Выбрать главу

Naglejej myśli były chłodne i przejrzystejak lód, jasne i lśniące. Popatrzmy… to wygląda lepiej tutaj… a to trzeba trochę przesunąć…

Srebrny koń przebudził się do życia, zaczął wirować łagodnie, przechodząc przez sznurki i przez Rozbója, który odezwał się:

— To nic nie boli, nie przerywaj.

Akwila poczuła szczypanie w nogę. Koń, obracając się, lśnił.

— Nie chcemy cię pospieszać! — powiedział Rozbój. — Ale pospiesz się!

Jestem daleko od domu, jasna i wyraźna myśl pojawiła się w umyśle Akwili, ale widzę go w moich oczach. Teraz muszę otworzyć oczy. Ijeszcze raz otwieram oczy…

Och…

Czy potrafię być czarownicą z dala od wzgórz? Oczywiście, potrafię. Nigdy tak naprawdę cię nie zostawiłam, Ziemio pod Falami…

Pasterze na Kredzie poczuli, że ziemia się zatrzęsła, jakby w murawę trafił grzmot. Ptaki wyfrunęły z krzaków. Owce spojrzały w górę.

I znowu ziemia się zatrzęsła.

Niektórzy mówili, że cień przesłonił słońce. Inni — że słyszeli tętent kopyt.

A chłopiec, który zastawiał sidła na króliki w małej dolince zwanej Koniem, opowiedział, że z wnętrza wzgórza wyskoczył koń i popłynął niczym fala do nieba, jego grzywa rozwiewała się jak morska piana, a maść miał białąjak kreda, a galopował przez powietrze jak mgła, która się wznosi, biegł niczym burza w kierunku gór.

Chłopca oczywiście ukarano za takie bajdy, ale uważał, że było warto.

Chaosjaśniał. Srebro przepływało pomiędzy nitkami. Wysunęło się z rąk Akwili, błyszcząc jak gwiazda.

Wjego świetle ujrzała, że współżycz przybył do niej, rozciągnął się tak, że był teraz naokoło, niewidzialny stał się widzialny. Dziwnie marszczył i odbijał światło. W tych błyskach i lśnieniach widać było twarze, niezdecydowane, zniekształcone jak odbicia w wodzie.

Czas spowolnił. Zza ściany, którą stał się współżycz, widziała przyglądające się jej wiedźmy. Jedna w szarpaninie straciła kapelusz, ale wisiał nad nią w powietrzu. Nie miał jeszcze czasu, by spaść.

Palce Akwili się poruszyły. Współżycz zadrżał w powietrzu niczym staw zaniepokojony wrzuconym kamieniem. Fala dotarła aż do niej. Poczułajego strach, wiedział, że został złapany w pułapkę.

— Witaj — powiedziała Akwila.

Witasz mnie? — odpowiedział współżycz głosem Akwili.

— Tak. Jesteś tu mile widziany. Jesteś tu bezpieczny. Nie! Nigdzie niejesteśmy bezpieczni!

— Tutaj jesteście — odpowiedziała spokojnie. Proszę, ukryj nas.

— Mag prawie się nie mylił. Chowacie się w innych stworzeniach. Ale nigdy się nie zastanowił dlaczego. Przed czym się chowacie?

Przed wszystkim.

— Wydaje mi się, że wiem, o czym mówisz.

Naprawdę? Czy wiesz, co to znaczy, gdy się jest świadomym istnienia każdej gwiazdy i każdego źdźbła trawy? Tak. Ty to wiesz. Nazywasz to „ponownym otwarciem oczu”. Ale robisz to tylko na chwilę. My robimy tak przez wieczność. Bez snu, bez odpoczynku, tylko nieskończone… nieskończone doświadczanie, nieskończona świadomość. Wszystkiego. Przez cały czas. Jakże wam zazdrościmy! Szczęśliwi ludzie, potraficie zamknąć swe umysły na nieskończoność zimnych głębi wszechświata. Macie to coś, co nazywacie… nudą? To najrzadszy talent we wszechświecie! Słyszeliśmy piosenkę „Migocz, migocz, gwiazdko mała”. Co za moc! Co za cudowna moc!

Potraficie miliony trylionów ton ognistej masy, palenisko o ogromnej mocy zamienić w piosenkę dla dzieci! Budujecie maleńkie światy, maleńkie opowieści, maleńkie muszle, w których chronicie swoje umysły, które trzymają nieskończoność na uwięzi i dlatego budzicie się co rano bez krzyku na ustach!

Całkiem zafiksowany! — rzucił pogodny głos w głębiach pamięci Akwili. Pana Rwetesta po prostu nie dało się usadzić.

Lituj się nad nami, o tak, lituj się! — odezwały się głosy współży — cza. Dla nas nie ma schronienia ani wypoczynku Ale ty nas ocalisz. Zobaczyliśmy to w tobie. Masz umysły w umyśle. Ukryj nas.

— Czy chcecie ciszy? — zapytała Akwila.

Tak, ciszy i czegoś większego od niej, odpowiedział głos współ — życza. Wy, ludzie, tak wspaniale potraficie ignorować rzeczywistość. Jesteście prawie ślepi i prawie głusi. Patrzycie na drzewo i widzicie… tylko drzewo, roślinę. Nie dostrzegacie jego historii, nie czujecie, jak płyną w nim soki, nie słyszycie wszystkich owadów, które żyją w pniu, nie znacie chemiijego liści, nie widzicie tysięcy odcieni zieleni, delikatnych ruchów zwracania się ku słońcu, prawie niedostrzegalnego rośnięcia…

— Ale wy nas nie rozumiecie — odparła Akwila. — Nie sądzę, by jakakolwiek ludzka istota była w stanie was uratować. Dajecie nam to, co waszym zdaniem chcemy otrzymać, gdy tylko tego zapragniemy, takjak w bajce. A życzenia zawsze się spełniają na opak.

Tak. To już teraz też wiemy. Mamy w sobie echo ciebie. My… zrozumieliśmy. Dlatego teraz my mamy życzenie. Życzenie, by wszystko naprawić.

— Tak — kiwnęła głową Akwila. — To jest zawsze ostatnie życzenie, trzecie. Spraw, by to, co się stało, nigdy się nie wydarzyło.

Naucz nas, jak umrzeć, poprosił współżycz.

— Aleja tego nie wiem!

Każdy człowiek to wie. Idziecie tą drogą każdego dnia waszego krótkiego, o jakże krótkiego życia. Wiecie. Zazdrościmy wam tej wiedzy. Wiedzy, jak zakończyć. Jesteście bardzo utalentowani.

Muszę wiedzieć, jak się umiera, pomyślała Akwila. Gdzieś w głębi. Niech pomyślę. Niech przezwyciężę ja nie potrafię”.

Uniosła lśniący chaos. Wstęgi światła wciąż wirowały, ale już ich nie potrzebowała. Potrafiła utrzymać moc w samej kwintesencji siebie. Wszystko polegało na równowadze.

Światło umarło. Rozbój wisiał pomiędzy nićmi, lecz wszystkie jego warkoczyki były rozplecione i czerwone włosy stały na głowie niczym wielki kłąb. Wyglądał na trochę oszołomionego.

— Byłbym w stanie zamordować kebab — oświadczył.

Akwila postawiła go na ziemi, gdzie zatoczył się nieco, potem schowała resztkę chaosu do kieszeni.

— Dziękuję, Rozboju. A teraz wolałabym, żebyś sobie poszedł. To zaczyna być… poważne.

Oczywiście była to najgorsza rzecz, jaką mogła powiedzieć.

— Nigdzie nie idę! — żachnął się. — Obiecałem Joannie, że dopilnuję, byś była bezpieczna! Wchodzimy w to razem!

Kiedy Rozbój stał w rozkroku, z zaciśniętymi pięściami i podbródkiem wysuniętym do przodu, gotowy na wszystko, płonący oburzeniem, żadna dyskusja nie miała sensu.

— Dziękuję ci — powiedziała Akwila i wyprostowała się. Śmierć jest tuż za nami, pomyślała. Życie kończy się i tam na nas czeka Śmierć. Więc… musi być blisko, bardzo blisko.

Powinny być… drzwi. No tak. Stare drewniane drzwi. Z pewnością ciemne.

Odwróciła się. Za niąw powietrzu wisiały ciemne drzwi.

Zawiasy powinny skrzypieć, pomyślała.

I kiedy popchnęła drzwi, zaskrzypiały.

Ale… to nie dzieje się naprawdę, myślała dalej. Opowiadam sobie bajkę, którą rozumiem, o drzwiach, i oszukuję samą siebie na tyle, by zaczęło to się dziać. Muszę więc utrzymać równowagę na krawędzi, żeby działało też dalej. Tojest równie trudnejak niemy — ślenie o różowych nosorożcach. Jeśli babcia Weatherwax potrafi to zrobić, ja również potrafię.

Za drzwiami rozciągała się czarna pustynia, a nad nią było niebo i blade gwiazdy. W oddali na horyzoncie majaczyła góra.

Musisz pomóc nam tam przejść, odezwał się współżycz.

— Jeśli chcesz mojej rady, nie rób tego. — Rozbój szarpał Akwilę za kostkę. — Nie wierzę skunksowi ani ciut.