— W nim jest także cząsteczka mnie. Ja mu wierzę. Mówiłam ci, Rozboju, że nie musisz z nami iść.
— Ach tak? I mam niby patrzeć, że samiuteńka przechodzisz przez te drzwi? Nie opuszczę cię w takiej chwili.
— Ale ty masz klan i żonę, Rozboju!
— No właśnie, i okryłbym ich hańbą, puszczając cię samą za próg Śmierci — zdecydowanie oświadczył Rozbój.
Tak, pomyślała Akwila, spoglądając przez drzwi, właśnie to robimy. Żyjemy na krawędziach. Pomagamy tym, którzy nie potrafią odnaleźć drogi…
Wzięła głęboki wdech i przestąpiła próg.
Nic specjalnie się nie zmieniło. Piasek pod nogami był twardy, szeleścił, kiedy po nim szła, dokładnie takjaksię tego spodziewała, ale kiedy go kopnęła, opadał powoli niczym puch, a to ją zaskoczyło. Powietrze nie było zimne, ale rozrzedzone i oddychanie sprawiało trudność.
Drzwi zamknęły się za nią cicho.
Dziękujemy, odezwał się współżycz. Co zrobimy teraz?
Akwila rozejrzała się i spojrzała w gwiazdy. Nie rozpoznawała takiego nieba.
— Myślę, że umrzesz — powiedziała.
Ale tu nie ma „mnie”, który ma umrzeć, rzekł współżycz. Jesteśmy tylko my.
Akwila odetchnęła głęboko. Tu chodziło o słowa, a ona w słowach była dobra.
— Trzeba teraz uwierzyć w pewną opowieść — zaczęła. — Kiedyś byliśmy plamkami w oceanie, potem rybami, następnie jaszczurami i małymi ssakami, a wreszcie małpami. I mnóstwo nas było pomiędzy. Ta ręka była niegdyś płetwą, była także szponem! W moich ludzkich ustach mam ostre kły wilka i siekacze królika, i żujące zęby krowy! Nasza krewjest słonajak morze, z którego wyszliśmy! Kiedy ogarnia nas lęk, nasza skóra zachowuje się, jakby rosło na niej futro, które powinno się zjeżyć. Jesteśmy historią. Wszystko, czymkolwiek stawaliśmy się w naszej drodze, wciąż w nasjest. Czy chcecie usłyszeć dalszy ciąg tej historii?
Opowiedz nam, poprosił współżycz.
— Jestem ulepiona ze wspomnień moich rodziców, dziadków i przodków. Od nich pochodzi to, jak wyglądam, jaki kolor mają moje włosy. Jestem też po trosze każdą z osób, które spotkałam w swoim życiu i która zmieniła to, jak myślę. Więc co właściwie znaczy „ja”?
Kawałek, który właśnie opowiedział nam tę historię, odparł współżycz. To jesteś prawdziwa ty.
— No… tak. Ale ty też musiałeś to robić. Mówisz o sobie „my” — kto to mówi? Kto powiedział, że ty niejesteś tobą? Niczym się od nas nie różnisz. Tyle że myjesteśmy dużo, ale to dużo lepsi w zapominaniu. No i wiemy, kiedy nie słuchać małpy, która w nas siedzi.
Teraz nas zdziwiłaś, powiedział współżycz.
— Kiedy się boimy, stare partie naszego umysłu chcą się zachowywać, jakby były wciąż w głowie małpy, i zaatakować. Małpa reaguje. Ona nie myśli. Bycie człowiekiem polega na tym, by wiedzieć, kiedy nie być małpą, gadem czy którymkolwiek z dawnych ech. Ale kiedy ty przejmujesz człowieka, nie słuchasz tego, co jest w nim ludzkie. Słuchasz małpy. A małpa nie rozumie, cojest potrzebne, ona wie tylko, czego chce. Nie, ty niejesteś żadne „my”, jesteś,ja”. Ja. Współżycz powiedział to słowo, jakbyje smakował. Ja. Kim ja jestem?
— Chciałbyś mieć imię? To pomaga. Tak. Imię…
— Zawsze podobało mi się imię Artur.
Artur, powtórzył współżycz. Mnie też Artur się podoba. Więcje — śli ja jestem, ja mogę przestać być. Co teraz się stanie?
— Te stworzenia, które… przejąłeś, czy one nie umarły? Owszem, przytaknął Artur, ale nie wiem, jak to się stało. Po prostu przestawały być.
Akwila rozejrzała się po bezkresnym piasku. Nie widziała niczego, ajednak miała wrażenie jakiegoś ruchu. Zaskakująca zmiana światła, jakby zauważała coś, czego nie powinna była widzieć.
— Myślę — powiedziała — że powinieneś przekroczyć pustynię.
Cojest po drugiej stronie? — zapytał Artur.
— Nie sądzę, by istniały słowa, którymi można to opisać. Naprawdę?
— Myślę, że dlatego właśnie musisz przekroczyć pustynię. By się tego dowiedzieć.
Czekam na to. Dziękuję ci.
— Zegnaj… Arturze.
Poczuła, jak współżycz się oddala. Niewiele dało się zobaczyć, poleciało kilka ziarenek piasku, coś mignęło w powietrzu — ale powoli przemieszczał się przez czarną pustynię.
— Dobrze, że sobie to paskudztwo poszło! — wykrzyknął za nim Rozbój.
— Nie mów tak — skarciła go Akwila.
— No przecież zabijał, żeby samemu utrzymać się przy życiu.
— Nie chciał tego. Nie wiedział, jak działa człowiek.
— Ale trzeba przyznać, że pięknych bzdur mu naopowiadałaś — stwierdził z podziwem Rozbój. — Nawet bard by tak nie potrafił.
Akwila zastanowiła się, czy to prawda. Pewnego razu, kiedy wędrowni nauczyciele zjawili się w wiosce, zapłaciła im pół tuzinemjaj za poranny wykład ***Cuda Wszechświta!!!***. Jak na edukację było to bardzo drogie, ale też warto było. Nauczyciel był z lekka zwariowany nawetjak na nauczyciela, ale to, co mówił, wydawało się mieć sens doskonały. Jedną z najbardziej zadziwiających spraw we wszechświecie było to, że wcześniej czy później wszystko jest zrobione ze wszystkiego innego, choć aby do takiego stanu dojść, trzeba pewnie milionów i milionów lat. Inne dzieciaki chichotały i dyskutowały, lecz Akwila wiedziała, że to, co kiedyś było maleńkimi żywymi istotami, teraz stało się kredą wzgórz. Wszystko się zmienia, nawet gwiazdy.
To był bardzo dobrze spędzony ranek, zwłaszcza że zrefundowano jej pół jajka za pokazanie błędu w słowie „Wszechświata”.
Ale czy to jest prawda? Może nie ma to znaczenia. Może wystarczy, by było wystarczającą prawdą dla Artura.
Jej oczy, te wewnętrzne, które otworzyły się dwukrotnie, zaczęły się teraz zamykać. Czuła, jak wycieka z niej siła. W takim stanie nie można pozostać długo. Gdy tak bardzo koncentrowała się na wszechświecie, przestawała się koncentrować na sobie. Ludzie są bardzo mądrzy, bo nauczyli się zamykać swe umysły. Czy istnieje we wszechświecie coś równie wspaniałego jak nuda?
Usiadła — tylko na moment — i zagłębiła dłoń w piasku. Uniosła go w górę. Nie opadał, niczym dym odbijający światło gwiazd, wisiał w powietrzu tak, jakby miał cały czas wszechświata.
Nigdy nie czuła się tak zmęczonajakw tej chwili.
Wciąż słyszała wewnątrz siebie głosy. Współżycz zostawił za sobą kilka wspomnień. I pamiętała teraz czasy, gdy nie było jeszcze gwiazd, gdy nie było czegoś takiego jak wczoraj. Wiedziała, co jest wyżej niż niebo i co jest pod ziemią. Ale nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz spała, tak porządnie, w łóżku. Stan nieprzytomności się nie liczy. Zamknęła oczy i zamknęła je jeszcze raz…
Ktoś z całych sił kopnąłjąw kostkę.
— Nie wolno ci spać! — krzyczał Rozbój. — Nie tutaj! Wstawaj i idź!
Wciąż nieco otumaniona Akwila podniosła się w delikatnej chmurze czarnego pyłu i odwróciła się w stronę drzwi.
Ale niczego tam nie było.
Widziała swoje ślady na piasku, lecz prowadziły tylko kilka kroków, a potem powoli zanikały. Wokół niej była niezmierzona pustynia.
Odwróciła się w stronę wysokich gór, ale widok zasłoniłajej wysoka postać, cała na czarno, trzymająca w rękach kosę. Wcześniej z pewnościąjej nie było.
DOBRYWIECZÓR, powiedział Śmierć.
Rozdział dwunasty
Antaba
Akwila popatrzyła w głąb czarnego kaptura. Widziała czaszkę, a oczodoły lśniły na niebiesko.
Dobrze przynajmniej, że kości nigdy nie przerażały Akwili. To była przecież tylko kreda, po której się chodzi.