Выбрать главу

– Do komendy.

** *

Nazajutrz z samego rana sierżant Pakuła dostarczył trochę informacji. Nazwisko: Zahnrocki Roman, lat dwadzieścia siedem. Nigdzie nie pracuje. Nie wiadomo, z czego żyje. Sam zajmuje cały domek jednorodzinny. Lastowska spędziła u niego noc. Wyszła parę minut po godzinie siódmej. Wróciła do domu taksówką.

Po krótkim namyśle Downar pojechał na ulicę Obserwatorów. Doszedł do wniosku, że trzeba działać szybko i przez zaskoczenie. Za piętnaście dziesiąta dzwonił do jednorodzinnego domku.

Na razie odpowiedziała mu głucha chz-Nikt się nic poruszył za drzwiami. Mogło się zdawać, że dom jest pusty. Downar jednak nie dawał za wygraną, rozumując logicznie, że młody człowiek, który nigdzie nie pracuje i który pozbył się kochanki o siódmej z minutami, niewątpliwie teraz zażywa zasłużonego wypoczynku. Nie przestawał więc naciskać dzwonka i walić pięścią w drzwi. „Widocznie rzeczywiście nie ma go w domu" myślał zdziwiony, gdy wszystkie te zabiegi nie odnosiły pożądanego skutku. I już miał zrezygnować z dalszych prób i ruszyć w powrotną drogę, kiedy nagle tuż kolo siebie posłyszał groźne słowa:

– A pan tu właściwie czego? Downar trochę się zmieszał. Zażywna, schludnie ubrana jejmość patrzyła na niego agresywnie, wymachując pękiem kluczy.

– Czego pan tu szuka, panie szanowny?

– Ja do pana Zahorcckiego – powiedział skromnie Downar, nie chcąc się narazić energicznej klucznicy. – Mam do niego pilny interes.

– O tej porze?

– Rzeczywiście jest trochę wcześnie – zgodził się Downar, spoglądając na zegarek. – Ale tak się złożyło, że… Czy pani może także tu mieszka?

– Ja tu nie mieszkam. Ja się opiekuję panem Zahoreckim. Prowadzę mu gospodarstwo. – Wsunęła klucz w zamek. – Niech pan chwilę zaczeka. Pójdę zobaczyć, czy już wstał.

Weszła do mieszkania, u Downar w dalszym ciągu stał pod drzwiami. Bawiła go ta sytuacja. r Mógł oczywiście wezwać do komendy tego młodzieńca, ale zawsze wolał widzieć człowieka na Ile domowników. Poza tym moment zaskoczenia także miał duże znaczenie.

Po paru minutach znowu zobaczył przed sobą gosposię Zahoreckiego.

– Śpi nieboraczek – powiedziała z czułością w głosie. – Nie można go budzić.

Downar postanowił przystąpić do energiczniejszej akcji. Pchnął drzwi, wszedł do holu i wyjął z kieszeni legitymacje.

– Milicja. Proszę powiedzieć panu Zahoreckiemu, że major Downar chce z nim mówić.

Zniknęła. Po chwili na wewnętrznych schodach, prowadzących na pierwsze piętro pojawił się wyrwany z porannego snu…nieboraczek". Wysoki, świetnie zbudowany przypominał filmowego Tarzana, w wykonaniu Weissmiillera. Bujna, zmierzwiona w tej chwili czupryna nadawała mu wyraz jakiegoś pierwotnego mieszkańca puszczy, a ciemne, błyszczące oczy, osadzone blisko nosa potęgowały to wrażenie. Miał na sobie długi czerwony szlafrok w czarne pasy, w którym wydawał się jeszcze wyższy.

– Pan do mnie? – powiedział niskim, lekko zachrypniętym głosem i nie czekając na odpowiedź dodał: – Sprawa tej kraksy pod Sochaczewem już dawno została wyjaśniona. Nie wiem…

– Mnie nie chodzi o kraksę pod Sochaczewem – przerwał mu Downar.

– A o co chodzi? – Ton tych słów był agresywny, nieomal arogancki.

Downar uważnie przyjrzał się młodemu człowiekowi, który pod wpływem tego spojrzenia jakby trochę stracił pewność siebie.

– Chciałbym pana prosić o chwilę rozmowy. Przepraszam, że przychodzę tak nie zapowiedziany, ale to sprawa ważna.

– To ja pana przepraszam za mój poranny strój – powiedział Zahorecki, przeczesując palcami czuprynę i obciągając szlafrok. – Pozwoli pan, że skoczę na górę i ubiorę się. Potem panu chętnie służę.

Downar powstrzymał go ruchem ręki.

– Nie, nie, to zbyteczne. Nic zabiorę panu dużo czasu. Gdzie modemy spokojnie porozmawiać?

Zahorecki wskazał drzwi.

– Proszę.

Weszli do dużego pokoju, w którym było dużo książek ustawionych równiutko na półkach. Poza tym biurko, fotele, kanapa, duży dywan. Na ścianach stare portret}- i jelenie rogi.

Młody człowiek odzyskał już pewność siebie. Próbował się nawet uśmiechnąć. Z szuflady biurka wyjął duże, drewniane pudełko z papierosami i poczęstował swego gościa.

Downar potrząsnął głową.

– Dziękuję, nie palę.

– To może kieliszek czegoś albo filiżankę kawy?

– Dziękuję. Niech pan sobie nie robi kłopotu.

Zahorecki usiadł w fotelu, założył nogę na nogę i strzepnął ze szlafroka nie istniejący pył.

– Czym mogę panu służyć, panie majorze?

– Chciałbym panu zadać kilka pytań.

– A ja chciałbym panu zadać tylko jedno pytanie.

Downar podniósł brwi do góry.

– Słucham. Jakież to pytanie?

– Czy pańskie odwiedziny mają charakter prywatny, czy też urzędowy.

Downar uśmiechnął się. Zaczynał się coraz lepiej bawić.

– Prywatnie na ogół nie odwiedzam znajomych o tak wczesnej porze. Może wi?c pan traktować moją wizytę jako urzędową. Zastanawiałem się nad tym, czy nie zaprosić pana do nas do komendy. Doszedłem jednak do wniosku, że Tutaj nasza rozmowa będzie miała charakter mniej oficjalny. Przyznam się panu szczerze, że bardzo nie lubię oficjalnych rozmów.

Zahorecki z natężoną uwagą wpatrywał się w mówiącego, jakby usiłując odgadnąć, cv się naprawdę kryje za tymi słowami Pod zmarszczonymi brwiami płonęły ciekawością okrągło, małpie oczy. I nie tylko ciekawość była w tych oczach, była także i czujność.

– Jestem panu wdzięczny, panie majorze, że oszczędził mi pan wizyty w komendzie milicji. Ja również nie przepadam za rozmowami w urzędowych miejscach. Słucham pana?

– Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie jest pan obowiązany odpowiadać na moje pytania powiedział z poważną miną Downar. – Ale sądzę, że szczera rozmowa ułatwi nam obu sytuację. Przecież ani mnie, ani panu nie zależy na jakichś niepotrzebnych komplikacjach.

– Nie mam absolutnie nic do ukrywania – zapewnił Zahorecki.

– To świetnie – ucieszył się Downar.- Najgorzej mieć do czynienia z ludźmi, którzy za wszelką cenę usiłują ukryć prawdę. Czy pozwoli pan. że zadam panu kilka pytań dotyczących pańskiej osoby?

Zahorecki niechętnie wzruszył ramionami.

– Przyznam się, że nie mam pojęcia, o co panu chodzi, ale proszę, niech pan pyta.

– Czy pan sam mieszka w tym domu?

– Sam.' -

– Nie ma pan żadnej rodziny?

– Mam tylko matkę, która mieszka stale w Londynie. Wyszła tam powtórnie za mąż za Anglika.

– Czym się pan zajmuje?

– Niczym.

– No… coś pan przecież musi robić?

– Nie robię nic specjalnie ciekawego. Jem, śpię, jeżdżę wozom, chodzę do kina, do teatru, sypiam z dziewczętami, czasem gram w brydża.

– Nigdzie pan nie pracuje?

– Nie. Bardzo nie lubię pracować. Zresztą praca to przekleństwo ludzkości. Pan Bóg, wypędzając Adama z raju. powiedział:,,W pocie czoła chleb swój zdobywać będziesz'. To była największa kara, jaką można było obmyśleć. Ja staram się unikać tej kary. Na całe szczęście w naszej kochanej ojczyźnie jeszcze nie ma przymusu pracy.

– Czy można spytać, z czego pan się utrzymuje?

– O, to zupełnie prosta sprawa. Mamusia przysyła mi dolary na PKO. Ja mam niewielkie wymagania życiowe. Wystarcza mi to w zupełności. A jeżeli przypadkiem zabraknie mi gotówki, to zagram sobie w brydżyka. Jakoś tak się zawsze składa, że wygrywam. Podobno nieźle gram. Jeżeli pan miałby ochotę, to chętnie zorganizuję partyjkę…

– A logo czerwonego mercedesa także dostał pan od mamusi?

Zahorecki roześmiał się.

– O, widzę, że już się pan zdążył zainteresować moim wozem. Tak, to prezent imieninowy od mamusi. Podoba się panu mój mercedesik?