Okrzyk Sachs nie był skierowany do niego, lecz do sześciorga mężczyzn i kobiet w bojowym rynsztunku sił specjalnych, którzy wpadli do małej kuchni, celując z pistoletów prosto w zszokowanego szmuglera.
– Padnij! Padnij! Policja! Rzuć broń! Na podłogę! – krzyczeli.
Wydarto mu z ręki pistolet, rzucono na podłogę, skuto i przeszukano. Poczuł, jak ktoś ciągnie go za kostkę i odpina kaburę z tokariewem.
– Sprawca zatrzymany! – zawołał jeden z policjantów. – Teren czysty.
– Na dworze mamy dwóch, obaj zatrzymani.
Ujgurowie z ośrodka etnicznego w Queens, pomyślała Sachs.
Chwilę później dołączyli do nich Lon Sellitto i Eddie Deng, zbiegając z piętra, gdzie czekali. Posadzili Ducha na krześle i Deng odczytał mu jego prawa po angielsku oraz na wszelki wypadek w dialektach Putonghua i Minnanhua.
– Co z Changami? – Amelia zwróciła się do Lona.
– W porządku. Są u nich dwie ekipy agentów imigracyjnych.
Elegancko umeblowany dom, w którym się znajdowali, należał do Sellitta i oddalony był mniej więcej o półtora kilometra od miejsca zamieszkania Changów. W tak krótkim czasie nie byli w stanie znaleźć lepszego miejsca na zasadzkę.
– Wrobiłaś mnie – powiedział Duch do Amelii.
– Chyba nam się udało.
Telefonując do niej, gdy jechała do prawdziwego domu Changów w Owls Head, Rhyme ostrzegł Amelię, że jego zdaniem Duch podszywa się pod Johna Sunga. Agenci urzędu imigracyjnego i policjanci byli już w drodze do Changów, żeby ich zatrzymać. Sellitto i Deng zastawili zasadzkę w domu policjanta. Mogli tu ująć Ducha i jego bangshou, nie ryzykując, że ucierpią przy tym niewinni przechodnie.
Słuchając rewelacji Rhyme'a, Sachs musiała zmobilizować wszystkie siły, aby kiwać spokojnie głową, udawać, że Coe pracuje dla Ducha, a przede wszystkim nie dać po sobie poznać, że wie, iż siedzący przy niej człowiek, mężczyzna, którego uważała za swego przyjaciela i lekarza, jest poszukiwanym przez nich od dwóch dni mordercą.
Z dreszczem obrzydzenia wspomniała, jak dotykał ją swoimi dłońmi. Uświadomiła sobie także ze zgrozą, że to ona sama zdradziła mu, gdzie przebywali Wu.
– W jaki sposób twój przyjaciel, ten Lincoln Rhyme, domyślił się, że nie jestem Sungiem? – zapytał nagle Duch.
– Dzięki kamiennej małpie – wyjaśniła. – Znalazłam ślady jakiegoś minerału za paznokciami Sonny'ego Li. To był krzemian magnezu, steatyt, z którego wyrzeźbiono amulet. – Sachs szarpnęła za golf Ducha, odsłaniając widoczny na jego szyi czerwony ślad po zaciągniętym rzemyku. – Jak to się stało? Ściągnął ci go z szyi i rzemyk pękł?
Duch pokiwał powoli głową.
– Zanim go zastrzeliłem, drapał paznokciami ziemię. Myślałem, że błaga o zmiłowanie, ale on tylko podniósł nagle wzrok i uśmiechnął się do mnie.
Sonny Li specjalnie drapał paznokciami miękki kamień, żeby przekazać im wiadomość, iż Sung jest w rzeczywistości Duchem. Rhyme pamiętał dziwne okruchy na palcach Amelii dzień wcześniej. Zdał sobie sprawę, że drobiny minerału mogą pochodzić z amuletu Sunga. Zadzwonił do policjantów, którzy strzegli jego domu, a oni potwierdzili, że można tam wejść od tyłu. Oznaczało to, iż Duch mógł bez ich wiedzy wchodzić i wychodzić z budynku.
Rhyme zapytał ich również, czy w pobliżu nie ma sklepu ogrodniczego – mogła stamtąd pochodzić mierzwa, którą znaleźli – i dowiedział się, że na parterze jest kwiaciarnia. Następnie sprawdził numery telefonów, z których dzwoniono na komórkę Sachs. Pojawił się wśród nich numer aparatu, z którego Duch telefonował do ośrodka ujgurskiego.
Prawdziwy John Sung był doktorem – Duch nim nie był. Ale w Chinach każdy zna się trochę na wschodniej medycynie. Nie trzeba było długich studiów, aby wykryć u Sachs dolegliwość, na którą cierpiała, i dać jej odpowiednie zioła.
– A wasz znajomy z urzędu migracyjnego? – zapytał Duch.
– Coe? Wiedzieliśmy, że nic go z tobą nie wiąże – odparła Sachs. – Ale musiałam udawać, że Coe jest szpiegiem… nie mogłeś się domyślić, żeśmy cię rozpracowali. I nie chcieliśmy, żeby nam przeszkadzał. Gdyby odkrył, kim jesteś, mógłby znowu zacząć strzelać, tak jak to zrobił na Canal Street. Nie chcieliśmy żadnych komplikacji. – Sachs uważnie przyjrzała się Duchowi. – Zabiłeś Sunga, ukryłeś jego ciało, a potem postrzeliłeś się i wypłynąłeś z powrotem na morze. O mało nie utonąłeś.
– Nie miałem wielkiego wyboru. Jerry Tang zostawił mnie na lodzie.
– Jak przemyciłeś broń?
– Wsadziłem do skarpetki w ambulansie. Potem schowałem ją w szpitalu i wróciłem po nią, kiedy uwolnił mnie agent urzędu imigracyjnego.
– Gdzie jest ciało Sunga?
W odpowiedzi Duch się tylko uśmiechnął. Jego spokój rozwścieczał ją. Nagle zabrzęczała jej komórka.
– Tak?
– Przypuszczam, że ktoś zamierza w końcu do mnie zadzwonić i powiedzieć, co się dzieje – wycedził sarkastycznie Rhyme.
– Jesteśmy tu trochę zajęci, Rhyme – odparła. – Złapaliśmy go. Próbowałam z niego wyciągnąć, gdzie jest ciało Sunga, ale…
– Uważasz, że nie możemy się tego sami domyślić? Przecież to oczywiste.
Dla pewnych ludzi może i jest oczywiste, pomyślała.
– W bagażniku hondy – poinformował ją kryminolog.
– Która nadal jest gdzieś na wschodnim skraju Long Island?
– Oczywiście. Duch pojechał, żeby ją ukryć, na wschód. Domyślał się, że nie będziemy szukać w tamtym kierunku.
Stojący obok niej Sellitto wskazał palcem ulicę.
– Muszę odwiedzić pewnych ludzi, Rhyme – powiedziała.
– Odwiedzić pewnych ludzi? Kogo?
– Znajomych – odparła po krótkim zastanowieniu.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Sachs zastała rodzinę stojącą przed zaniedbanym domem nieopodal Parku Owls Head. W powietrzu unosił się ciężki odór ścieków, pochodzący z oczyszczalni, która ocaliła im życie. Ojciec, Sam Chang, stał z opuszczoną głową i skrzyżowanymi na piersi rękoma, słuchając w ponurym milczeniu Azjaty w garniturze – domyśliła się, że to agent urzędu imigracyjnego – który mówił coś do niego i robił notatki.
Obok stała mniej więcej czterdziestoletnia kobieta, trzymająca za rękę Po-Yee. Mała była urocza – o okrągłej buzi i jedwabistymi lokami przyciętymi krótko po bokach.
Detektyw z Nowojorskiego Wydziału Policji rozpoznał Sellitta i podszedł do niego i do Sachs.
– Rodzina ma się dobrze. Zabieramy ich do ośrodka dla imigrantów w Queens. Biorąc pod uwagę działalność dysydencką Changa, mają duże szanse na przyznanie azylu.
– Złapaliście Ducha? – zapytał ją Sam Chang.
– Tak – odparła. – Jest w areszcie.
– Dziękuję – powiedział z ulgą. – Czy mogę panią o coś prosić? -zapytał po chwili. – Chodzi o tego człowieka, starszego mężczyznę, który zginął w apartamencie Ducha. Mój ojciec musi mieć porządny pogrzeb. To bardzo ważne.
– Kiedy skończy pan załatwiać sprawy z urzędem imigracyjnym, może pan zwrócić się do jakiegoś domu pogrzebowego, żeby zabrali go z kostnicy – odparła.
– Dziękuję.
Pod dom podjechał mały niebieski dodge i wysiadła z niego czarna kobieta w brązowym kostiumie.
– Nazywam się Chiffon Wilson – przedstawiła się agentowi urzędu imigracyjnego i Sachs. – Jestem z opieki społecznej i przyjechałam po dziecko.
Chang spojrzał szybko na swoją żonę.
– Nie może z nimi zostać? – zapytała Amelia.
Wilson potrząsnęła ze współczuciem głową.
– Jest osieroconą obywatelką innego państwa. Musi wracać do Chin.