Выбрать главу

– Moją specjalnością, kapitanie, jest odnajdywanie dowodów rzeczowych. W każdych warunkach.

Sachs zerknęła na Rhyme'a, który po dłuższym wahaniu kiwnął głową, akceptując jej decyzję.

– Pomoże nam pan, kapitanie? – zapytał. – Ona musi zejść na dół.

– W porządku, agencie – odparł Ransom, przekrzykując wiatr.

– Będę czekała przy lądowisku.

Sachs odłożyła słuchawkę i spojrzała na Rhyme'a. Tyle było rzeczy, które chciał jej powiedzieć, a tak mało słów mógł z siebie wydobyć. Amelia pogładziła jego prawą dłoń – tę, w której palcach nie miał żadnego czucia. Przynajmniej na razie.

W porządku, potrafię to zrobić. Amelia Sachs stanęła na metalowej podłodze helikoptera Sikorsky, który unosił się piętnaście metrów nad śmigającą na wszystkie strony anteną kutra „Evan Brigant”i pozwoliła, by członek załogi założył jej uprząż. Kiedy prosiła o przewiezienie helikopterem straży przybrzeżnej na kuter, nie przyszło jej na myśl, że jedynym sposobem dostania się na statek będzie zjazd po chybotliwej linie.

Wychyliła się na zewnątrz, odepchnęła od drzwi i pod wpływem tego ruchu lina gwałtownie się zakołysała. Po chwili zaczęła zjeżdżać, miotana wiatrem i podmuchem idącym od wirujących łopat wirnika. Nagle spowiła ją mgła i straciła orientację. Ale zaraz potem zobaczyła tuż pod sobą kuter i jej stopy dotknęły pokładu.

Kapitan Fred Ransom powitał ją na mostku i zaprowadził do stołu nawigacyjnego, na którym leżała fotografia statku. Sachs uważnie ją przestudiowała. Ransom powiedział jej, gdzie jest mostek i gdzie mieszczą się kabiny – na tym samym pokładzie, lecz z tyłu, przy długim korytarzu, który prowadził na rufę. Następnie udzielił jej instrukcji szef nurków oraz jego zastępca.

– Rozumiem, że zrobiła pani PADI – zapowiedział szef – ale powtórzymy z panią wszystkie kroki, tak jakby była pani nowicjuszką.

– Miałam nadzieję, że to zrobicie.

Pomogli jej założyć kombinezon i sprzęt. Do butli z tlenem podłączone były dwa ustniki – ten, przez który miała oddychać, i drugi, zwany ośmiornicą, z którego mogła skorzystać osoba towarzysząca, gdyby skończył jej się zapas powietrza. Zamontowali również latarkę na jej czepku. Następnie omówili podstawowe sygnały dawane rękoma.

– Dostanę nóż? – zapytała.

– Ma go pani – odpowiedział szef, wskazując kamizelkę wypornościową, w którą wtłacza się lub wypompowuje powietrze, dzięki czemu nurek może wynurzać się lub zanurzać głębiej.

Potem wręczył jej dużą siatkę, do której włożyła plastikowe torebki na dowody rzeczowe, i zeszli do żółtego pontonu, podskakującego już na wodzie niczym narowisty koń. Szef nurków wskazał oddaloną o sześć metrów pomarańczową boję.

– Przymocowana do niej lina biegnie do statku – zawołał, przekrzykując szum wiatru. – Dopłyniemy tam i zejdziemy na dół wzdłuż liny. Jaki ma pani plan?

– Najpierw chcę zebrać ślady eksplozji z kadłuba – odkrzyknęła Sachs – a potem przeszukać mostek i kabiny. Do środka wejdę sama.

– Dobrze – zgodził się szef. – Pod wodą dźwięki nie rozchodzą się zbyt dobrze – dodał. – Trudno określić, skąd płyną, ale jeżeli będzie pani miała jakiś problem, proszę uderzyć nożem w butlę, to po panią przypłyniemy. – Pokazał jej manometr, wskazujący, ile ma powietrza w butli. – Ciśnienie wynosi dwieście dziesięć barów. Wracamy na górę przy czterdziestu. To żelazna zasada.

Dał jej znak „OK”, dotykając palcem środkowym kciuka, po czym pokazał, żeby przechyliła się do tyłu.

Raz, dwa, trzy… Plecami do spienionej wody.

Zafascynował ją absolutny spokój podwodnego życia. A potem zerknęła w dół i zauważyła niewyraźny zarys wraku „Fuzhou Dragona” – ciemny, poszarpany i złowrogi. Zarys sarkofagu, w którym spoczywało tyle niewinnych ofiar.

Troje nurków schodziło w dół. Kiedy zbliżyli się do wraku, Sachs usłyszała coś w rodzaju zgrzytania i stękania. Grube metalowe poszycie kadłuba szorowało po skałach i brzmiało to jak przedśmiertne jęki jakiejś wielkiej istoty.

W miejscu eksplozji zdrapała nożem resztki poskręcanego metalu, wsadziła kilka spopielonych fragmentów do plastikowej torebki, zamknęła ją szczelnie i włożyła do siatki. Następnie wskazała odległe o dwanaście metrów ciemne okna mostka i popłynęli w tamtą stronę.

Ponieważ statek leżał na burcie, drzwi na mostku otwierały się do góry, w stronę powierzchni morza. Były metalowe i bardzo ciężkie. Dwaj nurkowie ze straży przybrzeżnej z trudem je unieśli i Amelia wpłynęła do środka. Drzwi opadły z mrożącym krew w żyłach hukiem i zdała sobie sprawę, że jest teraz uwięziona wewnątrz statku.

Nie myśl o tym, powiedziała sobie, po czym zapaliła lampę zamontowaną na czepku i wpłynęła do ciemnego korytarza, który prowadził do kabin.

W mroku coś się poruszało. Co to było? Ryby, węgorze, kałamarnica? Wcale mi się to nie podoba, Lincolnie Rhyme.

Czarny korytarz wypełniały szczątki i śmieci, strzępy tkanin i papieru, resztki jedzenia oraz ryby z jaskrawo żółtymi oczami. Nie dawały jej spokoju różne dźwięki: brzęki, trzaski i piski, te ostatnie brzmiące zupełnie jak ludzkie głosy.

Nagle wyłoniła się tuż przed nią biała twarz, w której tkwiły martwe oczy. Gwałtownie się cofnęła. Obok przepłynęło ciało mężczyzny – bosego, z uniesionymi niczym u poddającego się sprawcy rękoma.

Klank, klank.

Pomyślała o rodzinie Changów. Pomyślała o Po-Yee. I popłynęła dalej.

Klank.

Duch nie zajmował żadnej z kabin mieszczących się nad nią – po tej stronie statku, która zwrócona była w górę. Dwie najwyraźniej nie były zajęte, trzecia należała do kapitana. Znalazła tam morskie pamiątki oraz fotografie łysego wąsatego mężczyzny, w którym rozpoznała kapitana Sena ze zdjęć w domu Rhyme'a.

Popłynęła w dół, żeby sprawdzić kajuty zwrócone w stronę dna. Trzy nie były zajęte podczas tego rejsu. Została jej tylko jedna – i tę musiał zajmować Duch.

Złapała za klamkę i przekręciła. Zamek puścił i ciężkie drewniane drzwi opadły w dół.

W wodzie unosiło się może z tysiąc studolarowych banknotów, wypełniając kabinę niczym płatki śniegu w plastikowej kuli. Sachs wpłynęła do środka i banknoty zawirowały wokół niej. Zgarnęła ich trochę i wsadziła do torebki. Zauważyła również teczkę i znalazła w niej jeszcze więcej pieniędzy – tym razem chińskich. Garść juanów również wylądowała w torebce.

Klank, klank, klank.

Po chwili znalazła pistolet maszynowy Uzi i berettę kalibru dziewięć milimetrów. Przekonawszy się, że numery seryjne na uzi zostały zdrapane, wypuściła broń z ręki. Jednak na beretcie numery były wyraźne, co oznaczało, że być może uda się dotrzeć jej tropem do Ducha. Wsunęła pistolet do plastikowej torebki. Rzut oka na manometr. Sto trzydzieści barów. Szybko zużywała powietrze.

Klank, klank… klank.

Ignorując mrożące krew w żyłach odgłosy, rozejrzała się wokoło. Gdzie można coś ukryć w takim małym pomieszczeniu? Zajrzała do szafy, ale były tam tylko ubrania. Ubrania? Niewykluczone. Zaczęła je sprawdzać. W jednej z marynarek od Armaniego znalazła małą szparę w podszewce. Wewnątrz była koperta z jakimś chińskim dokumentem. Wsunęła ją do torby.

Dobra, wynoszę się stąd.

Klank, klank, klank… klank… klank… klank.

Nagle zatrzymała się i złapała za framugę. Uświadomiła sobie, że jest coś szczególnego w niesamowitych odgłosach, które słyszała. Trzy krótkie i trzy długie.

To był nadawany alfabetem Morse'a sygnał SOS – uniwersalne wołanie o ratunek. Dochodziło skądś z głębi statku.

Ktoś tam był! Czy miała wracać po innych nurków?

Ale to zajęłoby zbyt dużo czasu. Ciśnienie w butli wynosiło mniej niż osiemdziesiąt pięć barów.