Выбрать главу

Jedyne, co można było powiedzieć, to: Muszę sobie z tym poradzić.

Wcale nie trzeba tego chcieć. Po prostu musi się to zrobić ijuż. Wzięła głęboki wdech i weszła do ciemnego domku. Pan Gniewniak spał na swym fotelu tuż za drzwiami. Miał otwarte usta, w których widać było żółte zęby.

— Hm… dzień dobry. — Głos dziewczynki zadrżał. — Przyszłam… no… żeby sprawdzić… czy wszystko jest… w porządku…

Rozległo się jeszcze jedno chrapnięcie, a potem pan Gniewniak się zbudził, oblizując z ust resztkę snu.

— q to ty — powiedział. — Dzień dobry. — Podciągnął się w fotelu, by było mu wygodniej, i zapatrzył się gdzieś w drzwi, ignorującją kompletnie.

Może nie poprosi, myślała, myjąc, odkurzając, wytrzepując poduszki i sprzątając nocnik. Ale prawie krzyknęła, kiedyjedno ramię wyskoczyło w powietrze i złapało ją za nadgarstek, a stary człowiek popatrzył błagalnie.

_Proszę, sprawdź pudło, Marysiu, dobrze? Zanim pójdziesz. Bo widzisz, ostatniej nocy. słyszałem jakieś pobrzękiwania. Mógł tu dostać się jakiś podstępny złodziej.

— Dobrze — powiedziała Akwila, myśląc: Janiechcętubyćjaniechcętubyć!

Wyciągnęła pudło. Nie miała wyboru. Wydałojej się bardzo ciężkie. Podniosła pokrywę. Zaskrzypiały zawiasy, a potem zapanowała cisza.

— Nic ci nie jest, dziewczyno?

— No… — udało się powiedzieć Akwili.

— Jest tam wszystko czy nie? — zapytał zniecierpliwiony. Umysł Akwili przypominał bajoro mazi.

— Tak… wszystko tujest — udało jej się wykrztusić. — I… teraz to jest złoto.

— Złoto? Coś takiego! Nie nabieraj mnie, dziewczyno. Nigdy złota w rękach nie miałem!

Akwila delikatnie położyła pudło na kolanach staruszka. Spojrzał na monety.

Rozpoznała je. Praludki jadły z nich w kopcu. Kiedyś były na nich rysunki, lecz z czasem się wytarły.

Ale złotojest złotem, nieważne rysunki.

— No tak — pOWiedział pan Gniewniak. — No tak. _ I na tym zakończył rozmowę najakiś czas. Wreszcie rzekł: — To o wiele za dużo, by zapłacić za pogrzeb. Nie pamiętam, bym tyle zaoszczędził. Za takie pieniądze można pochować króla.

Akwila nie mogła tej sprawy tak zostawić. Po prostu nie mogła.

— Muszę panu o czymś powiedzieć — oświadczyła. I powiedziała. Opowiedziała mu wszystko od początku do końca, nie tylko to, co o niej dobrze świadczyło. Siedział i słuchał bardzo uważnie.

— No cóż, to bardzo interesująca historia — oświadczył, kiedy skończyła.

— Więc… bardzo mi przykro. — Akwila nie wiedziała, co mogłabyjeszcze dodać.

— Chciałaś mi powiedzieć, że potwór zmusił cię do zabrania moich pieniędzy, więc ci twoi bajkowi przyjaciele napełnili moją skrzynkę złotem, żebyś nie miała kłopotów, tak?

— Tak mi się wydaje.

— W takim razie to chyba ja powinienem ci podziękować — stwierdził pan Gniewniak.

— Co?!

— No bo gdybyś nie zabrała srebra i miedziaków, nie zrobiłabyś miejsca dla złota, zgadza się? A chyba niejest ono potrzebne temu pradawnemu królowi pochowanemu w kopcu.

— No tak, ale…

Zanurzył dłoń w skrzyni i wyciągnął garść złota, za którą można było kupić całąjego chałupinę.

— To dla ciebie, dziewczyno — powiedział. — Kup sobie jakieś wstążki czy coś takiego…

— Nie! Nie mogę! To nie byłoby w porządku! — protestowała Akwila rozpaczliwie.

— Tak uważasz? — zapytał pan Gniewniak. Popatrzył na nią długo i bystrze. — W takim razie nazwijmy to zapłatą za te drobne prace, które dla mnie wykonasz, co? Wejdziesz na schody, bo mniejuż się to nie udaje od pewnego czasu, i zniesiesz czarny garnitur, który wisi na drzwiach, a u wezgłowia w skrzyni znajdziesz białą koszulę. Wyglansujesz mi buty i pomożesz mi wstać. Ścieżką chybajuż pójdę sam. No bo widzisz, tojest zdecydowanie za dużo pieniędzy, by człowieka pochować, ale całkiem dość, by go ożenić, więc idę się oświadczyć wdowie Gram, żeby się ze mną zaręczyła i wyszła za mnie.

Akwila musiała się zastanowić, zanim treść tej wypowiedzi do niej dotarła. A wtedy powiedziała:

— Idzie pan?

— Zamierzam to właśnie zrobić — potwierdził pan Gniewniak. — To znakomita kobieta, smaży świetne steki z cebulą i ma wszystkie zęby. Wiem, bo mi pokazywała. Najmłodszy syn obstalowałjej w dużym mieście elegancką sztuczną szczękę, bardzo piękną. Wdowa Gram pożyczyła mi jej pewnego dnia, kiedy nie mogłem sobie poradzić z pogryzieniem wieprzowiny. Nie zapomina się takiej życzliwości.

— A… nie sądzi pan, że powinien pan tojeszcze przemyśleć? Roześmiał się.

— Myśleć? Młoda damo, kim tyjesteś, że mówisz mnie, staremu, o konieczności myślenia? Ostatecznie mam dziewięćdziesiątjeden lat. Czas wstać i działać. Poza tym, po błyskach wjej oczach, mam prawo wierzyć, że wdowa Gram nie będzie kręcić nosem na moją propozycję. Przez te wszystkie lata znalazłoby się kilka, które pokręciły nosami i nie bez powodu. Ale niespodziewane znalezienie skrzynki ze złotem sporo może dopomóc, jak mawiał mój nieboszczyk ojciec.

Dziesięć minut zabrała panu Gniewniakowi zmiana stroju, a ile przy tym było szarpaniny! I na dodatek latały brzydkie wyrazy. Ale nie chciał żadnej pomocy Akwili, kazałjej odwrócić się i zakryć uszy dłońmi. Potem musiała mu pomóc przejść do ogrodu, gdzie odrzucił jedną z lasek, po czym wymierzył palcem w chwasty.

— A do was się zabioręjutro! — oświadczył triumfalnie.

Przy furtce złapał za słupek, dzięki czemu wyprostował się prawie do pionu. Dyszał ciężko.

— Wszystko w porządku — powiedział nieco tylko zaniepokojony. — Teraz albo nigdy. Czy dobrze wyglądam?

— Wygląda pan jak należy.

— Wszystkojest czyste? Nie ma dziur?

— No… tak. — Ajak moje włosy?

— No… już ich pan nie ma — przypomniała mu.

— A, prawda. Muszę kupić sobie tę, jak to się nazywa, no, kapelusz z włosów? Czy mam dość pieniędzy?

— Chodzi panu o perukę? Może pan kupić i tysiąc.

— Ha! Wspaniale! — Rozejrzał się lśniącymi oczami po ogrodzie. — Czy są tujakieś kwiaty? Za dobrze nie widzę. A… te… okulinary… widziałem je kiedyś, zrobione ze szkła, widzisz przez nie jak za dawnych lat… czy mam dość pieniędzy, by kupić okulinary?

— Ma pan dość pieniędzy na wszystko.

— Niech ci się darzy, dziewczyno! Ale teraz potrzebuję bukietu kwiatów. Nie mogę iść się oświadczać bez kwiatów, a nic nie widzę. Czy coś tu takiego rośnie?

Kilka róż przetrwało pomiędzy chwastami i kolczastymi krzewami porastającymi ogród. Akwila wróciła do kuchni, wzięła nóż i ścięłaje na bukiet.

— Ładne — stwierdził pan Gniewniak. — Późno rozkwitają, zupełnie jakja! — Złapałje mocno wolną ręką, potem nagle zmarszczył się, jakby zapadł w sobie, stał niczym posąg. — Tak bym chciał, żeby mój Tobiasz i moja Marysia mogli przyjechać na wesele — powiedział cicho. — Ale wiesz, oni już nie żyją.

— Tak, wiem.

— Chciałbym też, żeby moja Nancy żyła, co pewnie niejest zbyt rozsądnym życzeniem, kiedy się człowiek chce powtórnie żenić z inną damą. Ha! Prawie wszyscy z tych, których znałem, już nie żyją. — Pan Gniewniak przez chwilę przyglądał się kwiatom, ale potem znowu się wyprostował. — Nikt i nic temu nie zaradzi, prawda? Nawet skrzynka pełna złota!

— Nie — ochryple odparła Akwila — No, nie płacz, dziewczyno! Słońce świeci, ptaki śpiewają i to, co się rozbiło, nie da się naprawić, nieprawdaż? — Zaśmiał się jowialnie. — A wdowa Gram czeka na nas!