– Halo?
– Posterunkowy Hood?
– Przy telefonie.
– Chciałem się tylko przedstawić, bo jakoś ominęło mnie zaproszenie na jedno z pańskich spotkań.
– Kto mówi?
– Moje nazwisko Steve Holly. Zapewne widział je pan w druku pod moimi materiałami.
– Tak, widziałem. – Nazwisko Holly’ego z całą pewnością nie widniało na liście „szych” od Templer. Wyraziła się o nim krótko: „To gówniarz”.
– Więc skoro będziemy się często spotykać na konferencjach prasowych i przy innych okazjach, to pomyślałem, że dobrze będzie, jak się najpierw przedstawię. Butelkę pan już dostał?
Kiedy Grant nie odpowiedział, Holly zaśmiał się.
– Stary Allan zawsze robi taki numer. Jemu się wydaje, że to sprytne, ale obaj wiemy, że to tylko zwykła zmyłka.
– Czyżby?
– Jak pan widzi, mnie takie tanie chwyty nie są potrzebne.
– Co widzę? – powiedział Grant, marszcząc czoło.
– Niech pan pomyśli, panie posterunkowy – powiedział Holly i odłożył słuchawkę.
Grant przez chwilę w milczeniu gapił się na telefon, potem nagle mu się rozjaśniło. Wszyscy dziennikarze otrzymali od niego jedynie numer biurowy, numer faksu i numer jego pagera. Zaczął intensywnie myśleć i doszedł do wniosku, że żadnemu z nich na pewno nie podawał numeru swojej komórki. Była to zresztą kolejna z rad otrzymanych od Templer.
„Kiedy się już dobrze poznacie, to z jednym czy dwoma naprawdę się zaprzyjaźnisz – z którymi, to już sprawa indywidualna i każdy rzecznik ma swoich – i wtedy, tym specjalnym wybrańcom, możesz podać numer komórkowy. Dajesz im wtedy dowód zaufania. Jeśli chodzi o pozostałych, to nawet o tym nie myśl, bo inaczej twoje życie przestanie należeć do ciebie… a w dodatku, jak będą ci wiecznie blokować linię, to żaden z naszych nigdy się do ciebie nie dodzwoni. Bo są nasi i nie nasi, my i oni, i musisz zawsze o tym pamiętać”.
A teraz się okazuje, że jeden z „nie naszych” ma jego numer komórkowy. Jest tylko jedno wyjście: trzeba go zmienić.
A jeśli chodzi o tę butelkę tequili, to weźmie jaz sobą na konferencję prasową i odda Gilliesowi. Powie mu, że alkoholu już nie pije.
Przyszło mu do głowy, że to stwierdzenie może się okazać całkiem bliskie prawdy. Jeżeli chce się utrzymać na tym stanowisku, to będzie musiał bardzo dużo zmienić w swym dotychczasowym życiu.
Grant czuł, że jest gotów to zrobić.
Sala operacyjna wydziału śledczego na St Leonard’s już opustoszała. Funkcjonariusze nie zaangażowani bezpośrednio w śledztwo kolejno wymykali się, rozpoczynając weekend. Niektórzy – ci, którym to zaproponowano – mieli tu wrócić na sobotnią zmianę. Inni mieli pozostawać pod telefonami w razie, gdyby pojawiły się nowe okoliczności wymagające pilnej akcji. Jednak dla większości zaczynał się po prostu wolny weekend. Ci poruszali się najbardziej dziarskim krokiem i nucili pod nosem refreny popularnych piosenek. Ostatnio w mieście panował spokój. Parę awantur domowych, kilku zatrzymanych dealerów narkotykowych. Członkowie brygady antynarkotykowej chodzili z nosami spuszczonymi na kwintę po ostatniej wpadce – akcji podjętej na podstawie donosu w pewnym komunalnym szeregowcu w Gracemount, w którym okno na górze było przykryte srebrną folią i dzień i noc na głucho zamknięte. Urządzili nalot w przekonaniu, że trafili kolejne edynburskie źródło zaopatrzenia w konopie i wtedy okazało się, że w pokoju mieszka zwykły nastolatek. Pokój był świeżo po remoncie, a mama nastolatka zawiesiła w oknie koc laminowany folią zamiast firanki, bo uznała, że tak będzie oryginalnie…
Zdarzały się też inne odosobnione incydenty, ale z całą pewnością nie można ich było uznać za falę przestępczości. Siobhan spojrzała na zegarek. Wcześniej zadzwoniła do biura kryminalnego, by pogadać o komputerach. Nie zdążyła nawet dobrnąć do połowy swego pytania, kiedy Claverhouse jej przerwał i oświadczył, że „już ktoś w tym temacie siedzi, to go wam podeślemy”. Teraz siedziała więc bezczynnie i czekała. Zadzwoniła jeszcze raz do wydziału, ale tym razem nikt się nie odezwał. Pewnie poszli już do domu albo do jakiegoś pubu. Może przyślą tu tego kogoś dopiero w poniedziałek? Poczeka jeszcze dziesięć minut. W końcu ona też ma swoje życie, prawda? Jutro może wybierze się na mecz, choć to mecz wyjazdowy. A w niedzielę może się wybrać na przejażdżkę – jest jeszcze tyle miejsc do zwiedzenia, gdzie nigdy dotąd nie była: pałac Linlithgow, pałac Falkland, Traquair. Koleżanka, z którą nie widziała się już od wielu miesięcy, zaprosiła ją w sobotni wieczór na urodziny. Nie miała specjalnej ochoty, ale jakby co, mogła to rozważyć…
– Czy posterunkowa Clarke?
Miał ze sobą teczkę, którą postawił na podłodze. Przez moment skojarzył jej się z domokrążcą, który nachodzi ludzi. Kiedy się wyprostował, stwierdziła, że ma dość dużą nadwagę, głównie w pasie. Miał krótko ostrzyżone włosy i sterczącego z tyłu koguta. Przedstawił się jako Eric Bain.
– Słyszałam o panu – stwierdziła Siobhan. – To pana nazywają Bania, prawda?
– Czasami, ale jak mam być szczery, to wolę Eric.
– No to niech będzie Eric. Proszę, rozgość się.
Bain przysunął sobie krzesło. Kiedy usiadł, materiał jego jasnoniebieskiej koszuli rozjechał się i pomiędzy guzikami pojawiły się okienka, przez które widać było jasnoróżową skórę brzucha.
– No to co my tu mamy? – zapytał.
Siobhan wyjaśniła, o co chodzi, a on słuchał z pełną koncentracją, nawet na chwilę nie spuszczając z niej wzroku. Zauważyła, że ma krótki, świszczący oddech i pomyślała, że pewnie w którejś kieszeni trzyma inhalator.
Próbowała utrzymywać z nim kontakt wzrokowy, odprężyć się, jednak jego potężna postura i bezpośrednia bliskość wytrącały ją nieco z równowagi. Palce miał obrzmiałe i pozbawione wszelkich ozdób. Zegarek na jego przegubie miał zdecydowanie zbyt wiele przycisków. Po porannym goleniu został mu pod brodą nietknięty fragment zarostu.
Podczas całej prezentacji nie zadał ani jednego pytania. Kiedy skończyła, poprosił o pokazanie e-maili.
– Na ekranie, czy wydruk?
– Wszystko jedno.
Wyjęła wydruki z torebki, a Bain przysunął się z krzesełkiem jeszcze bliżej. Wziął od niej maile, rozłożył je na biurku, a potem zgodnie z datami ułożył je chronologicznie.
– Ale to są tylko zagadki – powiedział.
– Tak.
– A ja chcę zobaczyć wszystkie maile.
Siobhan włączyła więc laptopa i podłączyła swoją komórkę.
– To może przy okazji sprawdzę, czy nie ma jakichś nowych wiadomości?
– Dlaczego nie – odparł. Były dwie, obie od Quizmastera.
Czas gry ucieka. Czy chcesz kontynuować, Poszukiwaczko?
Godzinę później przysłał jej następną wiadomość.
Komunikacja albo rezygnacja.
– Ona ma ciekawy dobór słów – powiedział Bain, a w odpowiedzi na pytające spojrzenie Siobhan, dodał: – Bo cały czas mówisz „on”, więc pomyślałem, że dobrze byłoby niczego z góry nie przesądzać
– W porządku – odparła, kiwając głową – nie ma sprawy.
– Chcesz jej odpowiedzieć?
Najpierw pokręciła głową, potem wzruszyła ramionami.
– Nie bardzo wiem, co odpowiedzieć.
– Łatwiej ją będzie namierzać, jeśli się nie rozłączy.
Spojrzała na Baina, potem napisała Zastanawiam się i kliknęła „wyślij”.
– Myślisz, że to wystarczy? – spytała.
– No cóż, z pewnością można to uznać za „komunikację” – uśmiechnął się Bain. – Daj mi tę resztę maili.