Выбрать главу

— Więc czemu się tak pocisz, ty wielka góro dzieła? Co za drań! — odezwał się za nim głos.

Współżycz się zachwiał. Jego kształt w sekundę zmienił się po wielekroć. Widać było kawałki mniejsze i większe, pojawiły się płetwy, zęby, spiczasty kapelusz, szpony… a potem nagle znów stała uśmiechnięta Akwila.

— Rozboju, jak cieszę się, że cię widzę! — wykrzyknęła. — Pomożesz nam?

— Nie ze mną takie numery! — odkrzyknął Rozbój, podskakując w gniewie. — Potrafię rozpoznać współżycza, kiedy go napotkam! Na litość, ależ cię czeka lekcja!

Współżycz znowu się zmienił, teraz był lwem z zębami wielkości mieczy. Ryknął co sił w gardle.

— Ach, to tak?! — wykrzyknął Rozbój. — Trzeba zwiewać! — Przebiegł kilka kroków i zniknął.

Współżycz znowu przybrał postać Akwili.

— Widzisz, twój mały przyjaciel poszedł sobie. No, wyjdź już. Wyjdź. Dlaczego się nas boisz? Jesteśmy tobą. Z tobą nie będzie tak jak z całą resztą, z tymi durnymi zwierzętami, głupimi królami i chciwymi czarodziejami. Razem…

Ale w tej właśnie chwili wrócił Rozbój, w towarzystwie… no, wszystkich.

— Wiemy, że nie możesz umrzeć! — wrzasnął. — Ale możemy sprawić, byś tego pragnął! I zaatakowali.

Figle mają tę przewagę w większości bójek, że są mali, a ich przeciwnicy duzi. Jeślijesteś mały i szybki, trudno w ciebie trafić. Współżycz walczył, przez cały czas zmieniając kształt. Szpony były raz długie, raz krótkie, ręce stawały się kłami — wirował po murawie, warcząc i wrzeszcząc, przywołując swe przeszłe kształty, by odeprzeć kolejny atak. Ale Figle trudno zabić. Uderzone odskakiwały, przewrócone wstawały, łatwo uchylały się przed zębami i pazurami. Walczyły…

…gdy nagle ziemia zatrzęsła się tak, że nawet współżycz stracił równowagę.

Pasterska chata pękła na kawałki i zaczęła się zapadać w murawę, która otwierała się, jakby była miękka niczym masło. Drzewka zachwiały się i padałyjedno po drugim, jakby ktoś przeciął ich korzenie.

Ziemia… podnosiła się.

Spadając w dół po wznoszącym się wzgórzu, Figle ujrzały, jak wzgórza sięgają nieba. To coś, co było tu od zawsze, teraz widniało przed nimi.

Podnosząca się do nieba skała miała głowę, ramiona, pierś. Ta, która tu leżała, porośnięta trawą, której ręce i nogi stanowiły góry i doliny, teraz usiadła. Poruszał się z kamienną powolnością, miliony ton wzgórz przemieszczały się i pękały wokół niej. To, co wyglą — dałojak dwa podłużne masywy w kształcie krzyża, okazało się złożonymi ramionami gigantycznej dziewczyny.

Dłoń o palcach dłuższych niż zagroda sięgnęła w dół, złapała współżycza i uniosła go w powietrze.

W oddali trzykrotnie odezwał się grzmot. Głos zdawał się dochodzić nie z tego świata. Figle siedziały na małym wzgórzu, które było kolanem gigantycznej dziewczyny, odwróciły się tylko na chwilę.

— Ona mówi ziemi, czymjest ziemia, a ziemia mówijej, czym onajest — powiedział Strasznie Ciut Wojtek. Łzy spływały mu po twarzy. — Nie umiem napisać o tym pieśni! Niejestem dość dobry!

— Czy to duża ciutwiedźma śni, że jest tymi wzgórzami, czy te wzgórza śnią o tym, że są nią? — zapytał Głupi Jaś.

— Pewniej edno i drugie — odparł Rozbój. Patrzyli, jak wielka dłoń zaciska się na współżyczu.

— Przecieżjego nie można zabić — powiedział Jaś.

— Nie, ale można go wyrzucić — odparł Rozbój. — Wszechświat jest wielki. Najego miejscu nawet bym nie myślał, by do niej wrócić.

Gdzieś daleko znowu rozległ się potrójny grzmot. — Ja myślę — dodał — że czas, byśmy się zmywali. Do drzwi domku panny Libelli ktoś mocno pukał w drzwi. Bum, bum, bum!

Rozdział dziewiąty

Dusza i kwintesencja

Akwila otworzyła oczy, przypomniała sobie wszystko i pomyślała: Czy to był sen, czy to było naprawdę?

Jej następna myśl brzmiała: Skąd wiem, że ja toja? Przypuśćmy, że nie jestem sobą, tylko tak myślę? Skąd to mogę wiedzieć? Kim jest to ja”, które zadaje pytania? Czy toja myślę? I skąd mam wiedzieć, jeśli nieja?

— Mnie o to nie pytaj — odpowiedział głos tuż przyj ej głowie. — Czy to zgadywanka?

To był GłupiJaś. Siedział najej poduszce.

Akwila leżała na łóżku w domku panny Libelli. Przykrywałają zielona kapa. Kapa. Zielona. Nie trawa, nie wzgórza… ale gdy się tak patrzyło, można byje pomylić.

— Czy to wszystko mówiłam na głos? — zapytała Akwila. — Jasne.

— I… to wszystko się wydarzyło, prawda?

— Oczywiście — potwierdził radośnie GłupiJaś. — Duża wiedźma siedziała tu do południa, ale potem powiedziała, że już się chyba nie obudzisz jako potwór.

Fragmenty wspomnień zaatakowały pamięć Akwili niczym rozgrzane do czerwoności kawałki skał spokojną planetę.

— Czy tobie nic niejest?

— Pewnie — odparłJaś.

— A co z panną Libellą?

Ten fragment pamięci był potężnyjak meteoryt, który pozbawił życia miliony dinozaurów. Akwila złapała się dłońmi za usta.

— Jajązabiłam! — wykrzyknęła.

— Nie, ty wcale…

— Zabiłam ją! Czułam, jak mój umysł to robi! Rozgniewała mnie! Więc tylko machnęłam ręką o tak… — tuzin Figli schowało się pod kapę — i ona eksplodowała! To byłamja! Pamiętam!

— Tak, ale wielka czarownica czarownic powiedziała, że ono używało twojego umysłu, by nim myśleć… — mówił Jaś.

— Pamiętam to! To byłamja, zrobiłam to własną ręką! — Figle, które w międzyczasie wysunęły głowy spod kapy, zanurkowały pod nią znowu. — Och… moje wspomnienia… pamiętam pył, który zamienia się w gwiazdy… gorąco… krew, czuję krew… pamiętam… pamiętam sztuczkę „zobacz mnie”! O nie! Można powiedzieć, że go zaprosiłam. I zabiłam pannę Libellę!

Cienie przesłoniłyjej oczy, w uszach dzwoniło. Akwila usłyszała otwierane drzwi i jakieś ręce podniosły ją, jakby była lekka niczym piórko. Przerzucono ją przez ramię, następnie zniesiono dość pospiesznie po schodach najasność poranka, tam rzucono na ziemię.

— …My wszyscy… zabiliśmy ją… weź jeden srebrny tygiel… — mamrotała.

Ktoś z całej siły uderzył ją w twarz. Poprzez wewnętrzną mgłę spoglądała na ciemną postać przed nią. W dłoń wepchnięto jej uchwyt wiadra.

— Idź teraz wydoić kozy. I to szybko, Akwilo, słyszysz? Te stworzenia mają do ciebie zaufanie! Czekają na ciebie! Akwilo, idź do kóz! Ręce wiedzą, jak to zrobić, głowa sobie przypomni i stanie się silniejsza!

Ktoś siłą posadził ją na stołeczku do dojenia i poprzez mgłę, która wciąż przesłaniała jej oczy, dostrzegła skuloną Czarną Meg.

Dłonie pamiętały. Znalazły wiadro, złapały za wymię, a potem, właśnie w chwili gdy Meg podniosła nogę, by kopnąć w skopek, zdołały także ją złapać i przytrzymać bezpiecznie na platformie do dojenia.

Akwila pracowała wolno, jej głowę wciąż wypełniała gorąca mgła. Pozwalała, by ręce działały samodzielnie. Skopek był napełniany i opróżniany, wydojona koza dostawała wiadro jedzenia z pojemnika…

…Rwetest Prostota był dość zdziwiony faktem, że doi kozę. Zamarł.

Jak się nazywasz?” — zapytałjakiś głos za nim. „Rwetest. Prostota”.

— Nie. To był mag, Akwilo! Onjest najsilniejszym echem, ale niejesteś nim. Wejdź do obory, Akwilo!

Potykając się, przeszła do ciemnego pomieszczenia, słuchając kierującego nią głosu, i nagle świat się ześrodkował. Na płycie leżał śmierdzący zepsuty ser.