Выбрать главу

Pracz chwilę pani pułkownikowa mierzyła przybysza inkwizytorskim spojrzeniem. Wreszcie usadowiła się na kanapie pokrytej także brązową skórą i wycedziła przez zęby:

– Proszę usiąść – a kiedy Downar skwapliwie wykonał to polecenie, dodała: – Podobno pan ma jakiś interes do mojej córki. Niestety Iwony nie ma w tej chwili w domu i nie potrafię pana poinformować, kiedy wróci. Nic mam zwyczaju wtrącać się do życia moich dorosłych dzieci. Iwonka jest moją najmłodszą córką…

– Nie będę pani przeszkadzał – powiedział Downar i chciał się podnieść z fotela, ale stara dama zatrzymała go ruchem ręki.

– Wcale mi pan nie przeszkadza. Proszę chwilę.posiedzieć. Czy mógłby mnie pan objaśnić, jakiego rodzaju interes ma pan do Iwonki?

W tym momencie Dowriarowi przyszła do głowy „genialna" myśl. Przynajmniej tak mu się wydawało.

– Wróciłem, proszę pani, niedawno z zagranicy. Podróżowałem po Austrii, Szwajcarii i po NRD. Podczas mej podróży zaprzyjaźniłem się serdecznie z Oskarem Lastowskim.

– Wie pan już zapewne, że on nie żyje – westchnęła pani pułkownikowa.

– Wiem. Oczywiście. Byłem na jego pogrzebie. Straszne nieszczęście. Taki porządny człowiek.

Stara dama mruknęła coś niewyraźnie i Downarowi wydało się, że może nie jest taka zupełnie przekonana, iż Oskar Lastowski był porządnym człowiekiem. Skwapliwie zanotował w pamięci tę jej reakcję.

– Pani zapewne także czasem podróżuje – powiedział.

– Ja? Nie. Już jestem za słaba na zagraniczne wojaże, ale moja córka dłuższy czas przebywała za granicą. Może byłaby tam nawet została na stałe, ale zatęskniła za ojczyzną i za starą matką… Co pan chce, żebym powtórzyła Iwonce, jak wróci?

– Pani będzie łaskawa jej powiedzieć, że chciałby się z nią zobaczyć przyjaciel Oskara Lastowskiego. Jeżeli pani pozwoli, to zostawię numer swojego telefonu.

– Bardzo proszę. Miło mi było pana poznać. Przepraszam, jak pana godność? Bo nic dosłyszałam.

– Downar, Stefan Downar.

– Czy pan może z tych Downarów z Wileńszczyzny?

– Nie, proszę pani. Ja z innych Downarów.

Pani pułkownikowa uśmiechnęła się przepraszająco.

– Proszę mi wybaczyć. Na stare lata człowiekowi trochę pamięć nie dopisuje. Tamci, których miałam na myśli, to byli Wojnarowie, a nie Downarowie. Coś mi się pomieszało. Przepraszam. Nie zatrzymuję pana, bo zapewne pan się śpieszy do swoich zajęć. Au revoir.

Późnym wieczorem w mieszkaniu przy ulicy Koszykowej zadzwonił telefon.

– Halo! Czy pan Downar?

– Przy aparacie. Słucham?

– Mówi Iwona Sobańska. Pan dzisiaj rozmawiał z moją matką.

– Tak.

– Podobno ma pan do mnie jakiś interes.

– Tak. Chciałbym się z panią zobaczyć.

– Gdzie możemy się spotkać? Wolałabym nie u mnie w domu.

– To może w jakiejś kawiarni?

– Doskonale. Proponuję „Kaprys". Tam jest zawsze dosyć luźno przed południem. Wie pan, gdzie to jest? Mniej więcej naprzeciwko muzeum, koło salonu „Iskier". Więc o dwunastej. Zgoda? Ale jak ja pana poznam?

– Będę czytał „Zycie Warszawy", a do butonierki wsunę czerwony goździk.

– A jak pan wygląda?

– Wolałbym uniknąć autoreklamy. Zresztą sądzę, że czerwony goździk wystarczy jako znak rozpoznawczy.

* * *

Nazajutrz, dziesięć minut przed dwunastą, przy Smolnej zatrzymała się czarna wołga, z której wysiadł Downar. Był w dobrym nastroju. Sporo sobie obiecywał po tym spotkaniu.

Córka pani pułkownikowej miała rację. „Kaprys" okazał się miejscem bardzo odpowiednim do poufnej rozmowy. Zajętych było zaledwie parę stolików, przy których toczyły się dyskusje na tematy literacko-edytorskie, jako że w pobliżu mieszczą się dwa wydawnictwa.

Downar usiadł koło filara, zamówił kawę i wyjął z kieszeni „Zycie Warszawy". Nie zapomniał oczywiście i o czerwonym goździku. Zdawał sobie sprawę z tego, iż jest to niezwykle banalny znak rozpoznawczy, ale już dość dawno doszedł do przekonania, że ludziom, z małymi tylko wyjątkami, najbardziej odpowiada właśnie banał.

Nagle spojrzenia gości kawiarnianych skierowały się ku drzwiom. Nawet drzemiąca bufetowa podniosła głowę. Osobę, która swym wejściem wywarła takie ważenie na obecnych, można by określić jako skrzyżowanie cyrkowego klowna z rajtarem jego królewskiej mości Karola Gustawa. Spod szerokich rozkloszowanych na dole spodni koloru świeżutkiej jajecznicy wyglądali" jasnozielone buty na wysokim obcasie. Czerwony obcisły spencer przepasany był potężnym czarnym pasem, ozdobionym złotymi okuciami i sprzączkami, służącymi zapewne do przypięcia rapieru. Na głowie ogromny filcowy kapelusz z odwiniętym rondem na modłę szwedzką. Kobieta mogła mieć około czterdziestki i była wysoką, dobrze zbudowaną blondynka.

Downor zmartwiał i skurczył się wewnętrznie. Do 'ostatniej chwili miał nadzieję, że to nie jest Iwona Sobańska. Niestety. Kobieta-rajtar sprężystym krokiem szła wyraźnie w jego kierunku.

Kiedy się zbliżyła; wyciągnęła rękę i wskazującym palcem dotknęła czerwonego goździka.

– A więc to pan – powiedziała miłym, dźwięcznym głosom.

– Tak, to ja – bąknął Downar, usiłując ochłonąć z pierwszego wrażenia.

Usiadła przy stoliku, zdjęła rękawiczki i zamówiła dużą kawę.

– Żadnych ciastek zastrzegła się, mimo iż nikt jej nic nie proponował. Downar był ubawiony tą niezwykłą maskaradą, z drugiej jednak strony zaczynało go ogarniać zniecierpliwienie. Chciał tę rozmowę przeprowadzić możliwie jak najdyskretniej, a tymczasem…

Kelnerka przyniosła kawę, Iwona Sobańska wsypała do filiżanki dwie łyżeczki cukru, zapaliła papierosa i powiedziała:

– Myślę, że najlepiej będzie, jeżeli nie tracąc Czasu, wyjaśnimy sobie sytuację.

Downar spojrzał na nią zaskoczony.

– Nie bardzo rozumiem…

Przez chwilę w milczeniu mieszała łyżeczką kawę. Na jej infantylnie małych ustach pojawił się ledwie dostrzegalny uśmieszek.

– Początkowo miałam zamiar zabawić się w tę całą komedię, ale w tej chwili zmieniłam zdanie. Nie chce mi się. Po prostu mi się nie chce. To wszystko przestało być dla mnie atrakcyjne. Postanowiłam z tym skończyć. Bo właściwie to nie ma sensu. I tak wcześniej czy później zdecyduję się, więc…

Downar słuchał uważnie. Zaczynał się niepokoić.

– Przyznam się pani. że w dalszym ciągu nie bardzo wiem, o czym pani mówi.

Głęboko zaciągnęła się dymem.

– O zamordowaniu Oskara Lastowskięgo oczywiście. Przecież po to się pan tutaj ze mną umówił.

– Chyba ma pani rację. Machnęła ręką.

– Dajmy spokój tym wszystkim komediom. Powiedziałam panu, że mnie to przestało bawić. Wiem, że pan jest z milicji. Łatwo się zresztą domyśleć. Będę z panem zupełnie szczera. To ja zabiłam Lastowskiego.

Downar spojrzał jej w oczy.

– Jest pani pewna, że to pani go zabiła?

Roześmiała się.

– Jest pan wspaniały, doprawdy wspaniały. Chyba ja wiem najlepiej, czy zabiłam, czy nie zabiłam.

– W takim razie proponuję, żebyśmy zmienili lokal – powiedział spokojnie Downar.

– Chce mnie pan zaraz zawieźć do więzienia?

– Nie. Pojedziemy do komendy, gdzie będziemy mogli swobodnie porozmawiać.

– Nie rozumiem, o czym mamy rozmawiać. Przecież wszystko jest jasne.

Downar kiwnął na kelnerkę i zapłacił.

– Nie zakłada mi pan kajdanek? – spytała Iwona, wstając od stolika.