Выбрать главу

– Faceci to dupki.

– Nie to jest najgorsze. – Splotła dłonie. – Najgorsze jest to, że byliśmy razem przez sześć lat, a nawet za nim nie tęsknię.

– Więc czym się pani tak martwi? – Kawa była gotowa. Jodie podeszła do ekspresu.

– Nie chodzi o Craiga, tylko o to, że… Nie, właściwie o nic. Nie powinnam się tak rozklejać. Nie wiem, co mi jest.

– Skończyła pani trzydzieści cztery lata i dostała w prezencie talon do sklepu ze słodyczami. Każdy by się wściekł.

Wzdrygnęła się.

– Spędziłam całe życie w tym domu, wyobraża to sobie pani? Po śmierci ojca miałam go sprzedać, ale jakoś nigdy nie mogłam się za to zabrać. -W jej głosie pojawiły się nowe nuty, jakby zapomniała, że Jodie jej słucha. -Badałam wtedy kolizje jonowe i nie chciałam, by cokolwiek mnie rozpraszało. Praca zawsze była najważniejszą częścią mojego życia. Do trzydziestki to mi wystarczało. A potem jedne urodziny następowały po drugich w zastraszającym tempie.

– I w końcu do pani dotarło, że te fizyczne cuda nie podniecają pani nocami, tak?

Poruszyła się zaskoczona, jakby zapomniała o obecności Jodie. Wzruszyła ramionami.

– Nie tylko to. Szczerze mówiąc, uważam że seks jest stanowczo przereklamowany. – Zawstydzona, opuściła wzrok. – Chodzi mi raczej o poczucie jedności.

– Trudno o większe poczucie jedności, niż kiedy się razem wypala dziurę w materacu.

– No tak… zakładając, że sieją wypala. Osobiście… – Pociągnęła nosem, wstała, wsunęła chusteczki do kieszeni. – Mówiąc o wspólnocie, mam na myśli coś trwalszego niż seks.

– Religię?

– Nie, niezupełnie, chociaż to też jest dla mnie ważne. Rodzina, dzieci, takie rzeczy. – Wyprostowała się i posłała Jodie uprzejmy uśmiech. – Wystarczająco długo panią zanudzałam. Przepraszam. Niestety, przyłapała mnie pani na chwili słabości.

– Już rozumiem! Pani chce mieć dziecko!

Doktor Jane gorączkowo szukała chusteczek w kieszeni. Jej usta zadrżały. Ciężko osunęła się z powrotem na krzesło.

– Craig powiedział mi wczoraj, że Pamela jest w ciąży. To nie tak, że… Nie jestem zazdrosna. Szczerze mówiąc, wcale mi na nim nie zależy, więc nie mogę być zazdrosna. Tak naprawdę wcale nie chciałam za niego wyjść, w ogóle nie chcę wychodzić za mąż. Po prostu… -mówiła coraz ciszej – chodzi o to, że…

– Chodzi o to, że chce pani mieć dziecko. Sama.

Skinęła głową i zagryzła usta.

– Od dawna pragnęłam dziecka. Teraz mam trzydzieści cztery lata, mój zegar biologiczny bije coraz szybciej, ale chyba nigdy nie będę matką.

Jodie rzuciła okiem na zegarek. Chciała słuchać dalej, ale zaraz zacznie się transmisja.

– Czy mogę włączyć telewizor?

Doktor Jane wydawała się zagubiona, jakby nie do końca wiedziała, co to takiego.

– Tak, proszę bardzo.

– Super. – Jodie wzięła swój kubek i przeszła do saloniku. Usadowiła się na kanapie, postawiła kawę na stoliku, wyciągnęła pilota spod jakiegoś bardzo mądrego miesięcznika. Wyświetlano akurat reklamę piwa, więc wyłączyła dźwięk.

– Naprawdę chce pani mieć dziecko? Sama?

Doktor Jane znowu założyła okulary. Przycupnęła na miękkim fotelu z falbanką na dole, dokładnie pod zdjęciem kwiatu z perłą w środku. Zacisnęła uda, skrzyżowała nogi w kostkach. Ma świetne nogi, zauważyła Jodie, smukłe i kształtne.

Jane po raz kolejny wyprostowała się, jakby połknęła kij.

– Dużo nad tym myślałam. Nie planuję małżeństwa, praca jest dla mnie zbyt ważna. Ale… najbardziej na świecie pragnę dziecka. Wydaje mi się, że byłabym dobrą matką. Dzisiaj dotarło do mnie, że moje marzenie prawdopodobnie nigdy się nie spełni i dlatego się rozkleiłam.

– Znam samotne matki. Jest im bardzo ciężko. No, ale pani pewnie byłoby łatwiej, ma pani dobrze płatną pracę.

– Pieniądze nie są przeszkodą. Problem polega na tym, że nie wiem, jak się za to zabrać.

Jodie gapiła się na nią przez dłuższą chwilę. Jak na wykształconą osobę, jest głupia jak but.

– Chodzi pani o faceta?

Twierdzący ruch głowy.

– W college'u jest ich chyba sporo? To nic wielkiego. Niech go pani tu zaprosi, puści wolną muzykę, napoi piwem i do dzieła.

– Nie, to nie może być nikt znajomy.

– Więc niech pani poderwie kogoś w knajpie.

– Nie mogłabym. Muszę wiedzieć, czy jest zdrowy. – Zniżyła głos. -Zresztą nie umiałabym nikogo poderwać.

Jodie nie wyobrażała sobie nic prostszego, ale chyba miała w tym więcej doświadczenia niż doktor Jane.

– No a, wie pani, banki spermy?

– Nie wchodzą w grę. Zbyt wielu dawców to studenci medycyny. -1 co z tego?

– Nie chcę, żeby ojcem mojego dziecka był ktoś inteligentny. Zdumienie Jodie było tak wielkie, że choć skończyły się reklamy i na ekranie pojawił się główny trener Gwiazd, Chester „Duke" Raskin, zapomniała włączyć dźwięk.

– Chce pani, żeby jakiś głupi facet zrobił pani dzieciaka?

Doktor Jane uśmiechnęła się.

– Wiem, to brzmi dziwnie, ale dzieciom inteligentniejszym niż rówieśnicy jest bardzo ciężko. Nie potrafią się dostosować. Dlatego nie mogłabym mieć dziecka z człowiekiem o inteligencji Craiga; i dlatego nie chcę ryzykować z bankiem spermy. Muszę brać pod uwagę moje geny i znaleźć mężczyznę, który będzie stanowił kontrast. Tylko że wszyscy znani mi mężczyźni to geniusze.

Doktor Jane jest zdrowo szurnięta, zawyrokowała Jodie.

– Czyli uważa pani, że dlatego, że jest taka mądra i w ogóle, musi znaleźć głupiego faceta?

– Nie uważam, tylko wiem. Nie pozwolę, by moje dziecko przechodziło przez to samo co ja, kiedy dorastałam. Nawet teraz… No, ale to nie ma nic do rzeczy. Problem w tym, że choć bardzo pragnę dziecka, nie mogę myśleć tylko o sobie.

Nowa twarz na ekranie przykuła uwagę Jodie.

– O Boże, momencik, muszę tego posłuchać. – Złapała pilota i włączyła dźwięk.

Paul Fenneman, sprawozdawca sportowy, przeprowadzał wywiad z Calem Bonnerem. Jodie wiedziała z pierwszej ręki, że Bomber go nie znosi. Dziennikarz słynął z zadawania głupich pytań, a Bomber nie trawił durniów.

Wywiad nakręcono na parkingu klubu Gwiazd, w Naperville, największym miasteczku okręgu DuPage. Fenneman mówił patrząc prosto do kamery. Miał przy tym tak poważną minę, jakby prowadził relację z wojny światowej.

– Moim rozmówcą jest Cal Bonner, napastnik Gwiazd.

Kamera przesunęła się na Cała i Jodie spociła się z niechęci i pożądania zarazem. Cholera, jest fantastyczny, nawet jeśli nie ubywa mu lat.

Stał przy wielkim harleyu. Miał na sobie dżinsy i czarną koszulkę, podkreślającą wspaniałe mięśnie. Inni faceci w drużynie byli napakowani, jakby mieli zaraz wybuchnąć, ale nie Cal. Miał też świetny kark, muskularny, ale nie potężny jak pień drzewa. Brązowe włosy kręciły się lekko, więc strzygł je krótko, żeby nie przeszkadzały. Taki właśnie był Bomber. Nie zawracał sobie głowy nieważnymi sprawami.

Miał ponad metr osiemdziesiąt, był wyższy niż większość napastników. Szybki i inteligentny, odznaczał się telepatyczną niemal umiejętnością przewidywania posunięć obrony, którą poszczycić się mogą tylko najlepsi gracze. Był niemal równie dobry jak legendarny Joe Montana. Świadomość, że koszulka z numerem osiemnaście nigdy nie zawiśnie w jej szafie, była dla Jodie solą w oku.

– Cal, twoja drużyna straciła w zeszłym tygodniu cztery piłki w meczu z Patriotami. Co zrobisz, żeby ta sytuacja nie powtórzyła się w meczu z Bykami?

Pytanie było przeraźliwie głupie, nawet jak na Paula Fennemana. Jodie była ciekawa, co powie Bomber.

Podrapał się w głowę, jakby pytanie było tak skomplikowane, że musiał je dokładnie przemyśleć. Bomber nie miał cierpliwości do ludzi, których nie szanował. Miał za to zwyczaj podkreślania w takich sytuacjach swoich korzeni na amerykańskim Południu.