Od chwili gdy zobaczył Amelię Sachs po raz pierwszy – płynącą, żeby ratować go przed utonięciem – uczucia, jakie do niej żywił, przybrały na sile. Wydawało mu się, że rozpoznaje w niej coś z własnej duszy. Ze smutkiem myślał o tym, że nigdy nie zabierze tej kobiety, by obejrzeć wraz z nią cuda Xiamenu, by obejść dookoła wielki buddyjski klasztor w Nanpotou, a później zaprosić na zupę orzechową albo kluski.
Nie ulegało jednak wątpliwości, że nie zawaha się wykonać tego, co zaplanował. Sachs zwierzyła mu się, że ona również należy do tych, co rozbijają sagany i zatapiają łodzie. Kiedy dowie się, że jest Duchem, nie spocznie, dopóki go nie zabije albo nie aresztuje. Musiała umrzeć.
W domu Rhyme'a zadzwonił telefon Lona Sellitto. Detektyw odebrał go, przez chwilę słuchał, a potem szeroko się uśmiechnął.
– Znaleźli Changów! – zawołał i rozłączył się. – Jeden z gliniarzy z piątki trafił w Owls Head na faceta, który jest właścicielem drukarni. Nazywa się Joseph Tan. Nasz człowiek oświadczył mu, że cała rodzina zginie, jeśli ich nie znajdziemy. Tan załamał się i przyznał, że zatrudnił Changa i jego dzieciaka i że załatwił im mieszkanie. Dwie przecznice od oczyszczalni ścieków.
Rhyme podjechał do tablicy i zaczął się przyglądać dowodom rzeczowym.
– Zadzwonię i natychmiast zaprzęgnę wszystkich do roboty – powiedział Sellitto.
– Zaczekaj chwilę. Coś nie daje mi spokoju – mruknął kryminolog.
Przekręcając powoli głowę, omiatał wzrokiem notatki, fotografie i inne dowody. Gdzieś tutaj tkwi odpowiedź, pomyślał. Problem polega jednak na tym, że nie znamy pytania.
Jego umysł, w przeciwieństwie do pozbawionych życia kończyn, nie był niczym skrępowany. Rhyme śledził dowody rzeczowe, które zgromadzili w trakcie operacji „Wyzionąć Ducha” – jedne szerokie jak East River, inne wąskie i słabe jak nić; jedne pomocne, inne najwyraźniej bezużyteczne niczym zmiażdżone nerwy, które biegły z jego umysłu do nieruchomego ciała. Ale nawet tych nie lekceważył.
Amelia Sachs zjechała z autostrady zaraz za terenami wojskowymi w Brooklynie. Duch zerknął mimochodem w lusterko i przekonał się, że Yusuf wciąż za nimi jedzie. A potem spojrzał na Sachs, na jej piękny profil i zwinięte w kok połyskujące rude włosy.
Wzdrygnął się, kiedy nagle zadzwoniła jej komórka.
Sachs odebrała telefon.
– Rhyme… Tak, jesteśmy już blisko. Mów. – Przez chwilę milczała. – Doskonale! Znalazł ich – poinformowała Ducha i Alana Coe i słuchała dalej tego, co miał jej do powiedzenia Rhyme. Duch odniósł wrażenie, że lekko stężała.
– Rozumiem, Rhyme – oznajmiła w końcu i się rozłączyła.
A potem zaczęła trajkotać niczym uczennica o swoim życiu w Brooklynie. Duch natychmiast dostrzegł coś nienaturalnego w jej zachowaniu i nabrał podejrzeń. Podrapała się w zamyśleniu w nogę, lecz on się zorientował, że ten gest był pretekstem, by zbliżyć dłoń do pistoletu. On sam też opuścił rękę i przesunął ją za siebie, aż poczuł pod palcami kolbę zatkniętego za pasek pistoletu.
Kolejny skręt. Sachs sprawdzała przez chwilę numery domów, po czym zatrzymała się przy krawężniku i wskazała niewielki dom z fasadą z brunatnego piaskowca.
– To tutaj – powiedziała.
– Załatwmy to jak najprędzej – mruknął Coe.
– Zaczekaj – rzuciła od niechcenia i odwróciła się do siedzącego z tyłu agenta.
Była bardzo szybka. Zanim szmugler zdążył zacisnąć palce na pistolecie, Sachs obróciła ku niemu swoją broń. Duch mimowolnie zamrugał, sądząc, że do niego strzeli. Lufa pistoletu powędrowała jednak dalej i zatrzymała się na drugim z mężczyzn.
– Nie ruszaj się, Coe. Nawet o milimetr.
– Co to… co to ma znaczyć? – zapytał zszokowany.
– Pamiętasz ten telefon przed chwilą? Lincoln powiedział mi nie tylko, jak dojechać do Changów. Wie o tobie wszystko. Wie, że to ty pracujesz dla Ducha.
Coe przełknął ślinę.
– Oszalałaś?
– Jesteś jego aniołem stróżem. Dlatego strzeliłeś tam przy Canal Street. Próbowałeś go ratować. I przekazywałeś mu informacje.
Duch próbował za wszelką ceną uspokoić oddech.
– Oszalałaś, agentko Sachs.
– Czy miałeś zamiar przedzwonić do Ducha, kiedy dojedziemy do domu Changów? – warknęła. – Czy po prostu samemu ich zabić? I nas przy okazji?
Coe ponownie przełknął ślinę.
– Chcę mówić z adwokatem.
– Będziesz miał na to mnóstwo czasu. Teraz kładź prawą rękę na klamce. Jeśli poruszysz nią choćby o milimetr, oberwiesz kulką w ramię. Lewą ręką, kciukiem i palcem wskazującym wyciągnij broń, kolbą do przodu.
Duch spojrzał w jej twarde jak kamień oczy i przeszedł go zimny dreszcz. Coe wyjął ostrożnie pistolet i podał go jej. Sachs schowała broń do kieszeni, wysiadła i otworzyła drzwiczki z jego strony.
– Wysiadaj – powiedziała i wskazała palcem chodnik. – Twarzą do ziemi.
Duch patrzył, jak Sachs umiejętnie zakłada agentowi kajdanki, chowa broń do kabury, po czym łapie go za kołnierz i pomaga wstać.
– Chcesz, żebym porozmawiał z Changami? – zapytał, odkręcając szybę.
– To nie jest ich dom – odparła. – Mamy do niego jeszcze kilka przecznic. Skłamałam. Musiałam uśpić jego czujność. Wybrałam to miejsce, bo za rogiem jest posterunek policji.
Odprowadziła agenta urzędu imigracyjnego do rogu, gdzie przejęli go trzej umundurowani policjanci. Duch obejrzał się przez ramię i zobaczył stojącą przy krawężniku z zapalonym silnikiem furgonetkę Yusufa.
Po pięciu minutach Sachs pojawiła się z powrotem, wsiadła do autobusu i uruchomiła silnik.
– Przepraszam – powiedziała do Ducha i potrząsnęła głową. – Dobrze się czujesz?
Była teraz bardziej sobą.
– Tak – odparł z uśmiechem Duch. – Znakomicie sobie poradziłaś.
Sachs wyjęła komórkę i wystukała numer.
– W porządku, Rhyme, John i ja jedziemy teraz do Changów. Nie będziemy czekać na siły specjalne. Duch może już być w drodze.
Istotnie, chyba jest już w drodze, pomyślał szmugler.
Sachs skręciła raptem w jednokierunkową uliczkę i zatrzymała się.
– To nasz dom – powiedziała, wskazując stojący kilka posesji dalej dwupiętrowy budynek z czerwonej cegły.
Wysiedli z autobusu i stanęli na chodniku. Duch obejrzał się przez ramię. Yusuf także zaparkował furgonetkę; w zapadającym zmierzchu widać było w środku jego i drugiego Turka.
Sachs wskazała wykuszowe okno od frontu.
– Wejdziemy tam od tyłu. W przeciwnym razie mogliby nas zobaczyć od ulicy i uciec.
Obeszli najbliższy dom i idąc opłotkami, dotarli na tyły posesji Changów.
– Nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów – szepnęła. – Powiedz im, że chcemy pomóc.
Duch próbował sobie wyobrazić, jaka będzie reakcja Sama Changa i jego żony, kiedy zobaczą, kto jest ich policyjnym tłumaczem.
Sachs nacisnęła klamkę. Drzwi nie były zamknięte. Szybko je otworzyła i przeszli cicho przez małą duszną kuchnię.
Na kuchence gotowała się w garnku woda. Na desce leżała cebula, obok pęczek pietruszki. Sachs przystanęła w drzwiach korytarza, który prowadził do dziennego pokoju, i dała Duchowi znak, by się zatrzymał.
Zobaczył, że Turcy są już w alejce z boku domu. Korzystając z tego, iż Sachs jest odwrócona do niego plecami, dał im znak, żeby podeszli od frontu, po czym sięgnął pod wiatrówkę i wyciągnął pistolet zza paska spodni.
Sachs ruszyła powoli ciemnym korytarzem.
– Zaczekaj tu chwilę, John – szepnęła. Minęło kilka sekund. – Teraz! – zawołała nagle.
– Co? – zapytał zdezorientowany Duch.
Zamiast odpowiedzieć, odwróciła się w jego stronę i podniosła pistolet. Zrobiła to tak szybko, że zobaczył przed oczyma tylko szarą smugę, a potem lufę, która skierowana była prosto w jego pierś.