Podeszła do Russa, ujęła go za rękę i pomogła mu wstać. Objęła go.
— Co to… to byłaś ty?
— Dla mnie to też nowość, ale owszem. Zdaje się, że tak wyglądam, kiedy nie muszę wyglądać jak coś innego.
Rozległ się głośny trzask i wielka połać sufitu opadła o kilka stóp, po czym zatrzymała się, obróciła o dziewięćdziesiąt stopni i powoli osiadła na podłodze, elegancko oparta o ścianę.
— Artefakt jest czymś w rodzaju mojego wspólnika, na swój sposób żywego. Nie miałam pojęcia, kim jestem, dopóki nie zaśpiewałam i nie dotknęłam go. To zmieniło także jego. Obudził się. Odkąd rozpoczęłam swoją ekspedycję, znajdował się w czymś w rodzaju trybu oczekiwania.
— Od dziewięćdziesięciu lat?
— Raczej od miliona. — Popatrzyła na elipsę. — Nie wie, czym jest Jack, ale bez wątpienia nie powinniśmy mu pozwolić zostać na Ziemi. Zabierzemy go do domu i przebadamy.
— To on wciąż żyje?
— Tak. Zabić go jest równie trudno jak nas. Ale nie pochodzi z naszego świata.
— A gdzie jest wasz świat?
— Dziesięć tysięcy lat świetlnych stąd. To planeta w gromadzie kulistej — Messier 22, w konstelacji Strzelca. — Obdarzyła go długim pocałunkiem. — Zdobądź teleskop i popatrz na mnie od czasu do czasu.
— Musisz odejść…
— Tak. To jak prawo. Zbyt długo tu byłam. Robiłam rzeczy, których nie powinnam była robić. Na przykład zakochałam się w kimś stąd. W Obcym.
— Hm… Wiem, jakie to uczucie. — Ścisnęła jego dłoń i zaczęła coś mówić, ale odwróciła się i ruszyła w stronę statku, w którym pojawił się otwór. — Czy mógłbym polecieć z tobą?
— Widzę, że nadal jesteś astronautą. — Strzasnęła łzy i pokręciła głową. — To zbyt długa podróż. I musiałbyś polubić chlor. — Spoglądała na niego przez długą chwilę, po czym weszła do wnętrza elipsy. Otwór zniknął.
Statek bezszelestnie uniósł się ku dziurze w suficie, lecz po chwili niespodziewanie osiadł znowu i otworzył się, ukazując uzurpatorkę w swej naturalnej formie — chaotycznej i cudownej.
Przeistoczyła się w Rae.
— Zdziwisz się, ale statek mówi, że możesz polecieć. Tyle że nie jako człowiek. Musiałbyś pozwolić mu przemienić cię w coś podobnego do mnie.
— Mógłby to zrobić?
— To pestka. — Uśmiechnęła się. Oczy jej błyszczały. — I nadal byłbyś Russem. Moim Russem…
Niespodziewanie zatrzeszczały głośniki i dobiegł z nich boleśnie hałaśliwy głos Jan.
— Jack? Russell? Co tam się, u diabla, dzieje?
Russell pokręcił głową i zaśmiał się.
— Russ, strażnik twierdzi, że wszedłeś tam ze mną! Co ty wyprawiasz?
— Ja tylko… udaję się na małą przejażdżkę. — Zawahał się na moment, po czym przeszedł przez próg i poczuł, że zaczyna świecić.