– To dziewczynka – szepnęła Sachs. – Czy pani wie, co się dzieje z osieroconymi dziewczynkami w Chinach?
– Nic mi na ten temat nie wiadomo. Wykonuję po prostu swoją pracę. – Wilson dala znak agentowi urzędu imigracyjnego, który powiedział coś po chińsku do Changów. Twarz Mei-Mei znieruchomiała. Po chwili skinęła głową, wsunęła rączkę dziecka do dłoni pracownicy społecznej i zmarszczyła czoło, chcąc przypomnieć sobie właściwe angielskie słowa.
– Wy zadbać, ona mieć bardzo dobra opieka – powiedziała w końcu i odeszła.
Wilson podniosła dziewczynkę, która zerknęła na rude włosy Sachs i wyciągnęła rączkę, chcąc złapać parę kosmyków. Policjantka roześmiała się.
– Ting! – rozległ się nagle stanowczy kobiecy glos. Sachs przypomniała sobie, że to słowo znaczy po chińsku „czekaj”. Odwróciła się i spostrzegła wracającą do nich szybkim krokiem Mei-Mei. – Proszę – powiedziała Chinka, podając jej prymitywną zabawkę, wypchanego kotka. – Ona to lubić. Być z tym szczęśliwa.
Dziecko utkwiło oczy w zabawce, a Mei-Mei w dziecku. A zaraz potem Wilson przypięła małą do fotelika w samochodzie i odjechały.
Amelia rozmawiała przez pół godziny z Changami, starając się ustalić, czy nie znają jeszcze jakichś faktów, które pomogłyby w sporządzeniu aktu oskarżenia przeciwko Duchowi. A potem dały o sobie znać trudy ostatnich dwóch dni i uznała, że czas już wracać do domu.
Mimo że Kwan Ang znajdował się w areszcie, Lincoln Rhyme i Amelia Sachs spędzili cały ranek, analizując informacje, które nie przestawały napływać w związku ze sprawą „Wyzionąć Ducha”.
Na podstawie analizy chemicznych markerów FBI ustaliło, że użyty do zatopienia statku ładunek wybuchowy C4 dostarczony został najprawdopodobniej przez północnokoreańskiego handlarza bronią.
Nurkowie z „Evan Brigant” wydobyli z wraku „Fuzhou Dragona” ciała załogi i innych imigrantów, a także resztę pieniędzy – około stu dwudziestu tysięcy dolarów. Ustalono również, że Ling Shui-bian, człowiek, który zapłacił Duchowi i napisał do niego list odnaleziony przez Amelię, posiada stały adres w Fuzhou. Rhyme przesłał go e-mailem do tamtejszego urzędu bezpieczeństwa publicznego.
Rozległo się ciche brzęczenie i komputer Rhyme'a wyświetlił listę nowych wiadomości. Kryminolog przeczytał jedną z nich.
– Aha. Miałem rację – mruknął, po czym poinformował Sachs, że ciało Johna Sunga odnaleziono w bagażniku skradzionej przez Ducha hondy. Zgodnie z przewidywaniami Rhyme'a, samochód został zatopiony w stawie zaledwie czterdzieści metrów od Easton Beach.
Zainteresowała go również następna wiadomość. Przysłał ją Mel Cooper, który urzędował z powrotem w swoim gabinecie w siedzibie nowojorskiej policji.
Lincolnie,
Zbadaliśmy dynamit i okazało się, że jest fałszywy. Dellrayowi w ogóle nic nie groziło. Sprawca dał dupy i użył imitacji. Może warto się nad tym zastanowić.
Rhyme roześmiał się. Jakiś handlarz wystawił do wiatru napastnika, sprzedając mu fałszywy materiał wybuchowy.
Chwilę później zabrzęczał dzwonek do drzwi i do pokoju wparowali Sellitto i Dellray.
– Cześć, Linc – mruknął agent FBI. Po jego minie widać było, że nie przynosi dobrych wiadomości. Amelia Sachs i Rhyme wymienili zaniepokojone spojrzenia. – Duch nie podlega już naszej jurysdykcji – stwierdził z westchnieniem Sellitto. – Wysyłają go z powrotem do Chin. Tamtejsze grube szychy chcą… pozwól, że zacytuję: „przesłuchać go w związku z nieprawidłowościami w handlu zagranicznym”.
Rhyme osłupiał.
– Przecież już po miesiącu wznowi działalność. Nie możesz nic zrobić, Fred?
Agent FBI potrząsnął głową.
– Decyzję podjęto w Departamencie Stanu w Waszyngtonie. Nie mam tam dojścia.
Rhyme przypomniał sobie milczącego mężczyznę w granatowym garniturze: Webleya ze Stanu.
– Niech to diabli – zaklęła Sachs. – On wiedział. Duch wiedział, że mu nic nie grozi. Podczas aresztowania był zaskoczony, ale właściwie niespecjalnie się tym przejął.
– Nie można do tego dopuścić – rzekł twardo Rhyme, myśląc o ludziach, którzy zginęli na „Fuzhou Dragonie”. Myśląc o Sonnym Li.
– Cóż, to się dzieje właśnie w tej chwili – powiedział, rozkładając ręce Dellray. – Duch wylatuje dziś po południu. I nie możemy na to nic poradzić.
– Były między nami różnice zdań, Alan – zagadnął Rhyme.
– Chyba tak – odparł ostrożnie agent urzędu imigracyjnego. Siedzieli w sypialni Rhyme'a. To miała być absolutnie prywatna rozmowa.
– Słyszałeś o zwolnieniu Ducha?
– Oczywiście, że słyszałem – mruknął gniewnie Coe.
– Powiedz mi, dlaczego tak się zaangażowałeś w tę sprawę?
– On zabił moją informatorkę, Julię. Byliśmy kochankami – przyznał po krótkim wahaniu Coe. Widać było, że niełatwo mu o tym mówić. – Zginęła przeze mnie – dodał. – Powinniśmy byli bardziej uważać. Pojawiliśmy się razem publicznie i chyba nas rozpoznano. Nigdy nie kazałem jej robić naprawdę niebezpiecznych rzeczy. Nigdy nie nosiła mikrofonu, nigdy nie włamywała się do gabinetów. Ale powinniśmy znać go lepiej. – W oczach agenta pojawiły się łzy. – Osierociła dwie córeczki.
– Tym właśnie się zajmowałeś za granicą, kiedy wziąłeś urlop?
Agent pokiwał głową.
– Szukałem Julii. Ale potem dałem sobie z tym spokój i spędziłem trochę czasu, starając się umieścić dzieci w katolickim sierocińcu. – Coe otarł oczy. – Dlatego właśnie tak się uwziąłem na bezpaństwowców. Dopóki ludzie gotowi są zapłacić pięćdziesiąt tysięcy dolców za nielegalną podróż do Ameryki, dopóty będziemy mieli szmuglerów takich jak Duch: zabijających każdego, kto wejdzie im w drogę.
Rhyme podjechał do niego bliżej.
– Jak bardzo chciałbyś go tutaj zatrzymać? – szepnął.
– Ducha? Niczego nie pragnę tak mocno.
– Co byłbyś gotów zaryzykować, żeby to zrobić?
– Wszystko – odparł bez chwili wahania agent.
– Mogą być problemy – oznajmił mężczyzna po drugiej stronie linii.
– Problemy? Mów, o co chodzi – zażądał Harold Peabody, siedzący w środkowym rzędzie dużego mikrobusu urzędu imigracyjnego, którym jechali na lotnisko Kennedy'ego.
Siedzący obok milczący facet w granatowym garniturze – Webley z Departamentu Stanu, który od chwili gdy przyleciał z Waszyngtonu po zatonięciu „Fuzhou Dragona”, zamienił życie Peabody'ego w piekło – poruszył się niespokojnie, słysząc te słowa.
– Zniknął Alan Coe. Zgodnie z twoją radą mieliśmy go na oku, obawiając się, czy nie spróbuje zrobić krzywdy zatrzymanemu – powiedział rozmówca Peabody'ego, zastępca agenta specjalnego z biura FBI na Manhattanie. – Dostaliśmy informację, że rozmawiał z Rhyme'em. Potem zapadł się pod ziemię.
Duch siedział za Peabodym i Webleyem, pilnowany z obu stron przez uzbrojonych agentów urzędu. Najwyraźniej nie zaniepokoiła go wzmianka o problemach.
– Róbcie swoje – powiedział Peabody do telefonu.
– Rhyme'a też nie możemy znaleźć.
– Jest na wózku inwalidzkim, do diaska. Tak trudno go upilnować?
– Nie było nakazu prowadzenia obserwacji – przypomniał chłodno zastępca agenta specjalnego. – Musieliśmy postępować… dyskretnie.
– Jaka jest wasza ocena sytuacji? – zapytał Peabody.
– Rhyme jest najlepszym kryminologiem w kraju. Mamy przeczucie, że on i Coe planują odbić Ducha.
– Co mówi Dellray?
– W tym momencie jest w terenie. Nie odpowiada na telefony. Jeśli Coe ma zamiar wykonać jakiś ruch, musi to zrobić na lotnisku. Każ twoim ludziom go wypatrywać.
– Nie wydaje mi się, żeby do tego doszło.