— Hm, panna Weatherwax dała ci swój kapelusz — szepnęła Petulia. — Jej własny kapelusz.
— Powiedziała, że jesteś urodzoną wiedźmą i że żadna wiedźma nie powinna chodzić bez kapelusza! — dodała Dymitra Hubabuba.
— Miło z jej strony — odparła Akwila. Była przyzwyczajona do donaszania ubrania po innych.
— To tylko stary kapelusz — rzuciła Annagramma.
Akwila podniosła wzrok na wysoką dziewczynę. Najej twarz powoli wypłynął uśmiech. Uniosła dłoń z rozwartymi palcami. Annagramma cofnęła się.
— O nie! — wykrzyknęła. — Tylko nie to. Nie rób tego! Niech ktoś ją powstrzyma!
— Chciałabyś dostać balon, Annagrammo? — zapytała Akwila, odsuwając stolik.
— Nie! Błagam! — Annagramma cofnęła się o kolejny krok i przewróciła się o ławę.
Akwila pomogłajej się podnieść, po czym poklepałają serdecznie po policzku.
— Kupię ci go — powiedziała. — Tylko proszę, naucz się, co dokładnie oznacza słowo „dosłownie”, dobrze?
— Tak, oczywiście — udało się wykrztusić Annagrammie. Uśmiech zamarł jej na twarzy.
— Dobrze. Wtedy będziemy przyjaciółkami. Akwila wróciła po kapelusz.
— Hm, pewnie jesteś ciągle osłabiona — powiedziała Petulia. — Pewnie nie rozumiesz.
— Ja wcale nie byłam naprawdę wystraszona — mówiła Anna — gramma. — To były żarty.
Nikt nie zwracał na nią uwagi.
— Czego nie rozumiem? — spytała Akwila.
— Ze tojej kapelusz! Ten, który ona nosi! — odpowiedział chór dziewcząt.
— No bo gdyby ten kapelusz potrafił mówić, nie wyobrażasz sobie, jakie historie byś usłyszała — powiedziała Lucy Nawjazd.
— To były tylko żarty — tłumaczyła Annagramma nikomu, kto jej słuchał.
Akwila przyjrzała się kapeluszowi. Był bardzo zużyty i niezbyt czysty. Gdyby ten kapelusz potrafił mówić, raczej by mamrotał.
— A gdziejest teraz babcia Weatherwax? — zapytała. Dziewczęta wydały kolejne „och”. To zrobiło na nich prawie takie samo wrażeniejak kapelusz.
— Hm… a ona się nie pogniewa, że tak do niej mówisz? — zapytała Petulia.
— Sama mi to zaproponowała.
— Bo myśmy słyszały, że trzebająznać, no powiedzmy sto lat, żeby pozwoliła komuś tak do siebie mówić — wyjaśniła Lucy Nawjazd.
— Nieważne. — Akwila wzruszyła ramionami. — Czy wiecie, gdzie ona teraz jest?
— Pije herbatę z innymi starymi wiedźmami, paplając o chutneyach i jak to dzisiejsze wiedźmy nie są takie jak dawniej, kiedy one były dziewczynkami — poinformowałają Lulu Kochana.
— Co?! — Akwila nie wierzyła własnym uszom. — Po prostu pije herbatę?
Młode czarownice popatrzyły na siebie zdumione.
— No… są też i bułeczki. Jeśli to takie ważne.
— Ale ona otworzyła dla mnie drzwi. Drzwi na… do… prowadzące na pustynię! Nie można potem usiąść sobie i po prostu zajadać słodkie bułeczki.
— No… te, które widziałam, były w polewie — wyjaśniała dalej Petulia dość już zdenerwowana. — To nie były zwykłe domowe…
— Posłuchaj — odezwała się Lucy Nawjazd — my właściwie niczego nie widziałyśmy. Stałaś otoczonajakąś łuną i nikt nie mógł podejść, potem babcia… pani Weatherwax po prostu stanęła obok, łuna nagle zrobiła ziu! — i zniknęła, a ty upadłaś.
— To, czego Lucy nie dopowiedziała — odezwała się Annagram — ma — to fakt, że nie widziałyśmy, byś gdziekolwiek chodziła. Mówię ci to oczywiściejako przyjaciółka. Była tylko łuna, która może być czymkolwiek.
Annagramma będzie kiedyś bardzo dobrą wiedźmą, stwierdziła Akwila. Potrafi opowiadać sobie historie, w które naprawdę wierzy. I potrafi się podnosić jak wańka-wstańka.
— Nie zapominaj, że ja widziałam konia — dodała Harrieta DeFraud.
Annagramma przewróciła oczami.
— No tak, Harriecie się wydawało, że widzi na niebie coś na kształt konia. Tylko że jak sama mówi, on na konia nie wyglądał. Wyglądał tak, jak by wyglądał, gdyby się zabrało prawdziwego konia, a zostałaby jego kwintesencja, prawda, Harrieto?
— Wcale tak nie powiedziałam — żachnęła się dziewczynka.
— No… niektórzy ludzie mówili, że widzieli też białego konia, który pasł się na sąsiednim polu — dodała Petulia. — A wiele starych wiedźm opowiadało, że czuło niezwykłą ilość…
— Tak, pewnym ludziom się wydawało, że widzą konia na polu, tylko żejuż go nie ma — powiedziała Annagramma śpiewnie. Takiego tonu używała, gdy mówiła o czymś wjej opinii niesłychanie głupim. — W tej krainie najwidoczniej konie są bardzo rzadkie. Ajeśli był tam koń, to nie biały, tylko siwek.
Akwila przysiadła na skraju stołu, patrząc na swoje kolana. Gniew na Annagrammę pobudził ją nieco, ale teraz wracało zmęczenie.
— Pewnie żadna z was nie widziała małego błękitnego ludzika o rudych włosach, wysokiego najakieś sześć cali? — zapytała cicho.
— Pewnie żadna? — Głos Annagrammy aż ociekał złośliwością i satysfakcją.
Odpowiedziało im gremialne „nie”.
— Przykro mi, Akwilo — powiedziała Lucy.
— Nie martw się — dorzuciła Annagramma. — Pewnie wsiadł na białego konia i odjechał.
To będzie znowu takjak z Krainą Baśni, pomyślała Akwila Nawet mnie nie wydaje się to już całkiem realne. Dlaczego ktoś miałby mi uwierzyć? Ale musiała spróbować.
— Tam były ciemne drzwi — mówiła powoli — a za nimi pustynia czarnego piasku i było dość światła, mimo że świeciły tylko gwiazdy na niebie. I był Śmierć. Rozmawiałam z nim…
— Naprawdę z nim rozmawiałaś? — musiała się wtrącić Annagramma. — I co ci powiedział? Módl się?
— Nie mówił o modlitwie. Nie rozmawialiśmy aż tak wiele. Ale nie wiedział, co to jest antaba.
— Odmiana żurawia, prawda? — zapytała Harrieta. Zapanowała cisza, dochodziły tylko odgłosy z zewnątrz.
— To nie twoja wina — powiedziała Annagramma najprzyjaźniejszym w jej mniemaniu tonem. — Jest tak, jak mówiłam. Panna Weatherwax miesza ludziom w głowach.
— A co z łuną? — zapytała Lucy.
— To był najprawdopodobniej piorun kulisty — wyjaśniła Annagramma. — Rzadkie zjawisko, ale się zdarza.
— Przecież wszyscy walili w to, nawet młotkami, było twardejak lód.
— Phi, pewnie było zimne jak lód… — wyjaśniła natychmiast Annagramma — i jeszcze… oddziaływało na mięśnie ludzi. Chcę tylko pomóc — dodała. — Trzeba zachować zdrowy rozsądek. Ona tam po prostu stała. Widziałyście ją. Nie było żadnych drzwi ani pustyni. Tylko ona.
Akwila westchnęła. Czuła się taka zmęczona. Marzyła jedynie tym, by się gdzieś schować. Tak bardzo chciałaby pójść do domu.
I poszłaby, gdyby buty nie stały się nagle strasznie niewygodne.
Podczas gdy dziewczęta się kłóciły, rozwiązała sznurowadła i wytrząsnęła jeden. Wysypał się srebrno-czarny pył. Kiedy drobinki dotknęły ziemi, odbiły się od niej i uniosły w powietrze jak mgła.
Dziewczęta patrzyły oniemiałe. Potem Petulia wyciągnęła rękę i złapała trochę pyłu. Lśniące drobiny przepłynęły przezjej palce. Opadały powolijak puch.
— Czasami idzie coś nie tak — odezwała się jakimś dalekim głosem. — Panna Czarnykaptur mówiła mi. Czy któraś z was była w takim miejscu, gdzie przebywają starzy umierający ludzie?
Odpowiedziało jej jedno lub dwa skinienia głową, ale żadna dziewczynka nie odrywała wzroku od pyłu.