– To absurd – parsknął Webley ze Stanu. – Pekin nie wynajmowałby nikogo, żeby zabijał dysydentów. To nie są lata sześćdziesiąte.
– Pekin by tego nie zrobił – odparł Rhyme – i chyba pan dobrze o tym wie, panie Webley. Udało nam się odkryć, kto przekazał Duchowi instrukcje i pieniądze. Facet nazywa się Ling Shui-bian.
Duch spojrzał z desperacją na stanowisko odprawy.
– Wysłałem do policji w Fuzhou e-maila z nazwiskiem i adresem Linga – podjął Rhyme. – W odpowiedzi napisali, że pod wskazanym adresem mieści się budynek rządowy. Ling jest zastępcą gubernatora odpowiedzialnym za rozwój handlu.
– Co to znaczy? – zapytał Peabody.
– Że to skorumpowany partyjny bonza – warknął Rhyme. – On i jego ludzie dostają milionowe łapówki od wszystkich firm działających na południowo-wschodnim wybrzeżu Chin. Jest prawdopodobnie w zmowie z gubernatorem, ale nie mam na to dowodów.
– Niemożliwe – mruknął Webley, ale uczynił to ze znacznie mniejszym przekonaniem.
– Bynajmniej – odparł Rhyme. – Sonny Li opowiedział mi coś niecoś na temat prowincji Fujian. Zawsze była bardziej niezależna, niż tego chciał rząd centralny. I są tam najaktywniejsi dysydenci. Pekin niejednokrotnie groził, że pognębi prowincję, znacjonalizuje z powrotem firmy, postawi u władzy swoich ludzi. Gdyby tak się stało, Ling i jego koleżkowie straciliby źródło dochodów. Co zatem zrobić, żeby Pekin był zadowolony? Zlikwidować najbardziej hałaśliwych. I czyż może być na to lepszy sposób, niż wynająć szmuglera?
– Najprawdopodobniej nikt by się nie dowiedział, że zginęli – wtrąciła Sachs. – Dołączyliby do listy innych zaginionych statków.
– Wysyła pan Ducha z powrotem, żeby zadowolić Linga i jego ludzi – powiedział Rhyme do Webleya. – Żeby mogli dalej prowadzić swoje interesy. Stany Zjednoczone nigdzie na świecie nie inwestują tak intensywnie jak w południowo-wschodnich Chinach.
– To śmieszne – odezwał się Duch. – Gdzie są dowody?
– Dowody? Przede wszystkim mamy list od Linga. Ale jeśli chcesz więcej… Pamiętasz, Haroldzie, sam mówiłeś, że w ciągu kilku ostatnich lat zaginęło wielu przemycanych przez Ducha imigrantów. Ofiary były w większości dysydentami z Fujian.
– To nieprawda – zaprzeczył szybko Duch.
– No i są pieniądze – mówił dalej Rhyme. – Opłata za przejazd. Pluskając się w Atlantyku, Sachs odnalazła sto dwadzieścia tysięcy amerykańskich dolarów i stare juany warte może dwadzieścia tysięcy. Zaprosiłem do siebie przyjaciela z urzędu imigracyjnego, żeby razem ze mną przyjrzał się pewnym dowodom…
– Kogo? – przerwał mu ostro Peabody. – Alana Coe?
– Przyjaciela. Określmy go w ten sposób.
Przyjacielem istotnie był Alan Coe, który wykradł tajne akta urzędu, co miało go prawdopodobnie kosztować utratę posady, a może nawet wyrok sądowy. To było owo ryzyko, o którym Rhyme wspominał wcześniej.
– Pierwszą rzeczą, która wzbudziła jego podejrzenia, były pieniądze. Powiedział mi, że zawierając umowę ze szmuglerem, imigranci nie mogą dawać zaliczki w dolarach, ponieważ w Chinach nie ma zbyt dużo tej waluty… w każdym razie w ilości wystarczającej, żeby opłacić tranzyt do Stanów. Zawsze płacą juanami. Wioząc dwudziestu pięciu imigrantów, Duch powinien mieć co najmniej pół miliona juanów… tyle powinni mu zapłacić z góry. Więc dlaczego na pokładzie było tak mało chińskich pieniędzy? Ponieważ Duch pobierał od nich niskie kwoty, chcąc, aby wszyscy dysydenci z listy wybrali się w podróż. Jego głównym dochodem była opłata za ich zabicie. Sto dwadzieścia tysięcy? To była zaliczka od Linga. Sprawdziłem numery seryjne. Według Rezerwy Federalnej, ostatnio widziano tę gotówkę, kiedy wpłynęła do Banku Południowych Chin w Singapurze. Z którego usług korzysta regularnie zarząd prowincji Fujian.
Peabody najwyraźniej się wahał. Ale urzędnik Departamentu Stanu pozostał nieugięty.
– On wsiada do tego samolotu – oświadczył – i nic tego nie zmieni.
Rhyme przechylił głowę i zmrużył oczy.
– Ile jeszcze powinniśmy przedstawić im dowodów, Sachs? – zapytał.
– Może coś na temat C-cztery?
– No właśnie. Ładunek wybuchowy użyty do zatopienia statku. FBI ustaliło, że pochodzi od północnokoreańskiego handlarza, który regularnie zaopatruje… zgadnijcie kogo? Bazy chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej w prowincji Fujian. To władze wyposażyły Ducha w C-cztery. Jest jeszcze komórka, którą Sachs odnalazła na plaży. To wydawany przez władze telefon satelitarny.
– Ciężarówki, Rhyme – podpowiedziała Amelia Sachs.
Kryminolog kiwnął głową.
– Przyglądałem się naszej tablicy z dowodami i zdałem sobie sprawę, że czegoś tam brakuje. Gdzie są ciężarówki dla imigrantów? Mój przyjaciel z urzędu imigracyjnego powiedział, że kontrakt między szmuglerem i imigrantem obejmuje również transport lądowy. Ale nie było tam żadnych ciężarówek. Dlaczego? Ponieważ Duch wiedział, że imigranci nigdy nie dotrą do brzegu żywi.
Długa kolejka oczekujących na lot pasażerów coraz bardziej się kurczyła.
Webley ze Stanu pochylił się do Rhyme'a.
– Te sprawy pana przerastają, mój panie – szepnął ze złością. – Nie wie pan, co pan robi.
Rhyme spojrzał na niego z udawaną skruchą.
– Racja, o niczym nie mam pojęcia. Jestem tylko prostym naukowcem. Moja wiedza jest żałośnie ograniczona. Do takich rzeczy jak, powiedzmy, fałszywy dynamit.
– Tu właśnie ja wkraczam na scenę – oświadczył złowieszczo Dellray.
Peabody odchrząknął.
– O czym wy mówicie?
– Podłożona w samochodzie Freda bomba to nie był dynamit, ale trociny zmieszane z żywicą. Przyjaciel z urzędu imigracyjnego powiedział mi, że ich urząd ma fałszywe materiały wybuchowe, z których korzysta przy szkoleniu rekrutów. Laski znalezione w samochodzie Freda nie różnią się od atrap używanych w ośrodku szkoleniowym urzędu na Manhattanie. A numery seryjne na detonatorze są takie same jak na detonatorach, które urząd skonfiskował w zeszłym roku osobom narodowości rosyjskiej. – Rhyme obserwował z zadowoleniem błysk przerażenia w oczach Peabody'ego. – Odnoszę wrażenie, że na jakiś czas chcieliście wyłączyć Freda z tej sprawy.
– A niby dlaczego?
– Ponieważ robiłem za dużo hałasu – przejął pałeczkę Dellray. – Chciałem sprowadzić siły specjalne, które zwinęłyby Ducha bez dłuższych ceregieli. Do diabła, myślę, że właśnie dlatego przydzielono mnie w ogóle do tej sprawy. Nie miałem zielonego pojęcia o przemycie ludzi. I kiedy postarałem się, żeby sprawę przejął ekspert… Dan Wong… zanim się połapałem, facet już siedział w samolocie lecącym na zachód.
– Fred musiał odejść – podsumował Rhyme – żebyście mogli złapać Ducha żywego i wydalić go bezpiecznie z kraju w ramach umowy zawartej między Lingiem Shui-bianem i Departamentem Stanu.
– Nic nie wiedziałem o zabijaniu dysydentów – wypalił Peabody. – Nigdy mi o tym nie powiedziano. Przysięgam!
– Haroldzie… – mruknął groźnie Webley ze Stanu. – Niech pan posłucha – zwrócił się rozsądnym tonem do Rhyme'a. – Jeżeli… powiadam, jeżeli… cokolwiek z tego jest prawdą, musi pan sobie zdawać sprawę, że nie chodzi tu tylko o jedną osobę. Duch został zdemaskowany. Nikt już nigdy nie wynajmie go jako szmuglera. Ale – ciągnął dalej gładko dyplomata – jeśli odeślemy go z powrotem, Chińczycy będą zadowoleni. I w miarę poszerzania się naszych wpływów, prawa ludzkie będą tam w coraz większym stopniu respektowane. Czasami musimy podejmować trudne decyzje.
Rhyme pokiwał głową.
– Innymi słowy, chce pan powiedzieć, że są to w gruncie rzeczy sprawy, którymi powinni się zajmować politycy i dyplomaci.