Выбрать главу

Chang poczuł nagle, że ktoś za nimi staje. Odwrócił się i zobaczył Williama, który przyglądał się rysunkowi brata.

– Kiedy umarła babcia – powiedział cicho – spaliliśmy pieniądze. – Zgodnie z tradycją, na chińskich pogrzebach pali się paski papieru z wydrukowanymi milionowymi nominałami, żeby zmarli mieli za co żyć w zaświatach. – Może narysuję trochę juanów – zaproponował William.

Chang poczuł, jak zalewa go fala uczucia, ale chociaż desperacko pragnął objąć chłopca, nie zrobił tego.

– Dziękuję ci, synu – powiedział tylko.

Kiedy chłopcy skończyli rysować, wyprowadził rodzinę na podwórko. Postawił dwa palące się kadzidełka na ziemi, żeby zaznaczyć miejsce, gdzie powinno leżeć ciało, po czym zapalił rysunki, które zrobili jego synowie, i wszyscy patrzyli, jak dym unosi się ku szaremu niebu, a popiół strzela w górę i opada czarnymi zygzakami.

– Ktoś próbował ponownie dobrać się do Wu – oznajmił Sellitto, odsuwając od ucha komórkę i zerkając na Rhyme'a.

– Co takiego? W naszym bezpiecznym lokalu w Murray Hill? – zdziwiła się Sachs.

Rhyme podjechał wózkiem do detektywa.

– Mężczyzna o śniadej cerze i drobnej budowie ciała został sfilmowany przez jedną z kamer – dodał Sellitto. – Dwaj nasi ludzie pobiegli za nim, ale udało mu się uciec.

– Jakim cudem Duch odkrył, gdzie są? – zapytał kryminolog.

Sachs zaczęła się nad tym zastanawiać.

– Po strzelaninie na Canal Street jeden z jego bangshou mógł mnie śledzić do kliniki, a potem pojechać za Wu do Murray Hill. Mało prawdopodobne, ale możliwe – stwierdziła. – A co powiecie na to?- dodała, wskazując zdanie na tablicy: „Duch podobno ma na swojej liście płac kogoś we władzach”.

– Sądzisz, że ma szpiega? – zapytał Sellitto.

– Nikt w FBI nie wie, że wysłaliśmy ich do Murray Hill – odparła. – To ogranicza krąg podejrzanych do urzędu imigracyjnego i nowojorskiej policji.

– Zadzwonię do szeryfów federalnych – mruknął Sellitto – i każę przenieść Wu do ośrodka ochrony świadków na północy stanu. Ta informacja nie opuści ścian tego pokoju.

Rhyme odwrócił się do tablicy i przyjrzał zdjęciom starego Chińczyka. Po chwili podjechał bliżej.

– Spójrzcie na to. Na jego ręce.

Palce i dłonie Changa Jiechi pokryte były niebiesko-czarnymi plamami – farby albo tuszu. Zdecydowanie nie były to sinoczerwone opadowe plamy pośmiertne.

Sachs zmrużyła oczy.

– Bruzdy! – rzekła.

Ściągnęła z tablicy odciski palców Sama Changa i przystawiła je do zdjęć ręki jego ojca. Bruzdy na palcach Sama były podobne do linii, które widniały na opuszkach palców jego ojca.

Rhyme zamknął oczy i pozwolił przez chwilę szybować swobodnie myślom. W końcu oparł głowę o fotel.

– Są malarzami – oświadczył. – Ojciec i syn są obaj artystami. Pamiętacie logo na furgonetce? Namalował je jeden z nich.

– Nie – zaoponował Li. – Nie malarzami. Są kaligrafami. Trzymają pędzelek o tak. – Wziął do ręki długopis i ustawił go pionowo. Kiedy go puścił, czerwone wgłębienia na jego dwóch pierwszych palcach i kciuku były identyczne, jak te na dłoniach Changa i jego ojca.

– Wiemy, że Changowie mieszkaj ą w Queens – powiedział Rhyme. – Zbierzcie jak najwięcej mówiących po chińsku gliniarzy. Niech dzwonią do drukarni, naświetlami i firm produkujących szyldy i zarzucają im, że zatrudnili kogoś na czarno. Jeśli będą zaprzeczać, niech postraszą, że naślemy na nich urząd imigracyjny.

Deng wyciągnął komórkę i zadzwonił na komendę.

Mel Cooper zbadał wcześniej za pomocą chromatografu gazowego kilka śladów z kryjówki Ducha przy Patrick Henry Street.

– Mam tu coś interesującego – mruknął. – To było na jednym z butów ojca Changa. Azotany, potas, węgiel, sód… odpady biologiczne.

Te słowa przyciągnęły uwagę Rhyme'a. Czternaście nowojorskich zakładów utylizacji śmieci produkowało dziennie ponad tysiąc ton przetworzonych odpadów biologicznych. Ich znaczące ilości na butach ofiary oznaczały, że Changowie mieszkali prawdopodobnie w pobliżu jednego z nich.

– Czy możemy przeszukać domy w pobliżu zakładów utylizacji? – zapytał Sellitto.

Rhyme potrząsnął głową. Sprawdzanie kolejnych domów zajęłoby wieki.

– Hej, Loaban – wtrącił Sonny Li -ja też znalazłem coś, gdy przeszukiwałem mieszkanie Ducha. Naprzeciwko drzwi, po drugiej stronie, stoi posąg Buddy. Przedpokój pomalowany na biało. Półki na książki z drzwiczkami. Rzeźba ośmiu koni. Wszystkie lustra bardzo wysokie, żeby nie ucinać głowy, kiedy się w nie patrzy. Mosiężne dzwoneczki z drewnianymi rączkami. Zawieszone po zachodniej stronie pokoju. Mówiłem, feng shui.

– Aranżowanie wnętrza i przedmiotów, które ma sprzyjać pomyślności – wyjaśnił Thom. – Oglądałem o tym program na kanale Home and Garden – dodał, gdy Rhyme zerknął w jego stronę.

– Jaka jest wartość dowodowa tego wszystkiego, Li? – zapytał zniecierpliwiony kryminolog.

– Duch zatrudnił kogoś, kto urządził mu pokój. Facet, którego zatrudnił to dobry fachowiec. Może znać miejsca innych apartamentów Ducha. Pójdę poszukać ludzi od feng shui w Chinatown.

– Zaijian – powiedział Rhyme, wymawiając starannie słowo, które znalazł w internetowym translatorze chińsko-angielskim.

Li pokiwał głową.

– Do widzenia. Tak, tak. Nawet dobrze to wymówiłeś, Loaban. Zaijian. – Skłonił się i wyszedł.

Rhyme i Amelia Sachs wpatrywali się jakiś czas w tablicę. W końcu głowa Rhyme'a przekręciła się szybko w stronę mapy Long Island.

– Mamy jeszcze jedno miejsce zbrodni – rzekł, przyglądając się małej czerwonej kropce w odległości jednej mili od Orient Point. – A ja zupełnie o tym zapomniałem.

– Co to za miejsce zbrodni? – zapytała Sachs.

– Statek. „Fuzhou Dragon”. Niech ktoś zadzwoni do straży przybrzeżnej i połączy mnie z osobą, która zajmuje się tam akcją ratowniczą.

Lon Sellitto wystukał numer i przełączył telefon na tryb głośno mówiący.

– Tu Fred Ransom. Kapitan kutra straży przybrzeżnej „Evan Brigant” – odezwał się głos. W tle słyszeli świst wiatru owiewającego mikrofon.

– Tu detektyw Sellitto z Nowojorskiego Wydziału Policji. Jest ze mną Lincoln Rhyme. Gdzie teraz jesteście?

– Dokładnie nad „Dragonem”. Nadal szukamy rozbitków, ale bez powodzenia.

– Gdzie znajduje się wrak, kapitanie?

– Leży na prawej burcie na głębokości dwudziestu pięciu, trzydziestu metrów.

– Jaka jest pogoda?

– Lepsza, niż była. Trzymetrowe fale, wiatr mniej więcej trzydzieści węzłów. Słaby deszcz. Widoczność około dwustu metrów.

– Czy ma pan nurków, którzy mogliby przeszukać wnętrze statku? – zapytał Rhyme. – Mówię o szukaniu dowodów rzeczowych.

– Jasne, moglibyśmy kilku posłać. Rzecz w tym, że moi nurkowie nigdy tego wcześniej nie robili.

– Ja przeszukam statek – oświadczyła nagle Amelia. – Za pół godziny będę w Battery Park, kapitanie – powiedziała do mikrofonu. – Czy może pan po mnie wysłać helikopter?

– Właściwie możemy latać przy tej pogodzie, ale…

– Mam certyfikat PADI na otwarte wody – dodała.

Oznaczało to, iż przeszła szkolenie organizowane przez PADI, Stowarzyszenie Zawodowych Instruktorów Nurkowania.

– Nie nurkowałaś od lat, Sachs – zauważył Rhyme.

– Wiesz, to tak jak z jazdą na rowerze.

– Panno…

– Dla pana jestem agentką Sachs, kapitanie.

– Agentko Sachs, moi ludzie nurkują od wielu lat i w takich warunkach wolałbym ich raczej nie wysyłać na niestabilny wrak.