Webley ze Stanu uśmiechnął się, widząc, że Rhyme pojął w końcu tę prostą prawdę.
– Ale widzi pan – wyjaśnił kryminolog – dyplomacja jest skomplikowana, podobnie zresztą jak polityka. Natomiast zbrodnia jest prosta. Więc oto jak brzmi moja propozycja: albo przekażecie Ducha, byśmy mogli go skazać w tym kraju, albo poinformujemy opinię publiczną, że uwalniacie sprawcę kilku morderstw, kierując się racjami politycznymi i gospodarczymi. I że w związku z tą sprawą dopuściliście się napaści na agenta FBI. Wybór należy do was – dodał lekkim tonem.
– Niech pan nam nie grozi. Jest pan zwykłym gliniarzem – warknął Webley ze Stanu.
Pracownik linii lotniczych po raz ostatni wezwał do wejścia na pokład samolotu. Duch dopiero teraz odczuł strach. Na jego czole pojawiły się kropelki potu.
– Haroldzie? – zapytał Rhyme.
– Przykro mi – oznajmił zgnębiony Peabody. – Naprawdę nie mogę nic zrobić.
Rhyme lekko się uśmiechnął.
– O to mi tylko chodziło. O decyzję. Podjąłeś ją. Znakomicie. Czy możesz mu pokazać, co wysmażyliśmy, Thom? – odezwał się po chwili.
Jego asystent wyjął z kieszeni kopertę i wręczył Webleyowi ze Stanu. Ten otworzył ją. W środku była dość długa notatka, którą Rhyme przesyłał na ręce Petera Hoddinsa, reportera działu międzynarodowego „New York Timesa”, opisująca ze szczegółami to, co opowiedział właśnie Peabody'emu i Webleyowi.
Webley ze Stanu i Peabody wymienili między sobą spojrzenia, a potem przeszli w róg pustej już teraz poczekalni i obaj zaczęli gdzieś dzwonić.
Po pewnym czasie obie rozmowy dobiegły końca i chwilę później Rhyme otrzymał odpowiedź. Webley ze Stanu odwrócił się bez słowa i pomaszerował korytarzem do hali odlotów.
– Zaczekaj! – zawołał Duch. – Zawarliśmy przecież umowę! Mieliśmy umowę!
Webley nawet się nie obejrzał. Podarł notatkę Rhyme'a i nie zwalniając kroku, wyrzucił strzępy do pojemnika na śmieci.
Sellitto poinformował pracownika lotniska, że może zakończyć odprawę. Pan Kwan nie wejdzie na pokład samolotu.
Umundurowani policjanci zajęli się szmuglerem.
– Przysięgam, że nie miałem pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi – tłumaczył się nerwowo Harold Peabody. – Powiedzieli mi, że…
Ale Rhyme poczuł się zmęczony. Bez słowa dotknął lekko palcem panelu sterującego i jego wózek potoczył się wzdłuż korytarza.
Kilka dni później Duch został postawiony w stan oskarżenia, a jego prośba o zwolnienie za kaucją odrzucona. Lista zarzutów była długa: federalne i stanowe oskarżenia o morderstwo, o przemyt ludzi oraz posiadanie broni palnej bez pozwolenia. Uwolniony od zarzutu przemytu ludzi, kapitan Sen miał zeznawać na jego procesie; potem czekała go deportacja do Chin.
Rhyme i Amelia Sachs byli sami w sypialni kryminologa. Policjantka przeglądała się w wysokim lustrze. Za godzinę miała się stawić na rozprawie.
– Świetnie wyglądasz – rzekł z uznaniem Rhyme.
Sachs włożyła świeżo uprasowany niebieski kostium, bluzkę i granatowe szpilki, w których mierzyła ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Rude włosy spięła na czubku głowy.
Zadzwonił telefon.
– Polecenie, odebrać telefon – rzucił do mikrofonu Rhyme.
– Lincoln? – odezwał się w głośniku kobiecy głos.
– Witam, doktor Weaver – pozdrowił w odpowiedzi swoją neurochirurg.
Sachs usiadła na skraju jego łóżka marki Flexicair.
– Odebrałam pański telefon – powiedziała lekarka. – Wszystko w porządku?
– Jak najbardziej.
– Chciałabym, żeby zgłosił się pan do mnie jutro na ostatnie badanie przed zabiegiem.
Rhyme popatrzył Amelii prosto w oczy.
– Postanowiłem nie poddawać się tej operacji. -Postanowił pan…
– Wycofuję się. Może pani zatrzymać kaucję – zażartował.
W słuchawce zapadła na chwilę cisza.
– Żadnemu mojemu pacjentowi nie zależało na tym tak bardzo jak panu.
– Zależało mi na tym, to prawda. Ale zmieniłem zdanie.
– Cały czas powtarzałam, że ryzyko jest duże. Czy to dlatego?
Rhyme spojrzał na Amelię.
– W gruncie rzeczy nie sądzę, żebym na tym wiele skorzystał – powiedział w końcu.
– Moim zdaniem, to trafny wybór, Lincolnie. Mądry wybór – przyznała neurochirurg. – W leczeniu urazów rdzenia kręgowego dokonuje się stały postęp. Za jakiś czas możemy pomyśleć o nowych możliwościach. Albo po prostu niech pan zadzwoni, żeby pogadać.
– Oczywiście. Chętnie z panią porozmawiam.
– Ja też. Do widzenia, Lincolnie.
– Do widzenia, pani doktor. Polecenie, rozłącz.
W sypialni zapadła cisza.
– Jesteś pewien? – zapytała nieco oszołomiona Amelia.
„Los zrobił cię takim, jakim jesteś, Loaban. Może jesteś lepszym detektywem dlatego, że to się stało. Teraz twoje życie jest zrównoważone”.
– Jestem pewien – odparł, a ona uścisnęła jego rękę.
– Ty też jesteś pewna, że chcesz to zrobić, Sachs? – zapytał, wskazując leżące na stoliku akta, wśród których była fotografia Po-Yee oraz kilka oświadczeń i urzędowych dokumentów. Leżący na samej górze opatrzony był nagłówkiem „Podanie o adopcję”.
Amelia spojrzała na Rhyme'a i poznał po jej oczach, że ona także nie ma wątpliwości, iż podjęła trafną decyzję.
Siedząc W pokoju sędzi, Amelia Sachs uśmiechnęła się do Po-Yee, Drogocennego Dziecka, które bawiło się wypchanym kotkiem.
– To raczej nieortodoksyjne podejście do adopcji, pani Sachs. Ale chyba pani zdaje sobie z tego sprawę – oświadczyła korpulentna sędzia Margaret Benson-Wailes z sądu rodzinnego na Manhattanie.
– Tak jest, Wysoki Sądzie.
– Niech mi pani powie, jakim cudem taka chuda dziewczyna jak pani ma tyle do powiedzenia w tym mieście?
Amelia Sachs miała najwyraźniej dobre guanxi. Popierali ją Fred Dellray, Lon Sellitto i Alan Coe, który nie tylko nie został wylany z roboty, lecz obejmował w Urzędzie do spraw Imigracji i Naturalizacji stanowisko po odchodzącym na wcześniejszą emeryturę Haroldzie Peabodym. W ciągu kilku dni udało się przezwyciężyć większość przeszkód, którymi najeżona jest normalnie procedura adopcyjna.
– Rozumie pani – kontynuowała sędzia – że najważniejsze jest w tym przypadku dobro dziecka, i gdybym nie była przekonana, iż ta decyzja leży w jego najlepszym interesie, nigdy nie podpisałabym tych papierów.
– Nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej, Wysoki Sądzie.
– Oto, co zamierzam zrobić. Przyznam na okres trzech miesięcy prawo do opieki, która będzie podlegała nadzorowi. Jeśli w ciągu tych trzech miesięcy nie wystąpią żadne problemy, zgodzę się na pełną adopcję z normalnym w takich przypadkach okresem próbnym. Jak się to pani podoba?
– Bardzo, Wysoki Sądzie.
Sędzia przyjrzała się uważnie twarzy Amelii Sachs, a potem wcisnęła przycisk interkomu.
– Przyślijcie tu powodów.
Drzwi pokoju sędziowskiego otworzyły się i do środka weszli ostrożnie Sam i Mei-Mei Changowie. Towarzyszył im ich adwokat, Chińczyk. Mei-Mei otworzyła szerzej oczy na widok dziecka. Amelia Sachs podprowadziła do niej małą dziewczynkę, Chinka porwała ją w ramiona i przytuliła mocno.
– W tym kraju proces adopcji jest na ogół skomplikowany i żmudny – oświadczyła sędzia. – Jest prawie niemożliwe, aby prawo do opieki uzyskała para o nieustalonym statusie imigracyjnym.
Adwokat przetłumaczył jej słowa. Mei-Mei kiwnęła głową.
– Tym niemniej mamy tutaj do czynienia z niezwykłymi okolicznościami. Poinformowano nas, że staracie się państwo o azyl i że z powodu prowadzonej przez pana w Chinach działalności dysydenckiej, zostanie on wam prawdopodobnie przyznany. To utwierdza mnie w przekonaniu, iż jesteście w stanie wnieść trochę stabilności w życie tego dziecka. Podobnie jak fakt, że zarówno pan, jak i pana syn jesteście zatrudnieni.