Выбрать главу

– Ależ bardzo proszę. Pan będzie łaskaw.

Wziąwszy próbkę maszynowego pisma. Downar pożegnał grubasa, który odetchnął z prawdziwą ulgą. Skwapliwie odprowadził swego gościa do drzwi, rozpływając się w uprzejmościach.

Togo samego wieczoru Downar odwiedził Mierzwińskiego.

– Szkoda, że pan mnie nie zawiadomił telefonicznie – powiedział młody lekarz. -r Mógł mnie pan nic zastać.

– Wybiera się pan gdzieś?

– Nie. Przed chwilą odwołałem jedno spotkanie. Nie jestem w nastroju do to-, warzyskich rozmówek o niczym. Czy przynosi mi pan jakieś sensacje panie majorze?

Downar uśmiechnął się.

– Na razie żadnych sensacji. Chciałem po prostu z panem chwilę porozmawiać.

– Bardzo mi miło, że mnie pan odwiedził.

– Chodzi mi o pewne drobne szczegóły – mówił dalej Downar. – Tak od razu t nudno o wszystkim pamiętać. O niektórych sprawach człowiek przypomina sobie dopiero po pewnym czasie.

Mierzwiński patrzył badawczo na mówiącego.

– Proszę mi wierzyć, panie majorze, że zrobię wszystko, żeby panu pomóc. Wydaje mi się jednak, że nie mam nic więcej do powiedzenia w tej niesamowitej sprawie. Haz jeszcze tylko mogę pana zapewnić, że to nie ja zabiłem Lastowskiego.

– O tym nie potrzebuje mnie pan zapewniać – powiedział Downar. – Im dłużej zajmuję się tą sprawą, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że pan nie jest kandydatem na mordercę.

– Jestem szczęśliwy, że pan tak myśli.

– A teraz niech pan posłucha, panie doktorze… – Downar odchrząknął i przygładził włosy dłonią. – Bardzo bym chciał, żeby pan ze wszystkimi, najdrobniejszymi szczegółami opowiedział mi, co się stało owego feralnego dnia. kiedy u pana w mieszkaniu zamordowano Lastowskiego. Ja wiem, że to męczące powtarzać tak w kółko jedno i to samo, ale proszę uzbroić się w cierpliwość.

Mierzwiński westchnął zrezygnowany.

– No więc tak… Rano wstałem, ubrałem się. zjadłem śniadanie i pojechałem jak zwykle do szpitala. Czekały mnie dwie operacje…

– Czy pamięta pan, kogo pan wtedy operował?

– Nazwisk nie pamiętam. Wiem, że to byli mężczyźni. Chyba woreczek żółciowy i wyrostek z komplikacjami. Nazwiska można sprawdzić w szpitalu.

– Dokąd pan poszedł po dokonanych operacjach?

– Do pokoju lekarskiego. Byłem zmęczony. Chciałem trochę odpocząć.

– I wtedy zadzwoniła pani Lastowska, żeby się z panem umówić w kawiarni.

– Tak.

– Czy podczas tej rozmowy telefonicznej był ktoś w pokoju lekarskim oprócz pana?

Mierzwiński zmarszczył brwi.

– Zaraz… zaraz… Muszę sobie przypomnieć… Chwileczkę. Tak… była Alicja. To ona odebrała telefon. Teraz sobie dokładnie przypominam.

– I słyszała pańską rozmowę.

– Tak.

– A kto to jest Alicja?

– To jedna z pielęgniarek.

– Dlaczego pan ją tak familiarnie nazywa?

Mierzwiński zmieszał się.

– Tak sobie. Z przyzwyczajenia…

– Czy pana coś łączy albo może łączyło z tą pielęgniarką?

– Jest pan bardzo niedyskretny, panie majorze.

ROZDZIAŁ VII

Była zupełnie spokojna i pewna siebie. Obojętne, chłodne spojrzenie utkwiła w twarzy mężczyzny siedzącego za biurkiem. Nie wyczuwało się w niej strachu, zmieszania czy choćby najmniejszego niepokoju. Spytała, czy wolno palić i teraz zaciągała się głęboko dymem, strzepując pedantycznie popiół do popielniczki.

– Proszę podać imię i nazwisko – powiedział urzędowym tonem Dowaar…Jestem dużo bardziej zdenerwowany od tej dziewczyny" – myślał, usiłując zapanować nad podnieceniem. „Bo jeżeli i ta poszlaka okaże się fałszywa…"

– Miechocka Alicja.

– Wiek?

– Dwadzieścia osiem lat.

– Zawód?

– Przecież pan wie. Pielęgniarka.

– Czy pani zna doktora Mierzwińskiego?

– Oczywiście. Pracuje w naszym szpitalu.

– Czy łączą panią jakieś bliższe stosunki z doktorem Mierzwińskim?

– Na szczęście nic mnie już z tym mordercą nie łączy.

– Z mordercą?

– No tak. Przecież cała Warszawa wie, że to on zamordował Lastowskiego. Nikt nie może zrozumieć, dlaczego do tej pory go nie zamkniecie.

– To znaczy, kto nie może zrozumieć?

– Ludzie.

– Ale konkretnie, jacy ludzie? Wzruszyła ramionami.

– Nie będę przecież panu wymieniała tutaj wszystkich nazwisk.

– A skąd pani wie, że doktor Mierzwiński zabił pana Lastowskiego?

– Słyszałam.

– Od kogo?

– Nie mam pojęcia. Nic pamiętam. Z tyloma ludźmi rozmawiam…

– Przed chwilą pani powiedziała tak: „Na szczęście nic mnie już z tym mordercą nie łączy". To znaczy, że kiedyś coś panią łączyło z doktorem Mierzwińskim.

– A pana co to właściwie obchodzi?

Downar uśmiechnął się. Tupet tej dziewczyny zaczynał go bawić.

– Czy pani często odwiedzała doktora Mierzwińskiego w jego mieszkaniu? – spytał, biorąc długopis do ręki.

– Ja w ogóle nigdy nie byłam u niego w mieszkaniu. Nie chcę mieć z tym człowiekiem nic wspólnego. To podły drań, zboczeniec, morderca. Nic rozumiem, dlaczego nie siedzi w wiezieniu. Na co czekacie?

– Więc pani twierdzi, że nigdy pani nie była w mieszkaniu doktora Mierzwińskie-go?

– Nigdy.

– To dziwne – powiedział wolno Downar. – To naprawdę bardzo dziwne. Bo jak można sobie wytłumaczyć fakt, że w piątek trzeciego kwietnia zostawiła pani odciski swoich paluszków właśnie w mieszkaniu doktora Mierzwińskiego. Obraz linii papilarnych jest bardzo wyraźny i nie budzi żadnych wątpliwości. Może pani nawet sama obejrzeć, jeżeli pani ma ochotę. Nie wiem tylko, czy pani się na tym zna.

Milczała. Uciekła spojrzeniem w bok. Nagle jakby się skurczyła.

– No wiec jak – nalegał Down ar. – Może mi pani wyjaśni tę zagadkę. Jak wiadomo, nie ma na świecie dwóch osób, które miałyby jednakowe linie papilarne. Jeden z moich współpracowników był w"' szpitalu i postarał się o szklankę, na której pani zostawiła odciski palców, która następnie porównaliśmy z materiałem daktyloskopijnym zebranym w mieszkaniu doktora Mierzwińskiego. I jeszcze jeden szczegół. Czy pani umie pisać na maszynie?

– Nie.

– To chyba nie jest zgodne z prawdą. Sprawdziliśmy wszystkie maszyny do pisania, jakie w obecnej chwili znajdują się w posiadaniu szpitala, w którym pani pracuje. Otóż… na jednej z tych maszyn, starej, od dawna właściwie nie używanej, został napisany anonim, który otrzymał pan Lastowski. Co więcej na tej maszynie znaleziono odciski pani palców. Wszystko na to wskazuje, że pani napisała ten anonim.

– Tak.

– I pani zamordowała Oskara Lastowskiego.

– Tak.

Słowa padały ostre jak świst bata. Downara zaskoczyła zimna krew tej dziewczyny. Dopiero teraz zorientował się, z jakim typem ma do czynienia. Nie wątpił w to, że na każde pytanie otrzyma odpowiedź.

– Więc pani przyznaje się do zabicia Oskara Lastowskiego?.

– 'Przed chwilą to zrobiłam. Po co mamy w kółko powtarzać jedno i to samo?

– Czy morderstwa dokonała pani lancetem doktora Mierzwińskiego?

– Nie. Przyniosłam ze szpitala nóż chirurgiczny.

– Czy w szpitalu nie zauważono braku tego noża?

– Owszem, zauważono. Szukali. Lekarze nawet żartowali, że może doktor Kornak zostawił nóż w jamie brzusznej pacjenta.

– Dlaczego pani zabiła Lastowskiego?

– Byłam pewna, że ten łajdak Mierzwiński zostanie powieszony albo do końca życia będzie siedział w więzieniu.

– Jeżeli pani tak nienawidzi Mierzwińskiego, dlaczego jego pani nie zabiła?