Postaćjuż odwróciła się w stronę sali.
— No dobra, pierwszy, który da mi fajkę nabitą Wesołym Żeglarzem, dostanie ode mnie garść złotych monet.
Sala wybuchła. Stoły wylatywały w górę. Krzesła się przewracały.
Strach na wróble złapał pierwszą fajkę i rzucił w powietrze garść pieniędzy. W tej samej chwili rozpoczęła się bójka. A on odwrócił się do barmana.
— Poproszę o ciutkropelkę whisky, zanim stąd pójdę, panie barman, ^nie, DużyJanie, ty nie. Wstydź się! Nogi, zamknąć mi się wjednej chwili! Kieliszeczek whisky nam nie zaszkodzi. Coś takiego! Kto z was zrobił dużego człowieka? Co, łobuzy? Gdyby tu był z nami Rozbój? Jasne, że on też by się napił!
Klienci baru zaprzestali przepychać się do monet i podnieśli twarze, słuchając, jak całe ciało przybysza kłóci się ze sobą.
— A tak w ogóle tojajestem w głowie, zgadza się. I głowa dowodzi. Nie będę się słuchałjakichś tam kolan! Mówiłem, ze to zły pomysł, bo zawsze mamy kłopoty, jeśli chodzi o wychodzenie z pubu, Jasiu! No cóż, przemawiając z pozycji nóg, nie będziemy stać spokojnie i patrzeć, jak głowa się zalewa, nie ma tak dobrze!
Ku przerażeniu zebranych cała dolna połowa postaci odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi, w związku z czym górna połowa upadła do przodu. Trzymając się z całych sił baru, udało jej się powiedzieć:
— No dobrze, ale czy smażone na głębokim tłuszczu, marynowane jajka nie wchodzą w grę? — I wtedy postać…
…przerwała się na pół. Nogom udało się jeszcze zrobić kilka kroków w stronę drzwi, po czym padły.
Nastała pełna przerażenia cisza, którą przerwał okrzyk dochodzący ze spodni:
— Na litość! Czas spływać!
W powietrzu zafurkotało, trzasnęły drzwi.
Po dobrej chwili jeden z gości ostrożnie podszedł do kupy ubrań i kijków, czyli tego, co zostało z gościa, i szturchnąłje. Odskoczył, kiedy kapelusz potoczył się po podłodze.
Rękawiczka, która nadal trzymała się baru, spadła naraz na ziemię z głośnym „plask!”.
— Spójrzmy na to w ten sposób — oświadczył barman. — Cokolwiek to było, zostawiło po sobie kieszenie…
Z zewnątrz doszło ich głośne „wrrrrrrr…”.
Miotła uderzyła twardo w kryty słomą dach domku panny Libelli i już tam pozostała. Figle posypały się z niej, wciąż walcząc między sobą.
Kłębiąca się masa wtoczyła się do domku. Nie przerywając walki, pokonała schody, by wylądować w sypialni Akwili, gdzie ci, którzy pozostali, by pilnować śpiącej dziewczynki i panny Libelli, przyłączyli się do bitki.
Walczący zdawali sobie kolejno sprawę, że coś koło nich rozbrzmiewa. To był Strasznie Ciut Wojtek Wielkagęba. Jego mysie dudy wbijały się w bitwę niczym cięcie miecza. Dłonie przestały ściskać za gardła, pięści zamieraływ pół uderzenia, kopnięcia pozostały zawieszone w powietrzu.
Łzy spływały po twarzy Strasznego Ciut Wojtka, kiedy grał „Moje piękne kwiaty”, najsmutniejszą piosenkę świata. Opowiadała o domu, o matce, o tym, że wszystko, co dobrejuż minęło, i o tych, których nigdyjuż nie zobaczymy. Figle odsuwały się od siebie, patrząc na swe stopy, gdy opływałyje rzewne dźwięki, opowiadając o zdradzie i niedotrzymaniu obietnic…
— Jak wam nie wstyd! — zawołał Strasznie Ciut Wojtek, wypuszczając z ust piszczałkę. — Zdrajcy! Przeniewiercy! Wasza wiedźma walczy o swoją duszę! Nie macie honoru? — Cisnął dudami, aż jęknęły. — Przeklinam własne stopy, które stoją przed wami! Przeklinam słońce, które na was świeci! Niech będzie przeklęta wodza, która was urodziła! Zdrajcy! Strusie! Co ja tu w ogóle między wami robię? Któryś z was chce się bić? Niech się bije ze mną. No, dalej! Przysięgam na moje dudy, że strącę go na samo dno oceanu, potem kopem poślę na księżyc, a wreszcie na siodle wykonanym przez czarownicę poleci na samo dno piekła. Mój gniew ma siłę sztormu i miażdży góry. No i który z was stanie naprzeciw mnie?
Duży jan, który był prawie trzykrotnie wyższy od Strasznie Ciut Wojtka, cofał się z lękiem. Żaden Figiel nie podniósłby teraz na barda ręki, bojąc się o życie. Gniew barda potrafi być straszliwy. Ponieważ bard potrafi używać słówjak mieczy.
Głupi Jaś wysunął się do przodu.
— Widzę, że jesteś zdenerwowany — wymamrotał. — Ja ponoszę winę za całą tę głupotę. Powinienem był pamiętać, jak to jest z nami i pubami.
Wyglądał na tak zgnębionego, że Strasznie Ciut Wojtek uspokoił się troszkę.
— No dobrze — powiedział chłodno, bo trudno tak szybko otrząsnąć się z wielkiego gniewu. — Nie będziemyjuż o tym rozmawiać. Ale będziemy o tym pamiętać, prawda? — Pokazał na śpiącą Akwilę. — A teraz zbierzcie wełnę, tytoń i terpentynę, zrozumiano? Któryś zdejmie zamknięcie z butelki z terpentyną i naleje ciutkropelkę na kawa.i-ek materiału. I żeby nikt, mam nadzieję, że wyrażam sięjasno, nikt nie wypił nic z tego!
Figle rzuciły się, by go posłuchać. Rozległ się odgłos darcia, kiedy kawałek materiału odrywał się od sukienki panny Libelli.
— No dobrze — powiedział Strasznie Ciut Wojtek. — Głupi Jasiu, weź te trzy rzeczy i połóż na piersi dużej ciutczarownicy, niech je wącha.
— Jak możeje wąchać, kiedyjest taka zimna? — zapytał.
— Nos nie usypia — odparł krótko bard.
Trzy zapachy chaty pasterskiej znalazły się w pełnej szacunku harmonii jeden przy drugim tuż pod brodą Akwili.
— Teraz pozostaje nam tylko czekać — powiedział Strasznie Ciut Wojtek. — Czekać i mieć nadzieję.
W małej sypialni, gdzie leżały dwie wiedźmy i było mnóstwo Figli, zrobiło się ciepło. Wkrótce też zapachy owczej wełny, terpentyny i tytoniu uniosły się, połączyły i wypełniły powietrze…
Akwila poruszyła nosem.
Nos to wielki myśliciel. I ma dobrą pamięć, bardzo dobrą. Zapach może tak silnie przywrócić wspomnienia, że aż boli. Mózg nie potrafi tego zatrzymać. Ani nic na to poradzić. Współżycz może kontrolować umysł, ale nie potrafi kontrolować żołądka, który chce zwracać w czasie lotu na miotle. A w sprawach nosajest po prostu bezsilny…
Zapach owczej wełny, terpentyny i Wesołego Żeglarza potrafi przenieść umysł na wielką odległość, w to spokojne miejsce, gdzie jest cicho, bezpiecznie i nic nam nie zagraża…
Współżycz otworzył oczy i rozejrzał się.
— Pasterska chata? — zapytał sam siebie.
Usiadł. Czerwone światło zachodzącego słońca wpadało przez otwarte drzwi i przeświecało przez pnie drzew. Wiele z nich byłojuż całkiem dużych i rzucało długie cienie. Jednak wokół samej chaty wszystkie były wycięte.
— To trik — powiedział. — Nie zadziała. Myjesteśmy tobą. Myślimy tak jak ty. I jesteśmy lepsi w myśleniu jak ty niż ty.
Nic się nie stało.
Współżycz wyglądał jak Akwila, choć teraz był trochę od niej wyższy, ponieważ Akwila myślała, że jest nieco wyższa, niż była w rzeczywistości. Wyszedł przed chatę.
— Robi się późno — powiedział w pustkę. — Popatrz na drzewa. To miejsce umiera. Nie mamy gdzie uciec. Wkrótce wszystko to będzie częścią nas. Wszystko, czym ty naprawdę mogłaś być. Jesteś dumna, że masz swoje miejsce na ziemi. Pamiętamy czasy, gdy w ogóle nie było światów! My… ty możesz zmieniać rzeczywistość jednym machnięciem dłoni! Możesz spowodować, że coś będzie dobre lub złe, i to ty możesz o wszystkim zadecydować! I nigdy nie umrzesz!