W kawalerce na Koszykowej było jakoś zimno i nieprzytulnie. Downar nastawi! wodę na herbatę, przygotował sobie dwie pastylki „Asprocolu" i wyjął z szafy kożuszek, żeby się nim dodatkowo przykryć. Postanowił w zarodku zlikwidować wirus grypy.
Właśnie zastanawiał się nad tym, czy do herbaty wlać kieliszek rumu czy jarzębiaku, kiedy zadzwonił telefon,
Karol mówił szybko, nerwowo:
– Słuchaj, Stefan, mam do ciebie prośbę. Przed chwilą dzwonił do mnie Mierzwiński, ten chirurg, który mi wycinał ślepą kiszkę. Rozmawialiśmy dzisiaj o nim.
– No i co? – spytał Downar, ogarnięty nagłym niepokojem, że nie uda mu się skutecznie zwalczyć grypy.
– No i wyobraź sobie, facet twierdzi, że w jego mieszkaniu popełniono morderstwo. Błaga mnie o pomoc. Nie mogę się tym zająć, bo zaraz jadę na dworzec. Bardzo cię proszę, zobacz, co tam się stało. To niedaleko od ciebie, na Mokotowskiej, przy placu Trzech Krzyży. Zrobisz to dla mnie?
– Chyba nie mam innego wyjścia – westchnął Downar. – Podaj mi dokładny adres. – Przełożył słuchawkę do lewej reki, a prawą sięgnął po długopis.
Zgon nastąpił na skutek uszkodzenia lewej komory serca. Narzędzie zbrodni: lancet chirurgiczny o długości 20 cm. Cios został zadany z tyłu. Można przypuszczać, że morderca posiadał pewne wiadomości z dziedziny anatomii jak i umiejętność posługiwania się lancetem.
Downar wysłuchał lakonicznej opinii doktora Ziemby, zamienił kilka słów z porucznikiem Olszewskim i zwrócił się do Mierzwińskiego.
– Może przejdziemy do kuchni – zaproponował. – Chciałbym z panem pomówić.
Usiedli przy małym, rozkładanym stoliku. Mierzwiński był blady i z trudem panował nad zdenerwowaniem.
– Dzwonił do mnie Walczak – powiedział Downar. – Spieszył się na dworzec. Prosił, żebym ja zajął się tą sprawą.
Mierzwiński skinął głową.
– Tak. Prosiłem majora Walczaka o pomoc. Dziękuję, że pan przyszedł.
Downar przez chwilę obserwował zmienioną twarz młodego lekarza.
– To konieczne, żeby się pan wziął w garść, panie doktorze – powiedział Downar. – Doskonale rozumiem pańskie wzburzenie, ale musi pan zapanować nad nerwami. Powinien się pan czegoś napić?: kawy, herbaty, kieliszek jakiegoś alkoholu…
Mierzwiński potrząsnął głową.
– Nie. to niepotrzebne, ja już jestem spokojny – uśmiechnął się z wysiłkiem. – To znaczy… prawie zupełnie spokojny.
– Czy mógłby pan w kilku zdaniach przedstawić przebieg wypadków?
– Oczywiście. Więc tak… Więc… Trudno mi zebrać myśli. Nie wiem, od czego zacząć.
– Może ja panu pomogę. Proszę mi powiedzieć, czy był pan dzisiaj w szpitalu?
– Tak.
– O której wrócił pan do domu?
– Dokładnie nie pamiętam. Chyba było parę minut po szóstej.
– I co pan robił w domu?
– Nic specjalnego. Trochę sprzątałem, goliłem się. myłem…
– To znaczy, że gdzieś się pan wieczorem wybierał?
– Tak. Byłem umówiony…
– Z kobietą? Chwila wahania.
– Tak…
– Gdzie się pan umówił?
– Tutaj na rogu… w „Wilanowskiej".
– Od jak dawna znał pan denata?
– Wcale go nie znałem. Zobaczyłem go po raz pierwszy w życiu.
– Wiec dlaczego ten człowiek przyszedł do pana? Nie przychodzi się ni z tego ni z owego do kogoś, kogo się nie zna.
Wszedł porucznik Olszewski, trzymając w ręku kartkę papieru pokrytą maszynowym pismem.
– Znaleźliśmy to przy denacie – powiedział i wycofał się natychmiast do przedpokoju.
Downar przebiegł oczami tekst: „Pańska żona zdradza pana z chirurgiem, doktorem Andrzejem Mierzwińskim. Jeżeli chce się pan o tym przekonać, proszę pójść do mieszkania doktora Mierzwińskiego dziś około godziny dwudziestej pierwszej. Doktor Mierzwiński mieszka na ulicy Mokotowskiej niedaleko placu Trzech Krzyży, w tym nowym bloku, zaraz za sklepem monopolowym i restauracją. Dokładnego numeru niestety nie pamiętam. Trafi pan bez trudu. Proszę odwiedzić doktora Mierzwińskiego nie później niż o dwudziestej pięćdziesiąt. Życzliwy".
Downar skończył czytać, starannie złożył kartkę i wsunął ją do bocznej kieszeni marynarki.
– Z tego wynika, że łączyły pana bardzo zażyłe stosunki z żoną denata. Tak przynajmniej twierdzi autor tego anonimu. Czy to jest zgodne z prawdą?
– To są moje prywatne sprawy – powiedział Mierzwiński, siląc się na zdecydowany ton.
Downar uśmiechnął się.
– Ale trup w pańskim mieszkaniu chyba już nie jest pańską „prywatną sprawą", panie doktorze. Proszę mi powiedzieć, czy pani Lastowska jest pańską przyjaciółką?
– Tak.
– I umówił się pan z nią w kawiarni czy u siebie tutaj?
– Mieliśmy się spotkać w „Wilanowskiej" o dziewiątej.
– Ale nim pan zdążył wyjść z domu, przyszedł jej mąż. Doszło pomiędzy panem a Lastowskim do ostrej wymiany zdań i…
– Do żadnej wymiany zdań nie doszło – przerwał pośpiesznie Mierzwiński. – W ogóle z nim nie rozmawiałem.
– Może mi pan opowie, jak to się wszystko odbyło – zaproponował Downar.
– No więc tak… Rzeczywiście przed samą dziewiątą przyszedł Lastowski. Znalazłem się w bardzo trudnej sytuacji. Wiedziałem, że ona tam czeku w kawiarni i że może przyjść do mnie i spotkać się z mężem. Nie chciałem jej na to narazić. Przeprosiłem więc Lastowskiego. Powiedziałem, że muszę na chwilę zejść na dół po papierosy i że zaraz wracam. Prosiłem, żeby zaczekał. Byłem zdecydowany odbyć z nim tę rozmowę. Zresztą nie miałem innego wyjścia. Pobiegłem do kawiarni. Kiedy wróciłem już nie żył.
– Czy pan widział się z panią Lastow-ską?
– Tak, oczywiście.
– I powiedział jej pan o tym, że jej mąż jest u pana?
– Tak. Musiałem jej powiedzieć.
– Jaka była jej reakcja?
– Zaskoczyła ją ta wiadomość.
– Czy przypomina pan sobie, co powiedziała?
– Co powiedziała? Zaraz.,, zaraz… Powiedziała, że jest jej bardzo przykro, że to się wszystko niepotrzebnie ogromnie, komplikuje i prosiła mnie, żebym spokojnie porozmawiał z jej mężem i żebym nie zrobił jakiegoś głupstwa. Dokładnie nie pamiętam, ale chyba właśnie powiedziała coś w tym rodzaju.
– I wrócił pan do domu.
– Tak. Natychmiast.
– I zastał pan trupa,
– Tak.
– Czy wychodząc z domu zamknął pan drzwi na zatrzask?
– Chyba nie.
– A kiedy pan wrócił, czy drzwi były otwarte, czy też musiał je pan otwierać kluczem?
– Nie pamiętam, panie majorze. Słowo daję. Nie pamiętam. Wydaje mi się, że drzwi były otwarte, ale nie przysięgnę. Tak byłem tym wszystkim wstrząśnięty…
Downar pokiwał głową.
– Rozumiem. Proszę mi jeszcze powiedzieć, ile mniej więcej czasu mogło upłynąć od pańskiego wyjścia z mieszkania do powrotu?
– Kilka minut, dziesięć, dwanaście. Ta kawiarnia jest tu obok, na rogu. Biegłem. Myślę, że doleciałem w trzy, cztery minuty. Nasza rozmowa także nie trwała dłużej i z powrotem byłem w cztery minuty, albo nawet mniej.
Downar pociągnął wierzchem dłoni po szorstkim policzku. Golił się wcześnie, o szóstej rano.
– Przykro mi, panie doktorze – powiedział, patrząc w oczy młodemu lekarzowi – ale pańskie opowiadanie jest niezbyt wiarygodne, a sytuację, w jakiej się pan znalazł, nazwałbym skomplikowaną.
Mierzwiński odetchnął głęboko i wyjął z kieszeni papierosy. Zaczynał się uspokajać. Próbował się nawet uśmiechnąć.