– Za spokój duszy Philippy – powiedział uroczyście i pociągnął duży łyk.
Rebus już wcześniej poczuł od niego woń whisky i wiedział, że to nie pierwszy jego drink dzisiaj. I pewnie nie pierwszy toast za Philippę. Gdyby byli sami, teraz nastąpiłaby wymiana informacji o ich rodzimych lożach – co mogłoby postawić Rebusa w niezręcznej sytuacji – ale obecność Siobhan gwarantowała, że jest bezpieczny. Potoczył czerwoną bilę po stole, a ona odbiła się od bandy.
– No więc, słucham – odezwał się Marr. – Czego sobie tym razem życzycie?
– Hugo Benzie – powiedział Rebus.
Zupełnie nie był na to przygotowany. Uniósł brwi i łyknął whisky.
– Znał go pan? – spytał Rebus.
– Niezbyt dobrze. Wiem, że jego córka chodziła z Philippą do szkoły.
– Czy korzystał z pańskiego banku?
– Wie pan doskonale, że obowiązuje mnie tajemnica bankowa. Etyka zawodowa nie pozwala mi na takie rozmowy.
– Nie jest pan lekarzem – powiedział Rebus. – Pan tylko przechowuje ludziom pieniądze.
Oczy Marra zwęziły się.
– Jest pan w błędzie, robimy znacznie więcej – odpowiedział zimno.
– Doprawdy? To znaczy, że je również dla nich tracicie?
Marr zerwał się na równe nogi.
– Co to ma znaczyć? I jaki to ma, do cholery, związek z morderstwem Philippy?
– Proszę mi tylko powiedzieć: czy Hugo Benzie zainwestował u was swoje pieniądze?
– Nie u nas! Za naszym pośrednictwem.
– A pan mu w tym doradzał?
Marr ponownie nalał sobie whisky. Rebus rzucił okiem na Siobhan. Znała swoją rolę w tym starciu i milcząc, stała w półmroku za stołem bilardowym.
– Czy pan mu doradzał? – powtórzył pytanie Rebus.
– Doradzaliśmy mu, żeby zbytnio nie ryzykował.
– A on panów nie posłuchał?
– Hugo wyznawał zasadę, że życie bez ryzyka się nie liczy. Podjął ryzyko, zagrał… i przegrał.
– Czy winą za to obarczał bank Balfour?
Marr potrząsnął głową.
– Nie sądzę. Postanowił tylko skończyć z sobą.
– A co z jego żoną i córką?
– Co mianowicie?
– Czy one miały do was pretensje?
Znów potrząsnął głową.
– Znały go, wiedziały, kim jest. – Odstawił szklankę na krawędź stołu bilardowego. – Ale co to wszystko ma wspólnego…? – A potem widać coś mu zaświtało w głowie, bo powiedział: – Ach, rozumiem, wciąż szukacie motywów… i wyobrażacie sobie, że trup powstał z grobu i mści się na banku Balfour, tak?
Rebus w zamyśleniu potoczył kolejną bilę po stole.
– Zdarzały się już dziwniejsze rzeczy – stwierdził spokojnie.
Siobhan wyszła z mroku i podała Marrowi kartkę papieru.
– Pamięta pan, jak pytałam pana o gry?
– Tak.
– To hasło tutaj – wskazała na zagadkę odnoszącą się do kaplicy Rosslyn – mówi coś panu?
Z uwagą wpatrzył się w tekst wskazówki.
– Nic a nic – odparł po chwili, oddając jej kartkę.
– Czy mogę pana spytać, czy jest pan członkiem Loży Masońskiej?
Marr popatrzył na nią wściekłym wzrokiem, potem rzucił przelotne spojrzenie na Rebusa.
– Nie zaszczycę pani nawet próbą odpowiedzi na to pytanie.
– Bo widzi pan, dano mi tę zagadkę do rozwiązania, podobnie jak Philippie. Więc kiedy znalazłam w niej słowa sen masona, postanowiłam zwrócić się do członka Loży Masońskiej z prośbą o pomoc.
– No i co pani powiedział?
– To nieistotne. Istotne jest to, że może Philippa wpadła na ten sam pomysł.
– Już pani mówiłem. Nic mi na ten temat nie wiadomo.
– Ale mogła na przykład wspomnieć coś w trakcie rozmowy…?
– Niczego takiego nie było.
– A znała też może innych masonów, panie Marr? – zapytał Rebus.
– Nie mam pojęcia. Słuchajcie, myślę, że poświęciłem wam już dość dużo czasu… i to akurat dzisiaj.
– Tak jest, panie prezesie – oświadczył Rebus. – Dziękuję, że nas pan przyjął. – Wyciągnął rękę, jednak tym razem Marr jej nie przyjął. W milczeniu podszedł do drzwi, otworzył je i wyszedł. Rebus i Siobhan podążyli za nim. W holu wejściowym natknęli się na komisarz Templer i Granta Hooda. Marr przeszedł obok nich bez słowa i zniknął za drzwiami.
– A wy co tu, u diabła, robicie? – spytała cicho Templer.
– Próbujemy złapać mordercę – odparł Rebus. – A wy?
– Dobrze wypadłeś w telewizji – powiedziała Siobhan do Granta.
– Dzięki.
– To prawda, Grant świetnie sobie poradził – wtrąciła Templer, przenosząc wzrok z Rebusa na Siobhan. – Jestem w pełni usatysfakcjonowana.
– I ja też – odparła Siobhan z uśmiechem.
Wyszli z budynku i wsiedli do swoich samochodów. Templer nie omieszkała rzucić jeszcze na pożegnanie:
– Oczekuję raportu wyjaśniającego waszą obecność tutaj. Aha, John – dodała, jakby po namyśle – a ciebie oczekuje lekarz…
– Lekarz? – spytała Siobhan, zapinając pas.
– Nieważne – odparł Rebus i włączył zapłon.
– Czy ona się na tobie wyżywa tak samo jak na mnie?
Rebus zwrócił się ku niej.
– Siobhan, Gill chciała cię mieć przy swoim boku. A ty jej odmówiłaś.
– Bo nie byłam na to gotowa. – I po przerwie dodała: – Wiem, że to zabrzmi idiotycznie, ale wydaje mi się, że ona jest o ciebie zazdrosna.
– O ciebie?
Siobhan pokręciła głową.
– Nie, o ciebie!
– O mnie? – roześmiał się Rebus. – A dlaczego miałaby być zazdrosna o mnie?
– Dlatego, że ty możesz grać, nie przejmując się regułami, a ona nie może. Dlatego, że mimo wszystko zawsze ci się jakoś udaje namówić ludzi, żeby z tobą pracowali, nawet jeśli nie zgadzają się z tym, co robisz.
– Widać jestem lepszy, niż mi się wydaje.
Spojrzała na niego z ukosa.
– Och, sądzę, że wiesz doskonale, jaki jesteś dobry. Albo jak ci się wydaje.
Popatrzył na nią przeciągle.
– Czuję, że w tym, co mówisz, jest coś obraźliwego, tylko nie bardzo wiem co.
Siobhan rozsiadła się wygodnie.
– No to, co teraz? – spytała.
– Wracamy do Edynburga.
– I co dalej?
Rebus w milczeniu manewrował po podjeździe.
– Nie wiem – przyznał. – Tam w środku przez chwilę można było mieć wrażenie, że Marr utracił własne dziecko…
– Nie chcesz przez to powiedzieć…?
– A on jest w ogóle do niej podobny? Bo ja w tych sprawach jestem beznadziejny.
Siobhan zagryzła wargę i zamyśliła się.
– Dla mnie wszyscy bogaci są do siebie podobni. Podejrzewasz, że Marr i pani Balfour mogli mieć romans?
Rebus wzruszył ramionami.
– Trudno by to udowodnić bez badania krwi. – Rzucił jej spojrzenie. – W każdym razie trzeba dopilnować, żeby Curt i Gates zostawili próbkę.
– A Claire Benzie?
Rebus pomachał na pożegnanie posterunkowej Campbell.
– Claire to ciekawa postać, ale powinniśmy z nią uważać.
– A to dlaczego?
– Bo za rok, albo za trzy, może się okazać, że to ona będzie naszym zaprzyjaźnionym lokalnym patologiem. Mnie już wtedy może nie być, ale ty będziesz, więc powinno ci zależeć na tym, żeby…
– Żeby się jej nie narażać? – wtrąciła Siobhan z uśmiechem.
– Żeby się jej nie narażać – powtórzył Rebus.