Выбрать главу

To był Głupi Jaś. Zaciskał nerwowo dłonie. Wszyscy spojrzeli na niego.

— Ty masz pomysł? Ty?! — powtórzył pytająco Rozbój.

— Tak, ale powiem ci pod warunkiem, że nie nazwiesz go nieodpowiednim, dobrze, Rozboju?

— Dobrze. — Jego starszy brat westchnął. — Masz moje słowo.

_No więc… — Jaś nerwowo zaciskał pięści. — Co tojest za miejsce,jeśli to niejestjej miejsce? Co tojest,jeśli to nie jest murawa, po której chodziła? Jeśli nie może zwalczyć tego potwora tutaj, nie będzie go mogła zwalczyć nigdzie!

_Ale on tu nie przyjdzie — odparł Wojtek. — Nie potrzebuje. Kiedy ona straci siły, to miejsce samo wyblaknie.

— Na litość! — jęknął Głupi Jaś. — Ale to był dobry pomysł, prawda? Chociaż nie zadziałał?

Rozbój nie zwracał na niego uwagi. Przyglądał się uważnie pasterskiej chacie. „Mój mężczyzna musi używać głowy nie tylko do trykania kumpli”, powiedziałajego Joanna.

_GłupiJaś ma rację — powiedział bardzo spokojnie. — To jej kryjówka. To jej ziemia. Ten potwór nie może jej tutaj dosięgnąć. Tutaj siła należy do niej. Ale kryjówka może się zamienić w więzienie, jeśli duża ciutdziewczyna się podda. Zamknięta tutaj będzie widzieć, jak życie przeciekajej między palcami. Będzie spoglądać na świat niczym więzień przez maleńkie okienko i zobaczy, że wszyscy jej nienawidzą lub się jej boją. Więc żeby nie wiem co, musimy tu ściągnąć potwora i go zabić!

Figle wiwatowały. Nie bardzo wiedziały, o co chodzi, ale ogólny wydźwięk im się podobał.

— Jak? — zapytał Strasznie Ciut Wojtek.

— Musiałeś wyskakiwać z tym pytaniem? — Rozbój skrzywił się. — Atak mi dobrze szło…

Odwrócił się. Coś skrobało w drzwi ponad nim.

Wysoko, między rzędami na wpół startych znaków, pojawiały sięjedna po drugiej litery, jakby.’£ jysowała niewidzialna ręka.

— Słowa! — wykrzyknął Rozbój. — Ona próbuje nam coś powiedzieć!

— Tak, słowa mówią…

— Dobrze wiem, co mówią! — przerwał mu gwałtownie Rozbój. — Znam się na czytaniu! Mówią… Widzę literę okrągłąjak słońce, a potem drugąjak zęby piły, dalej jak księżyc, kiedy się cofa, zygzak, a to człowiek stojący na rozstawionych nogach, no apotemjest coś, co nazywa się odstępem, a potem dalsza część tej piły… grzebień… przewrócony zygzak… i znowu człowiek na rozstawionych nogach, a w następnym rządku mamy człowieka, który rozłożył ręce, grzebień, maszerującego przed siebie grubasa, o, teraz się zatrzymał, znowu grzebień i przewrócony zygzak, znowu ten człowiek rozłożył ręce, a teraz drzewo… przewrócony zygzak… człowiek na rozstawionych nogach, a w ostatnim rządku znowu te zęby piły, grzebień, słońce, no i drzewo, dobrze ustawiony zygzak, tylko teraz ptaszek nad nim narobił, kolejny grzebień, trochę księżyc, trochę słońce, siedzący człowiek, a teraz stojący, grubas, który ruszył naprzód, i zygzak znowu. I to już koniec. Uf!

Wziął się pod boki.

— Widzisz! Było to czytanie czy nie?

Figle krzyczały z radości, niektóre nawet wiwatowały.

Strasznie Ciut Wojtek patrzył na napisane kredą litery:

OWCZA WEŁNA

TERPENTYNA

WESOŁY ŻEGLARZ

Potem spojrzał na wyraz twarzy Rozbója i powiedział:

— Tak, oczywiście. Znakomicie sobie pan radzi. Owcza wełna, terpentyna i Wesoły Żeglarz.

— No jasne, każdy potrafi to przeczytać jednym ciągiem — zbył go Rozbój. — Ale naprawdę trzeba być dobrym, febyto rozbić na oszukańcze litery. Ajuż naprawdę znakomitym, żeby pojąć znaczenie całości.

— I udało się panu to pojąć? — zapytał Strasznie Ciut Wojtek.

— Słowa te oznaczają, mój drogi bardzie, że będziemy kraść! Pozostali zawtórowali okrzykami radości. Co prawda nie bardzo rozumieli szczegóły, ale to słowo rozpoznawali znakomicie.

— I będzie to kradzież, którą wszyscy zapamiętają! — wykrzyknął Rozbój. Odpowiedział mu kolejny okrzyk radości. — Głupi Jasiu!

— Obecny!

— Jesteś odpowiedzialny za to zadanie. Twój mózg trudno porównać do mózgu żuka, mój bracie, ale gdy przychodzi do kradzieży, na tym świecie nie masz sobie równych! Musisz skombinować terpentynę, świeżą owczą wełnę i trochę tytoniu Wesoły Żeglarz! Masz to wszystko zanieść do dużej wiedźmy, co ma dwa ciała! Powiedz, że musi zmusić współżycza, by to powąchał, rozumiesz? To go tutaj sprowadzi. I lepiej się pospiesz, bo słońce zachodzi. Ścigasz się z samym czasem, rozumiesz? Jakieś pytania?

Głupi Jaś podniósł palec.

— Tylko dla porządku… chciałbym zaznaczyć, że ciut mnie zraniłeś, mówiąc, że trudno porównać mój mózg do mózgu żuka.

Rozbój zawahał się, ale tylko przez chwilę.

— Masz rację, Głupi Jasiu, całkowitą rację. To było z mojej strony bardzo nie w porządku powiedzieć coś takiego. Poniosło mnie, przyznaję, i bardzo mi przykro z tego powodu. Stoję teraz przed tobą i mówię: Głupi Jasiu, twój mózg da się porównać do mózgu żuka, i mogę stanąć do pojedynku z każdym, kto powie co innego!

Głupi Jaś rozciągnął ustaw szerokim uśmiechu, ale po chwili znowu się zasępił.

— Ale przecież tyjesteś dowódcą, Rozboju — powiedział.

— Nie w tej potyczce, Jasiu. Zostaję tutaj. Pokładam w tobie całkowitą pewność, że będziesz znakomitym przywódcą, a nie — jak podczas siedemnastu ostatnich razy — kompletnym fajtłapą.

Tłum jęknął.

— Spójrzcie no na słońce! — krzyknął Rozbój. — Przesunęło się podczas naszej rozmowy! Ktoś musi z nią zostać! Nie pozwolę, by potem gadano, że pozostawiliśmyją samą, kiedy umierała! A teraz ruszać się, bando próżniaków, bo zaraz poczujecie płaz mojego miecza!

Uniósł miecz i ryknął. Rozpierzchli się.

Rozbój odłożył broń troskliwie na murawę i zasiadł na stopniach chaty, by patrzeć na słońce.

Po chwili zdał sobie z czegoś sprawę…

* * *

Hamisz lotnik popatrzył z powątpiewaniem na miotłę panny Libelli. Wisiała kilka stóp nad ziemią, co go nieco martwiło.

Podciągnął tłumoczek na plecach, w którym mieścił się jego spadochron, chociaż technicznie był to reformochron, ponieważ został wykonany ze sznurków i najlepszej niegdyś pary reform Akwi — li, bardzo dobrze wypranych. Wciąż widać było na nich kwiatki i świetnie chroniły Figla spadającego na ziemię. Miał uczucie, że to (a właściwie one) może (mogą) być przydatne. ~Ona nie ma piór — poskarżył się.

— Nie mamy czasu na dyskusje! — Przerwał mu Głupi Jaś. — Przecież wiesz, że się spieszymy, a tylko ty potrafisz latać.

— Szczotki nie latają — odparł Hamisz. — To magia nimi lata. Szczotka nie ma skrzydeł, aja się nie znam na tym urządzeniu.

Ale Duży Janjuż zaczepił kawałek sznurka na brzozowych witkach i wdrapywał się teraz na nie. Kolejne Figle poszły za nim.

— Ijeszcze coś. Jak się tym steruje? — nie ustępował Hamisz.

— No ajak sobie radzisz z ptakami? — chciał wiedzieć Głupi Jaś.

— O, to proste. Wystarczy przenieść swój ciężar, ale…

— Dobra, nauczysz się podczas lotu — przerwał mu Wojtek. — Latanie nie może być trudne. Nawet kaczki to potrafią, a one mózgu nie mają za pensa.

Kłótnia nie miała sensu, dlatego też kilka minut później Hamisz przesunął się o kilka cali po rączce miotły. Pozostałe Figle, nie przestając paplać między sobą, skupiły się po drugiej stronie, na witkach. Do których przywiązany też został mocno pakunek wyglądający, jakby składał się z kijów i szmat, pogniecionego kapelusza, a na szczycie brody.