– To nie byłaby żadna kara. Nawet nie zorientowałby się, że umiera. Co innego czekać w więzieniu na wykonanie wyroku śmierci. Chciałam, żeby się bał, żeby umierał ze strachu.
W tych słowach było tyle nienawiści, tyle zimnego okrucieństwa, że Downar poczuł się nieswojo. Wielu już w życiu widział cynicznych zbrodniarzy, ale że ta młoda, piękna dziewczyna była zdolna do popełnienia zbrodni z premedytacją, przechodziło ludzkie pojęcie.
– Czy nie pomyślała pani o tym, że zabija pani niewinnego człowieka?
– W moim zawodzie przyzwyczaiłam się do widoku śmierci. Nieraz widziałam, jak człowiek kończył się pod nożem chirurgicznym. Te rzeczy na mnie nie robią wrażenia.
– Może mi pani opowie, jak to wszystko się odbyło?
– Zwyczajnie. Słyszałam, jak Mierzwiński umawiał się z Lastowską. Napisałam list do Lastowskiego i czekałam, aż wróci do domu. Parę razy telefonowałam. Nikt nie odbierał. Wreszcie odezwał się męski głos. Powiedziałam, że chcę mówić z panią Lastowską. Odparł, że żony nie ma w domu. Wtedy pobiegłam do ich mieszkania, wsunęłam list pod drzwiami, zadzwoniłam i uciekłam na półpiętro. Słyszałam, jak powiedział: „Cóż to za tajemnicza korenspondencja". Byłam pewna, że otrzymał list. Dobrze pomyślane, prawda?
– Znakomicie – przyznał Downar. – I potem wieczorem poszła pani do tego domu, w którym mieszka Mierzwiński
– Oczywiście. Zaopatrzyłam się przedtem w nóż chirurgiczny. Potem to już było proste. Ukryłam się na półpiętrze i czekałam, aż przyjdzie Lastowski.
– Była pani pewna, że przyjdzie?
– No… całkowitej pewności oczywiście nie mogłam mieć, ale przypuszczałam, że jednak przyjdzie. Mężczyźni lubią takie numery. Lastowskiemu do rozwodu mogło się przydać schwytanie żony in flagranti.
– Pani była bardzo dobrze poinformowana o małżeńskich sprawach państwa Lastowskich.
– Powodzenie każdego przedsięwzięcia w osiemdziesięciu procentach opiera się na dobrej informacji – powiedziała z uśmiechem protekcjonalnej wyższości.
– Jednakże mimo doskonalej informacji pani przedsięwzięcie nie zostało uwieńczone sukcesem – zauważył Downar.
Westchnęła.
– Przegrałam. To prawda. Popełniłam kardynalny błąd. Rękawiczki. Zdjęłam rękawiczki Byłam pewna, że wina Mierzwińskiego będzie dla milicji oczywista. I paskudnie wpadłam. No cóż… mówi się trudno. Czy ma pan jeszcze jakieś pytania?
Downar potrząsnął głową.
– Na razie nie.
– To dobrze, bo już mnie zaczynała nudzić ta rozmowa.
Kiedy drzwi zamknęły się za Alicją, Downar jeszcze długo siedział nieruchomo, pogrążony w ponurej zadumie. Wreszcie podniósł słuchawkę i nakręcił numer Walczaka.
– Wiesz co, Karolu? – powiedział, usłyszawszy głos przyjaciela. – Dzisiaj jest piątek. Jeżeli mógłbyś dostać jeszcze bilety na koncert, to chętnie z tobą pójdę.