Выбрать главу

– Daję słowo, że nie wiem, o kim pan mówi. Jestem zwykłym ekspertem feng…

– Ach – parsknął Li. – Mam tego dosyć. Zadzwonię do urzędu imigracyjnego i powiem, żeby to oni zajęli się panem i pańską rodziną – zagroził, wskazując wiszące na ścianie rodzinne fotografie.

– Nie ma takiej potrzeby – odparł szybko Zhou. – On wyszedł tuż przed pańskim wejściem. Jeśli się pan pośpieszy, może go pan dogoni. Niesie żółtą torbę z napisem „Sklep Szczęśliwej Nadziei”.

Li wyskoczył ze sklepu i rozejrzał się gorączkowo dookoła. W odległości mniej więcej stu metrów zobaczył niosącego żółtą torbę niewysokiego mężczyznę o krótkich ciemnych włosach. W jego chodzie było coś znajomego – Li zapamiętał go ze statku. Tak, to był Duch.

Powinien chyba spróbować zadzwonić do Loabana albo Hongse. Nie mógł jednak pozwolić, by facet mu uciekł. Duch skręcił w boczną alejkę i Li pobiegł za nim najszybciej jak mógł, z pistoletem w ręku.

Zanim szmugler zorientował się, że jest ścigany, Sonny Li dopadł go i wbił lufę w jego plecy. Zabójca puścił żółtą torbę i sięgnął pod koszulę. Ale Li pierwszy wyciągnął wielki pistolet zza jego paska i schował go do kieszeni. A potem brutalnie odwrócił szmuglera twarzą do siebie.

– Kwanie Ang – wypowiedział znajomą formułę – aresztuję cię za naruszenie podstawowych praw Chińskiej Republiki Ludowej.

Chciał mówić dalej, lecz nagle jego wzrok padł na koszulę Ducha, której poły rozeszły się, gdy sięgał po broń. Zobaczył biały bandaż na jego piersi.

A potem wiszący na rzemyku kamienny amulet w kształcie małpy.

Wstrząśnięty cofnął się, otwierając szeroko oczy i celując z pistoletu w twarz szmuglera.

– Ty… ty… – wyjąkał. Przez chwilę nie mógł pozbierać myśli, zrozumieć, co to wszystko znaczy. – Zabiłeś Johna Sunga na plaży i zabrałeś jego dokumenty i kamienną małpę – wyszeptał w końcu. – Podszyłeś się pod niego.

Duch uśmiechnął się.

– Wygląda na to, że obaj lubimy maskaradę. Jesteś jednym z prosiaków z „Fuzhou Dragona”. Czekałeś, aż się znajdziemy na amerykańskiej ziemi, żeby oddać mnie w ręce tutejszej policji.

Li wreszcie zrozumiał, co zrobił Duch. Ukradł: hondę spod nadmorskiej restauracji. Loaban i policja zakładali, że pojechał nią do miasta, ale on schował ciało Sunga do bagażnika i ukrył ją gdzieś w pobliżu. Potem postrzelił się powierzchownie z własnego pistoletu, wypłynął z powrotem na morze i czekał tam, aż uratuje go policja i agenci z urzędu imigracyjnego, którzy łaskawie podrzucili go do miasta.

Na dziesięciu piekielnych sędziów, zaklął w duchu Li. Hongse nie miała pojęcia, że rzekomy doktor Sung jest w rzeczywistości szmuglerem.

– Wykorzystałeś tę policjantkę, by się dowiedzieć, gdzie są Changowie i Wu – powiedział.

Duch pokiwał głową.

– Potrzebne mi były informacje. Ona chętnie mi ich dostarczyła – odparł i przyjrzał się bacznie Sonny'emu. – Dlaczego to zrobiłeś, knypku? Dlaczego ścigałeś mnie taki szmat drogi?

– Zabiłeś trzy osoby w Liu Guoyuan, moim mieście.

– Naprawdę? Nie pamiętam. Może na to zasłużyli.

– Jesteś aresztowany – rzekł twardo Li. – Kładź się na brzuchu. Już!

Duch ukląkł na bruku. Nagle Li uświadomił sobie z grozą, że leży między nimi torba na zakupy i że Duch ukrył za nią prawą rękę.

– Nie! – krzyknął.

Torba Sklepu Szczęśliwej Nadziei eksplodowała w jego stronę. Duch strzelił do niego z drugiego pistoletu, który trzymał w kaburze na kostce, ale kula przeleciała obok biodra Li. Kiedy chiński policjant podniósł własny pistolet, Duch wytrącił mu go z ręki. Li złapał go za nadgarstek i próbował odebrać tokariewa. Razem wywrócili się na śliski bruk i drugi pistolet również upadł na ziemię. Duch rzucił się w jego stronę.

Nie pozwól mu, nie pozwól, ryknął w duchu Li.

Zdołał pochwycić rzemyk na szyi szmuglera, ten sam, na którym zawieszona była kamienna małpa, i mocno zacisnął na jego szyi. Duch zaczął wymachiwać na oślep rękoma i z gardła wydobył mu się charkot. Po chwili jął dygotać. Li pociągnął jeszcze mocniej.

I wtedy rzemyk pękł.

Figurka małpy upadła i roztrzaskała się o ziemię. Li poleciał na plecy i uderzył głową o bruk. O mało nie zemdlał. Piekielni sędziowie… Oczyma wyobraźni ujrzał straszliwy widok: martwą, leżącą w ciemności Hongse i martwego Loabana, z twarzą tak samo nieruchomą po śmierci, jak nieruchome za życia było jego ciało. Z trudem dźwignął się na kolana i ruszył na czworakach w stronę przeciwnika.

Amelia Sachs wyskoczyła z posępną twarzą z autobusu ekipy dochodzeniowej. Towarzyszył jej agent urzędu imigracyjnego Alan Coe. Pobiegli alejką w stronę grupki umundurowanych policjantów.

Sachs stanęła przy nich i spojrzała na ciało. Na zabłoconym bruku leżał na brzuchu Sonny Li. Miała ochotę uklęknąć i wziąć go za rękę.

Patrz przed siebie, nie zwracaj uwagi na to, kto jest ofiarą. Pamiętaj o dewizie Rhyme'a: nie zaprzątaj sobie głowy zmarłymi.

Tym razem będzie to cholernie trudne. Zwłaszcza dla samego Lincolna Rhyme'a. Amelia zauważyła, że w ciągu ostatnich dwóch dni kryminologa połączyła z tym człowiekiem niezwykła więź – odkąd go poznała, do nikogo się tak bardzo nie zbliżył.

Coe podszedł do niej.

– Tak mi przykro. Był dobrym człowiekiem.

– Owszem, był. – Sachs odwróciła się do gliniarzy. – Muszę teraz zabezpieczyć dowody rzeczowe. Czy mogę was wszystkich prosić o cofnięcie się?

O Boże, pomyślała, wstrząśnięta tym, co musiała teraz zrobić. Nałożyła na głowę słuchawki, podłączyła je do radia i zadzwoniła.

Kliknięcie.

– Tak? – odezwał się Rhyme.

– Jestem na miejscu – rzekła.

– I? – po krótkiej chwili.

Wyczuła, że stara się, by w jego głosie nie zabrzmiała nadzieja.

– On nie żyje. Przykro mi, Lincolnie – powiedziała cicho.

Kolejna pauza.

– Bez imion, Sachs. To przynosi pecha, pamiętasz? – dodał lekko załamującym się głosem. – Dobrze. Zabezpiecz dowody rzeczowe. Changowie mają coraz mniej czasu.

– Jasne, Rhyme. Pamiętam o tym.

Pół godziny później umieściła wszystkie dowody w torebkach, podpisała dołączone do nich metryczki i zadzwoniła ponownie do Rhyme'a.

– Sonny został trzykrotnie postrzelony w pierś, ale mamy cztery łuski. Jedna z nich jest z tokariewa. Pozostałe z czterdziestki piątki. Wygląda na to, że został zabity z tej drugiej broni. Na jego nodze znalazłam ślady: strzępy żółtego papieru i suszoną substancję roślinną. Ta sama substancja znajdowała się na bruku.

– Jaki jest twój scenariusz, Sachs?

– Moim zdaniem, Sonny zauważył Ducha, kiedy ten wychodził ze sklepu, niosąc coś w żółtej torbie. Pobiegł za nim, dopadł go i odebrał pistolet. Zakładał, że to jego jedyna broń i pewny swego, kazał mu się położyć na ziemi. Duch wyciągnął jednak drugi pistolet, tokariewa, i strzelił przez torbę, obsypując Sonny'ego strzępami papieru i kawałkami roślin. Kula chybiła, lecz Duch rzucił się na niego, odebrał czterdziestkę piątkę i zabił.

– Chcesz odwiedzić okoliczne sklepy i sprawdzić, gdzie mają żółte torby?

– Nie. To zabrałoby zbyt dużo czasu. Najpierw trzeba ustalić, co to za rośliny. To prawdopodobnie jakieś chińskie zioła. Mam zamiar wpaść do Johna Sunga z ich próbką. Chyba będzie mi mógł powiedzieć, co to jest. Mieszka zaledwie parę przecznic stąd.

V Wszystko w swoim czasie

Aby można było ich ująć… siły przeciwnika muszą zostać