Lepiej się pośpiesz, pomyślała. Wypłynęła z powrotem na korytarz i odepchnąwszy się mocno nogami, ruszyła w kierunku, z którego dochodziło stukanie. Ale korytarz zaraz się skończył. Skierowała latarkę na ścianę i odkryła w niej małe drzwiczki. Otworzyła je i wzdrygnęła się, gdy tuż obok przepłynął niespiesznie zielony węgorz. Czekając, aż uspokoi jej się serce, zajrzała do środka, lustrując wzrokiem wnętrze statku. To musiała być kuchenna winda, którą prawdopodobnie dostarczano posiłki z niższego pokładu na mostek. Boki szybu miały sześćdziesiąt centymetrów szerokości.
Amelia Sachs wcisnęła się do środka, popłynęła na sam dół i starając się zachować spokój, przedostała się przez otwór windy do kambuza „Fuzhou Dragona”. Nad sobą zobaczyła migotliwą powierzchnię dużej poduszki powietrznej i zwisające nogi mężczyzny. Łysy mężczyzna z wąsami trzymał się kurczowo przymocowanego do ściany kuchennego regału. Podpłynęła do niego szybko i wynurzyła się.
Natychmiast go rozpoznała – nie dalej jak przed minutą oglądała jego zdjęcie w kabinie. To był Sen, kapitan frachtowca. Mamrotał coś niezrozumiale i zsiniał do tego stopnia, że wydawał się granatowy, niczym ofiara uduszenia.
Sachs nerwowym ruchem wyciągnęła drugi ustnik i wsadziła go do ust Sena. Chińczyk zaczerpnął głęboko powietrza i zaczął dochodzić do siebie. Kiedy wskazała palcem w dół, pokiwał głową. Spuściła wówczas trochę powietrza z kamizelki i obejmując ramieniem bezwładne ciało mężczyzny, popłynęła do szybu windy.
Zerknęła szybko na manometr: pięćdziesiąt barów. Teraz oboje korzystali z jej butli.
Nie mogli zmieścić się obok siebie w windzie, przepchnęła więc kapitana przodem, stopami w górę.
Kolejne zerknięcie na manometr: trzydzieści barów.
„Wracamy na górę przy czterdziestu. To żelazna zasada”.
Po chwili wydostali się z szybu i popłynęli korytarzem. Sachs trzymała kapitana za skórzany pasek. Nagle zatrząsł nim jakiś paroksyzm. Machnął mocno nogą, trafiając ją w twarz. Latarka zgasła i wypadł jej z ust automat oddechowy.
W kompletnej czerni pływała w kółko, szukając rozpaczliwie ustnika. Gdzie byli jej opiekunowie ze straży przybrzeżnej? Jak ma im dać znać, że z nią niedobrze?
Poklepała siatkę z dowodami, znalazła w niej berettę, po czym przycisnęła lufę do drewnianej ściany, żeby nie zranić Sena, i pociągnęła za spust. Błysnęło i rozległa się głośna eksplozja.
Proszę, pomyślała. Proszę…
W kompletnej ciszy pojawiły się nagle światła. Szef i jego pomocnik wpłynęli do korytarza. W usta wciśnięto jej awaryjny ustnik i mogła znowu zaczerpnąć powietrza. Szef wetknął swój drugi ustnik kapitanowi. Strumień bąbelków był niewielki, ale świadczył o tym, że Sen oddycha.
A potem we czwórkę wrócili na mostek i do pomarańczowej boi. Kiedy opuszczali wypełniony trupami statek, Sachs koncentrowała się tylko na tym, żeby nie wynurzyć się za szybko i prawidłowo oddychać.
Na kutrze wytarła się, przebrała w dżinsy, T-shirt i bluzę i pobiegła na mostek, żeby zadzwonić do Rhyme'a.
– Znaleźliśmy na statku kogoś żywego. To kapitan. Powinniśmy uzyskać od niego więcej informacji na temat działalności Ducha. Jest teraz nieprzytomny. Zadzwonią do nas ze szpitala, kiedy tylko będą coś wiedzieć.
– Wracaj szybko z powrotem, Sachs. Stęskniliśmy się za tobą. Wiedziała, że to pluralis maiestaticus w ustach Rhyme znaczy tak naprawdę „ja”.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Feng shui, czyli w dosłownym tłumaczeniu „wiatr i woda”, to sztuka gromadzenia dobrej energii i szczęścia oraz pozbywania się złej. Z powodu zadziwiającej ilości rządzących nią reguł niewielu jest w tej dziedzinie naprawdę utalentowanych specjalistów. Apartament Ducha urządzony został przez mistrza; Sonny Li nie miał pojęcia, kto w Nowym Jorku mógł to zrobić tak fachowo.
Zamiast jednak gnać bez przerwy z miejsca na miejsce, tak jak to robiła Hongse w swoim żółtym samochodzie, Li pozostał wiemy taoistowskiej zasadzie: „Życie realizuje się nie poprzez działanie, lecz poprzez bycie”.
Udał się zatem do najelegantszej, jaką zdołał znaleźć, herbaciarni w Chinatown, usiadł przy stoliku i zamówił filiżankę herbaty, aby móc tam zostać tak długo, jak tylko zechce. Rozsiadł się wygodnie i popijał małymi łyczkami aromatyczny napój. Minęło trzydzieści minut. Potem czterdzieści pięć. W końcu jego cierpliwość została nagrodzona. Do herbaciarni weszła atrakcyjna Chinka, usiadła przy sąsiednim stoliku i zamówiła herbatę.
Miała piękną czerwoną sukienkę, a na nogach wysokie szpilki. Li podszedł do jej stolika i przedstawił się.
– Przepraszam, że zawracam pani głowę – powiedział – ale być może będzie mi pani mogła pomóc. Człowiek, dla którego pracuję, nie ma szczęścia. Uważam, że to z powodu sposobu, w jaki urządzone jest jego mieszkanie. Pani najwyraźniej ma bardzo dobrego doradcę feng shui.
Mówiąc to, wskazał na ozdoby, które powiedziały mu, że Chinka rzeczywiście pilnie przestrzega zasad feng shui – pretensjonalną bransoletkę z dziewięciu chińskich monet, szpilkę w kształcie bogini Guan Yin i szarfę, na której namalowana była czarna ryba. Dlatego właśnie wybrał tę kobietę – a także ponieważ była bogata, co oznaczało, że zwraca się do najlepszych ekspertów, tych samych, których porady najpewniej zasięgał Duch.
Piękna Chinka uśmiechnęła się do niego i pogrzebała w torebce.
– Pan Zhou – powiedziała, wskazując wizytówkę. – To jeden z najlepszych ekspertów w mieście. Jest bardzo drogi. Ale na pewno pana zadowoli.
Li podziękował jej i wyszedł. Poczekał, aż pędząca taksówka znajdzie się trzy metry od niego, po czym przebiegł tuż przed jej maską. Kierowca zaklął i pokazał mu środkowy palec. Li roześmiał się. Uciął ogon demonowi bardzo blisko i pozbawił go mocy. Teraz, odporny na wszelkie przeciwności, znajdzie Ducha. Zerknął na wizytówkę i ruszył ulicą w stronę Sklepu Szczęśliwej Nadziei.
– Sachs! – Rhyme podniósł wzrok znad ekranu komputera. – Zgadnij, czym Duch wysadził statek.
– Poddaję się – odparła pogodnie.
– Fabrycznie nowym ładunkiem Composition cztery pierwszej klasy – powiedział Mel Cooper.
Wprawiło to Rhyme'a w dobry nastrój, ponieważ C4 był właściwie bardzo rzadki. Dzięki temu szanse odnalezienia źródła, w którym zaopatrywał się Duch, były dużo większe, niż gdyby używał innych powszechnie dostępnych na rynku materiałów.
Cooper przesłał wyniki do Quantico.
Chwilę później pojawił się Eddie Deng.
– Przyjechałem zaraz po twoim telefonie, Lincolnie – oznajmił.
– Doskonale, Eddie. Załóż okulary do czytania. Musisz nam coś przetłumaczyć. Amelia znalazła list w marynarce Ducha.
Deng pochylił się nad listem i zaczaj go studiować.
– Jest do Ducha. Człowiek, który go napisał, nazywa się Ling Shuibian. Zawiadamia Ducha, kiedy wynajęty samolot wyleci z Fuzhou i kiedy jest spodziewany w Rosji. Następnie pisze, że przesyła pieniądze na konto w Hongkongu… nie podaje jego numeru ani nazwy banku. Część pieniędzy załącza… w dolarach. Na koniec jest tu lista ofiar… pasażerów „Fuzhou Dragona”.
– Niech nasi ludzie w Chinach sprawdzą tego Linga – powiedział Rhyme do Lona Sellitto. – Ile tam masz pieniędzy? – zapytał Amelii Sachs.
– Dużo. Może tysiąc.
– Fałszywe?
Cooper zbadał jeden banknot.
– Nie.
Juany, które znalazła, były zblakłe i pogniecione.
– Było tam około trzydziestu paczek tej wielkości – wyjaśniła.
Deng przeliczył pieniądze w paczce.
– Trzydzieści takich paczek daje według kursu wymiany mniej więcej dwadzieścia tysięcy dolarów.