Выбрать главу

Nie spuszczając wzroku z Rebusa, Carswell zapytał:

– Więc bierzecie na siebie pełną odpowiedzialność?

– Mówię tylko, że to może być moja wina. Tylko to jedno potknięcie… – Zwrócił się do pozostałych. – Nawet nie wiem, jak mam wyrazić, jak bardzo mi przykro. Wszystkich was zawiodłem. – Jego wzrok prześlizgnął się po twarzy Wylie i trzymał na jej włosach.

– Panie komendancie – odezwała się nagle Siobhan. – To, do czego inspektor Rebus przed chwilą się przyznał, może właściwie dotyczyć nas wszystkich. Jestem pewna, że mnie te się zdarzyło powiedzieć więcej, niż należało…

Carswell lekceważąco machnął na nią ręką, żeby była cicho.

– Inspektorze Rebus – powiedział. – Z tą chwilą zawieszam was w czynnościach aż do zakończenia śledztwa w sprawie.

– Pan nie może tego zrobić! – wybuchła Ellen Wylie.

– Milcz, Wylie! – syknęła Gill Templer.

– Inspektor Rebus doskonale zna konsekwencje swojej postępowania – dodał Carswell.

Rebus pokiwał głową.

– Wiem, kogoś trzeba ukarać – zawiesił głos. – Dla dobra całej drużyny.

– Otóż to – powiedział Carswell, kiwając głową. W przeciwnym razie wkrada się brak zaufania i drużynę od środka zaczyna zżerać korozja. A chyba nikt z nas sobie tego nie życzy, prawda?

– Nie, panie komendancie – rozległ się samotny głos Hooda

– Idźcie do domu, inspektorze Rebus – oznajmił Carswell. – Napiszcie raport i opiszcie swoją wersję wydarzeń, niczego nie pomijając. Porozmawiamy później.

– Tak jest, panie komendancie – powiedział Rebus, obrócił się na pięcie i otworzył drzwi. Linford stał tuż za nimi i zdrową połową twarzy uśmiechał się. Rebus nie miał wątpliwości, że podsłuchiwał. Przyszło mu nagle do głowy, że teraz Carswell i Linford będą mogli razem się postarać, by zarzuty wobec niego wypadły jak najgorzej.

Stworzył im właśnie idealną okazję, by mogli raz na zawsze się go pozbyć.

Jego mieszkanie było gotowe do sprzedaży, zadzwonił więc do agencji, by ją o tym poinformować.

– Czwartki wieczorem i niedziele po południu na oględziny, może być? – spytała szefowa biura.

– Chyba tak – odparł. Siedział na swym ulubionym fotelu i wyglądał przez okno. – Czy można to jakoś tak zorganizować, żeby… żeby mnie przy tym nie było?

– Chce pan, żeby ktoś za pana pokazywał mieszkanie?

– Właśnie.

– Mamy ludzi, którzy za niewielką opłatą mogą się tego podjąć.

– To dobrze. – Nie chciał być świadkiem tego, jak obcy ludzie będą się tu panoszyć i wszystkiego dotykać… Obawiał się, że mógłby się okazać nie najlepszym sprzedawcą.

– Dysponujemy fotografią – powiedziała szefowa agencji – więc ogłoszenie w Informatorze Nieruchomości może się ukazać już w następny czwartek.

– A nie pojutrze?

– To niestety niemożliwe…

Po skończonej rozmowie przeszedł do holu. Wszędzie zainstalowano nowe wyłączniki i nowe gniazdka. Dzięki malowaniu, w całym mieszkaniu zrobiło się dużo jaśniej. Zrobiło się też przestronniej, a to dzięki trzem wycieczkom na zwałowisko śmieci: stojący wieszak, który po kimś odziedziczył, kartony pełne starych czasopism i gazet, dwuspiralowy grzejnik elektryczny z przetartym kablem, komoda z dawnego pokoju Samanthy wciąż jeszcze oklejona zdjęciami gwiazd muzyki pop z lat osiemdziesiątych… Wykładziny dywanowe też już wróciły na miejsce. Jeden z kompanów od kieliszka z baru Swany’s pomógł mu je ułożyć. Zapytał przy tym, czy chce, żeby je na krawędziach przymocować do podłogi, ale Rebus uznał, że to nie ma sensu.

– Nowi właściciele i tak je wymienią.

– Powinieneś te podłogi przeszlifować. Byłyby wtedy dodatkowym atutem…

Rebus tak długo pozbywał się gratów, aż zostało ich mniej niż na potrzeby dwupokojowego mieszkania, które planował, nie mówiąc już o czterech, jakie posiadał obecnie. Tyle że wciąż jeszcze nie miał się dokąd wyprowadzić. Wiedział, jak wygląda rynek nieruchomości w Edynburgu. Jeżeli jego mieszkanie na Arden Street trafi na rynek w następny czwartek, tydzień później może już być po wszystkim. Czyli za dwa tygodnie może się stać człowiekiem bezdomnym.

Nie mówiąc o tym, że także bezrobotnym.

Spodziewał się, że ktoś do niego zadzwoni i nie zawiódł się. Zadzwoniła Gill Templer.

– Ty głupi kretynie! – zaczęła.

– Cześć, Gill.

– Nie mogłeś trzymać gęby na kłódkę?

– Pewnie mogłem.

– Zawsze szlachetny kozioł ofiarny, co? – W jej głosie była złość, zmęczenie i napięcie. Potrafił sobie wyobrazić przyczyny wszystkich trzech.

– Powiedziałem tylko prawdę.

– Chyba pierwszy raz w życiu. Tyle że ci nic a nic nie wierzę.

– Nie?

– Daj spokój, John. Przecież Wylie miała na czole wypisane: „To ja”.

– I myślisz, że chciałem ją specjalnie kryć?

– Akurat nie mam cię za wcielenie sir Galahada. Musiałeś w tym mieć jakiś swój interes. Choćby tylko to, żeby wkurzyć Carswella. Przecież wiesz, że cię serdecznie nienawidzi.

Rebus nie miał ochoty przyznawać jej racji.

– A co poza tym? – zapytał.

Złość jej trochę zelżała.

– Na biuro prasowe runęła lawina pytań. Muszę się sama w to włączać.

Rebus nie miał wątpliwości, że nie próżnuje. Wszystkie pozostałe gazety i inne media próbują teraz na gwałt pójść tropem Holly’ego.

– A u ciebie?

– Co u mnie?

– Co masz zamiar zrobić?

– Jeszcze się nie zastanowiłem.

– No cóż…

– Nie chcę ci zabierać czasu, Gill. Dzięki za telefon.

– Na razie, John.

Ledwo odłożył słuchawkę, telefon znów zadzwonił. Grant Hood.

– Chciałem tylko podziękować, że nas pan wszystkich wyratował.

– Nie byłeś niczym zagrożony, Grant.

– Właśnie, że byłem, proszę mi wierzyć.

– Słyszałem, że masz dużo roboty.

– Skąd…? – Grant zrobił przerwę. – Ach, dzwoniła do pana komisarz Templer.

– Czy ona ci pomaga, czy cię wyręcza?

– Właściwie to trudno powiedzieć.

– Nie ma jej tam obok ciebie?

– Nie, jest u siebie. Kiedy wychodziliśmy z tego spotkania z zastępcą komendanta… wyglądało tak, jakby z nas wszystkich jej najbardziej ulżyło.

– Może dlatego, że ona z was wszystkich ma najwięcej do utracenia. Możesz tego w tej chwili nie dostrzegać, ale taka jest prawda.

– Ma pan na pewno rację – powiedział Grant, choć nie bardzo mógł się pogodzić z tym, że to nie jego kariera była w tym wszystkim najważniejsza.

– Leć do roboty Grant i dzięki, że znalazłeś chwilę, by zadzwonić.

– Do zobaczenia. Mam nadzieję, że wkrótce.

– Nigdy nic nie wiadomo…

Rebus odłożył słuchawkę i przez chwilę wpatrywał się w telefon, jednak ten już nie zadzwonił. Poszedł do kuchni, by zrobić sobie herbatę, i stwierdził, że skończyły mu się zarówno torebki z herbatą, jak i mleko. Nie wkładając nawet marynarki, zbiegł po schodach do miejscowego sklepiku, gdzie zakupy uzupełnił jeszcze paroma plasterkami szynki, bułkami i musztardą. Po powrocie do domu zastał pod drzwiami kogoś, kto jednocześnie naciskał dzwonek i mówił do kratki domofonu.

– No dalej, nie udawaj, wiem, że tam jesteś…

– Cześć, Siobhan.

Gwałtownie odwróciła się w jego stronę.

– Chryste, ale mnie prze… – Chwyciła się za gardło.

Rebus wyciągnął rękę i kluczem otworzył drzwi.

– Dlatego, że cię zaszedłem od tyłu, czy dlatego, że już myślałaś, że siedzę na górze z podciętymi żyłami? – Przytrzymał jej drzwi.

– Co? Nie, wcale tak nie myślałam. – Ale widać było, jak rumieniec wykwita jej na policzkach.

– Więc, żebyś się więcej nie martwiła, to ci powiem, że jeśli kiedykolwiek zdecyduję się z sobą skończyć, to zrobię to za pomocą morza gorzały i garści tabletek. A dla mnie „morze” to sesja co najmniej dwu – albo trzydniowa, więc będziesz miała kupę czasu, żeby zadziałać. – Wyprzedził ją na schodach i otworzył drzwi do mieszkania. – To twój szczęśliwy dzień – powiedział. – Nie tylko nie leżę martwy, ale mogę cię jeszcze poczęstować bułką z szynką i musztardą.