Выбрать главу

– Przez jakiś czas tak.

– I powiedziała o tym matce?

David pokiwał głową.

– Tak, a matka winą obarczyła mnie.

– A to cholerna baba – warknął Thomas Costello i przetarł dłonią czoło. – Tylko że ona tyle ostatnio przeszła, tyle przeszła…

– To wszystko działo się, zanim Flipa zniknęła – przypomniał Rebus.

– Nie o to mi chodzi. Chodzi mi o bank Balfour – mruknął Costello. Złość na syna wciąż w nim buzowała.

Rebus zmarszczył brwi.

– A o co chodzi z bankiem?

– W Dublinie jest mnóstwo ludzi z pieniędzmi. Więc słyszy się różne rzeczy.

– O banku Balfour?

– Sam nie bardzo to wszystko rozumiem: przekroczona granica bezpieczeństwa… indeks płynności gotówkowej… dla mnie to tylko słowa…

– Twierdzi pan, że bank Balfour ma kłopoty?

Costello pokręcił przecząco głową.

– Nie, ale mówi się, że jak szybko nie zmienią polityki, to mogą wpaść w tarapaty. Podstawowy problem bankowości polega na tym, że wszystko opiera się na zaufaniu, prawda? Kilka negatywnych opinii może wyrządzić ogromne szkody…

Rebus odnosił wrażenie, że Costello nie miał zamiaru o tym mówić i dopiero pretensje pani Balfour pod adresem syna zmieniły to postanowienie. Rebus zrobił sobie pierwszą notatkę z rozmowy: „sprawdzić bank Balfour”.

Rebus też odszedł od pierwotnego zamiaru. Początkowo chciał poruszyć sprawę dzikich ekscesów ojca i syna w Dublinie, jednak teraz David wyglądał na mocno uspokojonego i jego młodzieńcze szaleństwa należały już chyba do przeszłości. A jeśli chodzi o ojca, Rebus był już świadkiem jego wybuchów złości i pomyślał, że więcej przykładów mu nie potrzeba. W saloniku zapadła cisza.

– To co, czy to już wszystko, panie inspektorze? – spytał Costello, który ostentacyjnie wyciągnął z kieszonki w spodniach wielki kieszonkowy zegarek, otworzył go i ponownie zatrzasnął.

– Mniej więcej – przyznał Rebus. – Czy wiecie panowie, kiedy będzie pogrzeb?

– W środę – odparł Costello.

W przypadku śledztwa w sprawie morderstwa często bywało tak, że z pogrzebem ofiary zwlekano możliwie jak najdłużej w nadziei, że na światło dzienne wyjdą jeszcze jakieś nowe ślady. Rebus pomyślał, że widać w tym przypadku pociągnięto za właściwe sznurki: John Balfour wie, jak postawić na swoim.

– To będzie pogrzeb na cmentarzu?

Costello potwierdził, a Rebus pomyślał, że to dobrze. W przypadku kremacji, w razie potrzeby nie da się już ekshumować zwłok…

– No cóż, jeśli nie macie już nic do dodania od siebie…?

Nie mieli i Rebus podniósł się z miejsca.

– Wszystko w porządku, pani sierżant? – zapytał.

Wylie wyglądała jak wyrwana ze snu.

Costello uparł się, że ich odprowadzi do drzwi i obojgu potrząsnął rękę na pożegnanie. David nie ruszył się z miejsca. Gdy Rebus żegnał się z jego ojcem, ręka z jabłkiem znów powędrowała do ust.

Wyszli na korytarz i usłyszeli zatrzaskujące się za nimi drzwi. Stali przez chwilę w milczeniu, jednak spoza drzwi nie dochodziły żadne dźwięki. Zauważył, że sąsiednie drzwi są lekko uchylone, a w szparze pojawiła się głowa Theresy Costello.

– Wszystko w porządku? – spytała, zwracając się do Ellen Wylie.

– Wszystko w porządku, proszę pani – odparła Wylie.

Zanim Rebus zdołał coś powiedzieć, drzwi się zatrzasnęły. Mógł się tylko zastanawiać, czy Theresa Costello naprawdę jest tak zgnębiona, czy tylko tak wygląda…

W windzie zaproponował Wylie, że ją odwiezie do biura.

– Nie trzeba – odparła. – Przejdę się.

– Na pewno? – Kiwnęła głową, a on rzucił okiem na zegarek. – Masz to spotkanie o wpół do jedenastej? – domyślił się.

– Zgadza się – odpowiedziała, a głos jej się załamał.

– No cóż, dziękuję za pomoc.

Zamrugała, jakby nie rozumiejąc sensu tych słów. Stojąc w holu hotelowym, obserwował, jak idzie w stronę drzwi obrotowych. Chwilę później wyszedł za nią na ulicę. Trzymając torebkę przy piersiach, niemal biegiem przedzierała się na drugą stronę Princess Street. Potem ruszyła wzdłuż domu towarowego Frasera w kierunku Charlotte Square, gdzie mieściła się siedziba banku Balfour. Był ciekaw, dokąd zmierza: George Street, a może Queen Street? W stronę Nowego Miasta? Mógł pójść za nią i się dowiedzieć, nie sądził jednak, by ją to jego wścibstwo ucieszyło.

– A co mi tam – mruknął pod nosem i ruszył w kierunku przejścia. Musiał odczekać na zmianę świateł i ujrzał ją ponownie dopiero po dojściu do Charlotte Square. Była już po drugiej stronie placu i szła raźnym krokiem. Nim dotarł do George Street, stracił ją z oczu. Uśmiechnął się do siebie: co z ciebie za detektyw? Przeszedł do Castle Street, potem zawrócił. Mogła wejść do jednego ze sklepów albo do którejś kawiarni. No i bardzo dobrze, pomyślał. Wrócił na parking i wsiadł do saaba.

Wiedział, że ludzie czasami zmagają się ze swymi osobistymi demonami i podejrzewał, że Ellen Wylie do takich należy. Miał w tej sprawie dużo do powiedzenia. W końcu, nie ma to jak osobiste doświadczenia.

Po powrocie na St Leonard’s zadzwonił do znajomego dziennikarza zatrudnionego w dziale ekonomicznym niedzielnej gazety.

– Jaką opinią cieszy się Balfour? – zapytał, nie bawiąc się w żadne wstępy.

– Rozumiem, że chodzi ci o bank?

– Tak.

– A coś słyszałeś?

– Po Dublinie krążą plotki.

Dziennikarz zachichotał.

– Mój Boże, plotki. Gdzie by świat bez nich był?

– Więc nic się nie dzieje?

– Tego nie powiedziałem. Na papierze Balfour jest zdrów jak zawsze. Ale każdy papier ma margines, na który różne liczby da się wyrzucić.

– No i?

– No i ich półroczna prognoza została skorygowana w dół. Nie na tyle, żeby wystraszyć wielkich inwestorów, ale bank Balfour to cała rodzina mniejszych inwestorów. A tacy mają skłonności do hipochondrii.

– I co z tego wynika, Terry?

– Balfour powinien przetrwać, nawet jeśli dojdzie do wrogiego przejęcia. Ale jeśli bilans na koniec roku będzie wyglądał nieciekawie, to można oczekiwać, że polecą czyjeś głowy.

Rebus zamyślił się.

– I wtedy, czyja głowa byłaby zagrożona?

– Myślę, że pewnie Ranalda Marra. Choćby tylko po to, żeby pokazać, że Balfour ma dość determinacji i bezwzględności niezbędnych w dzisiejszych czasach.

– I że nie kieruje się sentymentem do starych przyjaźni?

– Bo tak naprawdę dla sentymentów nigdy nie było miejsca.

– Dzięki Terry. Wielki gin z tonikiem już na ciebie czeka w Ox.

– Może tam dość długo poczekać.

– A co, zostałeś abstynentem?

– Z polecenia lekarza. Jesteśmy już do odstrzału, jeden po drugim.

Przez chwilę jeszcze Rebus poużalał się nad losem kolegi, cały czas myśląc o własnej wizycie u lekarza, której terminu znów nie dotrzymał, i to z powodu tej właśnie rozmowy telefonicznej. Odłożył słuchawkę i wpisał do notesu nazwisko Marr, a potem zakreślił je kółkiem. Ranald Marr z jego maserati i zabawą żołnierzykami. I zachowujący się tak, jakby to on dopiero co stracił córkę… Rebus pomyślał jednak, że może trzeba będzie tę opinię zrewidować. Był ciekaw, czy Marr zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie nad nim zawisło; z tego, że wystarczy, by zdeponowane w ich banku oszczędności dostały kataru, a wystraszeni inwestorzy mogą zażądać złożenia kogoś w ofierze…

Potem wrócił myślą do Thomasa Costello, człowieka, który przez całe swe życie nie musiał pracować. Jak to jest być kimś takim? Rebus nie umiał nawet wyobrazić sobie odpowiedzi na to pytanie. Jego rodzice byli zawsze biedni i nigdy nie dorobili się nawet własnego domu. Kiedy zmarł jego ojciec okazało się, że zostawił im do podziału z bratem czterysta funtów. Koszty pogrzebu pokryto z polisy ubezpieczeniowej. Pamiętał, że już wtedy, siedząc w gabinecie dyrektora banku i chowając do kieszeni swoją część odziedziczonej kwoty, nie mógł się uwolnić od myśli, że połowa oszczędności całego życia jego rodziców równała się jego tygodniowemu zarobkowi.