– We wtorki, czwartki i soboty.
– To znaczy, że w piątek, trzeciego kwietnia nie było gosposi.
– Nie. Ale co to ma do rzeczy? Downar uśmiechnął się.
– Jak już wspomniałem, chcę mieć szczegółowy obraz tamtego dnia. A więc zjadła pani śniadanie i…
– I zabrałam się do wiosennych porządków, a raczej do przeglądania garderoby. Na wiosnę trzeba się zorientować w sytuacji, pochować zimowe rzeczy, zastanowić się nad nowymi zakupami. Wie pan. jak to jest.
– Domyślam się. I nie wychodziła pani na miasto?
– Rano nie. Dopiero na obiad. Chciałam nawet wyjść trochę wcześniej, coś sobie załatwić, ale zupełnie niespodziewanie wpadła do mnie kuzynka męża i nie mogłam się ruszyć.
– Ach, ci niespodziewani goście. To istna plaga – powiedział Downar.
Uśmiechnęła Się.
– Niech pan tego nie bierze do siebie.
– Niestety wystąpiłem dzisiaj właśnie w roli takiego niespodziewanego i nieproszonego gościa. Bardzo mi przy kio, ale stało się. Więc przyszła do pani kuzynka pani męża…
– Tak.
– Co to za kuzynka?
– Córka takiej przyłatanoj ciotki mojego męża.
– Jak się nazywa?
– Iwona Sobańska.
– Panna? Mężatka?
– Jeszcze niezamężna. Czyżby pan szukał żony?
– W końcu trzeba się kiedyś ożenić – powiedział Downar z melancholijnym westchnieniem.
– Wątpię, czy Iwona nadawałaby się jako kandydatka na żonę dla pana. Jest trochę ekscentryczna.
– To może być interesujące. Ale zostawmy tę matrymonialną tematykę. Chciałbym jeszcze panią zapytać, kiedy pani telefonowała do doktora Mierzwińskiego, żeby się z nim umówić na wieczór?
Potarła dłonią czoło.
– Kiedy? Zaraz… zaraz… Wszystko to trochę.mi się pokręciło… Muszę sobie przypomnieć.
– Skąd pana telefonowała?
– Z domu naturalnie. To doskonale pamiętam. Chyba jakoś zaraz po przyjściu Iwony.
– Czy pani Sobańska była świadkiem tej rozmowy telefonicznej?
– Nie. Skądże. Tego rodzaju rozmów nie mam zwyczaju przeprowadzać przy świadkach.
Downar wskazał aparat telefoniczny, stojący na małym stoliczku.
– To znaczy, że nie telefonowała pani z lego aparatu.
– Nie. Przeprosiłam Iwonę i na chwilę poszłam na górę. W moim pokoju jest drugi aparat. Oskar to załatwił. To bardzo niewygodne ciągle przenosić telefon z jednego gniazdka do drugiego. Kiedyś nawet upuściłam na schodach i trzeba było płacić za nowy aparat.
– Więc przeprosiła pani kuzynkę – podjął znowu Downar – i poszła pani na górę, do swojego pokoju, żeby zatelefonować do doktora Mierzwińskiego.
– Tak.
– A pani Sobańska została tutaj na dole, w tym saloniku?
– Tak.
– Proszę mi powiedzieć, dlaczego pani właśnie w tym momencie postanowiła zadzwonić do doktora Mierzwińskiego?
– Chciałam go jeszcze zastać w szpitalu. Musiałam się z nim porozumieć, żeby mu powiedzieć, żer wrócił mój mąż. Bałam się jakichś niepotrzebnych komplikacji. Andrzej… doktor Mierzwiński mógł do mnie przyjść, spotkać się z Oskarem. Sytuacja byłaby bardzo niezręczna… Pan rozumie?
Downar skinął głową.
– Doskonale rozumiem. Po załatwieniu tego telefonu zeszła pani na dół do swojego gościa.
– Oczywiście.
– Co w tym momencie robiła pani Sobańska?
– Siedziała na fotelu i przeglądała jakieś czasopismo, chyba „Paris Match". Oskar przywiózł…
– Czy pani Sobańska przyszła z jakimś konkretnym interesem, czy też była to taka sobie rodzinna wizytka?
– Podobno umówiła się z moim mężom. Tak przynajmniej powiedziała.
– Czy panią Sobańską łączyły bardzo serdeczne stosunki z pani mężem?
– Nie sądzę. Zresztą nie bardzo wiem. Nigdy nie wtrącałam się do spraw rodzinnych mojego męża.
– A jaki jest stosunek pani do pani Sobańskiej?
– Właściwie żaden. Całkowita i absolutna obojętność. Jesteśmy dla siebie bardzo uprzejme, ale nic poza tym.
– Wie pani, co mnie zastanawia? – powiedział z namysłem Downar. – W jaki sposób pani Sobańska tak szybko dowiedziała się o powrocie pani męża. Przecież pan Lastowski wrócił w czwartek z zagranicy, a w piątek przyszła już do niego z jakimś interesem.
– Od pewnego czasu dzwoniła codziennie, pytając, czy Oskar wrócił.
– Czy nie wydało się to pani dziwne?
– Owszem. To mnie trochę dziwiło. Spytałam ją nawet, dlaczego tak się dopytuje o mego męża.
– A ona co na to?
– Zbyła mnie jakimś żartem. Już w lej chwili nie pamiętam dokładnie.
– Czy pani Sobańska nie powiedziała, jaki interes ma do pani męża?
– Nie. W ogóle nie wspomniała, że czegoś chce od Oskara.
– Czyli cała ta wizyta robiła takie wrażenie, jakby pani Sobańska przyszła do pani?
– Raczej tak. Iwona powiedziała, że coś załatwiała w pobliżu i wpadła do mnie, żeby się dowiedzieć, jak ja sdę czuję. Zaproponowała mi, żebyśmy razem poszły wieczorem do kina.
– Czy panie rozmawiały o pani mężu?
– Tak. Powiedziałam, że Oskar wrócił.
– Jaka..była reakcja pani Sobańskiej?
– Chyba wiedziała, że mój mąż wrócił.
– Czy poprzedniego dnia, zaraz po powrocie mąż pani rozmawiał przez telefon?
– Czy rozmawiał przez telefon? Nie pamiętam.
– Niech pani spróbuje sobie.przypomnieć.
Przeciągnęła dłonią po czole.
– Chwileczkę. Tak. Wydaje mi się, że rozmawiał wieczorem. Tak, tak… na pewno. Teraz sobie przypominam. Nawet go wtedy spytałam, z kim rozmawiał.
– I co powiedział?
– Ze nie znam tego kogoś, że to w służbowych sprawach.
– Czy słyszała pani tę rozmowę?
– 'Nie.
– Czy może mąż pani rozmawiał z panią Sobańską?
– Nie wiem. Możliwe.
Matka Iwony Sobańskiej pozowała na dziewiętnastowieczną, arystokratyczną matronę. Długa, czarna suknia przybrana była fioletowym żabotem i takiegoż koloru koronkami, które stanowiły ozdobne zakończenie wąskich rękawów. Na bujnych, siwych włosach, upiętych w wyszukaną fryzurę., tkwił staromodny, koronkowy czepeczek, z czarną aksamitką. Stara dama poruszała się ze starannie wystudiowaną godnością i miała zwyczaj posługiwać się nieco protekcjonalnym tonem, szczególnie kiedy rozmawiała z kimś, kto jej zdaniem pochodził z tak zwanej „niższej sfery". Do rozmowy chętnie wtrącała słowa francuskie, niemieckie i angielskie, ale jej własna córka nie wiedziała ha pewno, czy mama zna choć jeden z tych języków.
Pani pułkownikowa Sobańska mogła była powiedzieć przez gosposię, że panienki nie ma w domu, ale kobieca ciekawość zwyciężyła.
– Jakiś mężczyzna do Iwonki? Kto to może być? Moja Felicjo, proszę mi powiedzieć, jak wygląda ten człowiek?
– Bardzo przystojny i elegancki pan – odparła siedemdziesięcioletnia pokojówka.
.- Niech Felicja poprosi do biblioteki. Downar został wprowadzony do dosyć dużego, ciemnawego pokoju, którego ściany prawie pod sam sufit pokryte były książkami, ustawionymi bardzo porządnie na długich półkach. Nie wiadomo dlaczego wydało mu się, że tych książek nigdy tu nikt nie czyta. Usiadł na wygodnym klubowym fotelu, pokrytym brązową skórą i ciekawie rozejrzał się dokoła. Atmosfera tego staroświecko umeblowanego pokoju była dziwnie zatęchła. Przez chwilę miał wrażenie, że znalazł się w ubiegłej epoce. „Nigdy nie przypuszczałem, że jeszcze dzisiaj w Warszawie ludzie tak mieszkają" – pomyślał.
Czas mijał, cisza panowała zupełna, Downar spojrzał raz i drugi na zegarek i zaczął się już niecierpliwić, gdy nagle drzwi otworzyły się z trzaskiem i ukazała się w nich w całej okazałości pani pułkownikowa Marcelina Sobańska. Wejście było tak efektowne, że Downar poczuł się jak na audiencji u królowej angielskiej. Ukłonił się i powiedział swoje nazwisko, nie uważał jednak za stosowne zdradzić się z tym, że pracuje w milicji.