Выбрать главу

– Co ty właściwie myślisz o tej całej historii?

Westchnęła.

– Cóż mam myśleć? Nic. Jeżeli ty tego nie zrobiłeś…

Żachnął się.

– Oszalałaś? Więc jednak mnie podejrzewasz?

– Nie podejrzewam cię, ale…

– Ale co? No, mówże!

Wyjęła z torebki lusterko i szminkę i zaczęła sobie poprawiać makijaż.

– Nie męcz mnie. Nic nie wiem. absolutnie nic nie wiem. Jakie to wszystko straszne. Przecież to był mój mąż…

– Chyba nie bardzo przejęłaś się jego śmiercią.

Daj mi spokój. Uwziąłeś się dzisiaj na mnie.

– I ty naprawdę nie domyślasz się, kto mógł to zrobić?

– Nie mam pojęcia.

– Ktoś chyba wiedział, że ty będziesz na mnie czekała w kawiarni, że muszę wyjść z mieszkania o tej a o tej godzinie, że wreszcie twój mąż przyjdzie do mnie przed samą dziewiątą. Powiedz, z kim rozmawiałaś o naszym spotkaniu?

– Z kim rozmawiałam? Bo ja wiem. Chyba z nikim. Po cóż miałabym z kimś rozmawiać na ten temat?

– W takim razie nic nie rozumiem. Cała ta sprawa robi wrażenie czegoś przemyślanego, zaplanowanego…

Dotknęła jego dłoni.

– Daj spokój. Przestańmy o tym mówić. Nic mądrego nie wymyślimy. Po co się denerwować.

– Masz rację, po co się denerwować – powtórzył cicho. – W tym wszystkim najgorsze jest to, że ty mnie podejrzewasz o popełnienie lej zbrodni.

– Ależ ja cię nie podejrzewam. Uśmiechnął się melancholijnie.

– Ty mnie nie podejrzewasz, tylko trudno ci wyobrazić sobie, że ktoś oprócz mnie mógłby zamordować twojego męża.

Mierzwiński źle spał tej nocy, dużo gorzej niż w aresztanckiej celi. Postanowił sobie niczym się nie przejmować, ale w praktyce okazało się, że to nie jest takie proste. Z nastaniem nocy widmo więziennych krat nie przestawało go dręczyć. Na domiar złego poczytał sobie do poduszki książkę Jerzego Sawickiego pt. „Sędziowie są omylni", co bynajmniej nie wpłynęło dodatnio na jego samopoczucie. „Skażą mnie na karę śmierci" myślał „i dopiero w kilka miesięcy po wykonaniu wyroku okaże się, że popełniono jeszcze jedną omyłkę sądową. Oczywiście zostanę zrehabilitowany pośmiertnie, ale to już dla mnie słaba pociecha. Psiakrew!.Tak tu wybrnąć z tej sytuacji? Uciekać? Ale jak i gdzie?" Usnął około czwartej nad ranem, a obudził się już o siódmej. Postanowił zaraz wstać i pojechać do szpitala.

Drozdowski powitał go bardzo serdecznie, wstrzymując się dyskretnie od jakichkolwiek pytań. Zachowywał się tak, jakby absolutnie o niczym nie wiedział.

Mierzwiński docenił tę delikatność szefa, uważał jednak za swój obowiązek wyjaśnić sytuację i usprawiedliwić swoją nieobecność w szpitalu.

– Przykro mi, panie docencie, że nie było mnie przez dwa dni, pewne jednak okoliczności…

– Wiem, wiem – przerwał mu Drozdowski. – Był tu u mnie ktoś z milicji. Jest pan usprawiedliwiony, ale jeżeli już mówi pan na ten temat, to może trochę szczegółowiej o wszystkim…

Mierzwiński od początku opowiedział całą historię, usiłując dokładnie trzymać się faktów. Kiedy skończył, Drozdowski zapalił papierosa i zaciągnął się dymem.

– No. no… Paskudna sprawa. I jest pan zupełnie pewien, panie kolego, że nie działał pan w stanie jakiegoś chwilowego zamroczenia?

Mierzwiński zerwał się.

– Na miłość boską, panie docencie! I pan także?! Przecież zna mnie pan nie od dzisiaj. Nie upijam się. nie używam narkotyków, nie jestem szaleńcem… Nic cierpię na zaburzenia psychiczne. Zdaję sobie sprawę ze swoich czynów. Nie róbcież ze mnie umysłowo chorego!

Drozdowski zrozumiał, że popełnił poważny błąd, że nie powinien był tego powiedzieć. Był jednak chirurgiem, a nie neurologiem czy psychiatrą i nie zastanawiał się nad możliwością takiej reakcji.

– 'Niechże się pan uspokoi, panie kolego – powiedział zakłopotany. – - Nie twierdzę bynajmniej, że pan cierpi na jakieś zaburzenia psychiczne. Zle mnie pan zrozumiał. Przepraszam. Ale… Wszystko, co mi pan opowiedział, jest takie nieprawdopodobne, że…

Mierzwiński machnął ręką. Był zupełnie zrezygnowany.

– Nie mówmy już na ten lemat; panie docencie. To nie ma sensu. Wolałbym teraz przez kilka dni nie operować, o to chciałem pana prosić.

– Ależ oczywiście – skwapliwie zgodzi! się Drozdowski. – To się sarno przez się rozumie. Jesl pan zbyt wyczerpany nerwowo, żeby… Zastąpią pana koledzy, dopóki pan zupełnie nie przyjdzie do siebie. Na razie będzie pan ewentualnie asystował przy operacjach. Jutro proszę przyjść o zwykłej porze. 1 niech pan będzie dobrej myśli. Cała ta dziwna historia na pewno jakoś się wyjaśni.

Po wyjściu ze szpitala Mierzwiński poczuł się jak człowiek, który przed chwilą obudził się z narkotycznego snu. Szum w głowie, niemiły, metaliczny smak w ustach, wyschnięte gardło. Gwar ulicy docierał do niego dziwnie przytłumiony, jakby przez grubą ścianę. Nie uświadamiał sobie dokładnie, gdzie się znajduje i dokąd idzie. Ogarnęła go całkowita obojętność i gdyby mu teraz ktoś powiedział, że za chwilę umrze, nie zrobiłby absolutnie nic, żeby uniknąć śmierci.

Z wolna wracało poczucie rzeczywistości. Młody, silny organizm buntował się przeciwko melancholijnym nastrojom. Zresztą Mierzwiński był człowiekiem czynu i pogrążanie się w apatii zupełnie nie leżało w jego usposobieniu. Coraz spokojniej zaczął zastanawiać się nad swym położeniem, które nie było zbyt wesołe. Wprawdzie milicja wypuściła go z aresztu, ale wyraźnie wyczuwał, że nie bardzo wierzą w jego niewinność. Na razie zwolniono go. Widocznie prokurator nie podpisał nakazu aresztowania, ale co będzie dalej? Jeżeli nawet Drozdowski nie wierzy… 1 nagle o-garnęlo go przerażenie „A może Drozdowski ma rację. Może rzeczywiście było to ' działanie zupełnie podświadome, wywołane jakimiś chwilowymi zaburzeniami psychicznymi? Nie, nie! Nic wolno dopuszczać do siebie takich myśli! Nie wolno! Przecież właśnie tego rodzaju wątpliwości mogą doprowadzić do szaleństwa. Energicznie ipotrząsnął głową i przyśpieszył kroku.

– Cześć. Andrzej. Dokąd tak pędzisz? Okrągła twarz Jurka Kalickiego tryskała radością życia. Mierzwiński z trudem powstrzymał odruch niechęci. Nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę z kolekcjonerem kawałów.

– Idę do domu – powiedział niezbyt uprzejmie.

Kalicki zdawał się nie dostrzegać kwaśnego humoru przyjaciela.

– Do domu na piechotę? Taki kawał?

– Zdrowo jest się trochę przejść.

– Masz rację. Spacery świetnie robią na przemianę materii. Ale ty coś mizernie wyglądasz. Andrzej. Źle się czujesz?

– Czuję się doskonale – odburknął Mierzwiński.

– Nie widać tego. Zmizerniałeś. schudłeś. Może za słabo się odżywiasz? A może masz znowu jakieś kłopoty sercowe? Przyznaj się.

Mierzwiński w.pierwszej chwili chciał wszystko opowiedzieć Kalickiemu. W ostatniej chwili ugryzł się w język. Nagle przypomniał sobie, KO przecież wtedy, owego feralnego dnia. jedli razem obiad i że rozmawiali na lemat jego wieczornej randki. Nie wiedział wprawdzie, jaki to mogłoby mice związek ze sprawą, ale wolał być przesadnie ostrożny. Dziwny również wydał mu się ten zbieg okoliczności, że dzisiaj znowu Kalicki zaczepił go na ulicy.

– Ostatnio jakoś często spotykamy się przypadkowo.

– A, rzeczywiście – roześmiał się grubas. – Parę dni temu zjedliśmy razem w „Kameralnej" zupełnie niezły obiad. Jakbyś się zapatrywał na to, żebyśmy poszli na Stare Miasto na pieczoną kaczkę, z czerwonym winem naturalnie. Mam parę świetnych kawałów. Opowiem ci. No co. idziemy?