Выбрать главу

– Przepraszam – zaczęła – że tak tu cię nachodzę.

– Miałaś ciężki dzień?

– Miewałam lżejsze.

– To co cię tu sprowadza?

– Parę spraw. Po pierwsze, jak zwykle nie zawracasz sobie głowy, żeby mnie informować o postępach w sprawie.

– Bo mam niewiele do przekazania.

– Więc to jednak ślepy zaułek?

– Tego nie powiedziałem. Potrzebuję jeszcze kilku dni. – Znów uniósł kufel.

– Po drugie, ta drobna sprawa twojej wizyty u lekarza.

– Tak, wiem. Zajmę się tym, obiecuję. – Wskazał głową kufel. – Nawiasem mówiąc, to moje pierwsze dzisiaj.

– Aha, akurat – mruknął Harry, zajęty wycieraniem szkła.

Gill uśmiechnęła się, jednak nie oderwała wzroku od Rebusa.

– A jak stoją sprawy z Jean?

Rebus wzruszył ramionami.

– W porządku. Zajmuje się historycznym aspektem sprawy.

– Podoba ci się?

Teraz Rebus obrzucił ją spojrzeniem.

– Chałturzysz jako bezpłatna swatka?

– Byłam tylko ciekawa.

– I przyszłaś tu taki kawał drogi, żeby mnie o to zapytać?

– Jean przeżyła już jeden dramat z alkoholikiem. Jej mąż umarł przez alkohol.

– Tak, opowiadała mi. W tej sprawie możesz być spokojna.

Spojrzała na swoją szklankę.

– A jak ci się układa współpraca z Ellen Wylie?

– Nie narzekam.

– Mówiła coś na mój temat?

– Właściwie to nie. – Rebus opróżnił kufel i zamachał nim, by zwrócić uwagę Harry’ego. Ten odłożył ścierkę i zabrał się do nalewania. Rebus czuł się trochę skrępowany. Nie podobało mu się, że Gill tak bezceremonialnie tu wtargnęła i go zaskoczyła. Nie podobało mu się również to, że wszyscy bywalcy przy barze wsłuchiwali się w każde ich słowo. Gill chyba wyczuła jego zmieszanie.

– Wolałbyś, żebyśmy porozmawiali w biurze?

Wzruszył ramionami.

– A ty? – spytał. – Jak ci leży to nowe stanowisko?

– Myślę, że sobie poradzę.

– O to jestem spokojny. – Wskazał na jej szklankę i zaproponował powtórkę, ale Gill zaprzeczyła ruchem głowy.

– Nie, powinnam już iść – dodała. – To był tylko krótki przystanek w drodze do domu.

– I ja też – kiwnął głową Rebus i ostentacyjnie spojrzał na zegarek.

– Mam na ulicy samochód, więc może…?

Rebus potrząsnął głową.

– Nie, lubię chodzić, pozwala mi to utrzymać formę.

Zza baru dało się słyszeć parsknięcie Harry’ego. Gill owinęła sobie szyję szalikiem.

– No to ewentualnie do jutra.

– Wiesz, gdzie stoi moje biurko.

Gill popatrzyła wokół – na ściany o barwie zużytego filtra papierosowego, na których wisiało kilka zakurzonych reprodukcji portretów Roberta Burnsa – i kiwnęła głową.

– Tak, wiem. – Potem wykonała pożegnalny gest ręką, który zdawał się być adresowany do całego baru, i wyszła.

– Twoja szefowa? – domyślił się Harry, a kiedy Rebus przytaknął, dodał: – Chętnie się z tobą zamienię – co goście przy barze skwitowali wybuchem śmiechu. Z salki na zapleczu wyszedł student z listą zamówień nabazgroloną na odwrocie koperty.

– Trzy duże IPA – odczytał Harry – dwa lagery, jeden gin z limoną i sodową, dwa becki i jedno białe wytrawne.

Student spojrzał na listę i skinął głową z wyrazem zdumienia na twarzy.

Harry puścił oko do swojej publiczności.

– Studenci studentami, ale to nie znaczy, że nikt tu inny nie umie czytać.

Siobhan siedziała w pokoju wpatrzona w tekst na ekranie laptopa. Była to odpowiedź Quizmastera na jej wcześniejszy e-mail, w którym go poinformowała, że przeszła już do drugiej zagadki.

Zapomniałem powiedzieć, że od teraz działasz na czas. Po dwudziestu czterech godzinach wskazówka traci ważność.

Siobhan zasiadła do klawiatury i napisała: Uważam, że powinniśmy się spotkać. Mam parę pytań. Kliknęła „wyślij” i odczekała. Odpowiedź przyszła natychmiast.

Gra odpowie ci na wszystkie pytania.

Nie poddała się i napisała: Czy Flipie ktoś pomagał? Czy jeszcze ktoś inny gra w tę grę?

Odczekała kilka minut. Cisza. Stała właśnie w kuchni, nalewając sobie kieliszek czerwonego chilijskiego wina, kiedy usłyszała piknięcie laptopu informujące o nadejściu nowej wiadomości. Tak gwałtownie ruszyła do pokoju, że ochlapała sobie winem całą dłoń.

Cześć Siobhan.

Wpatrzyła się w ekran. Adres nadawcy składał się z szeregu cyfr. Zanim zdążyła zareagować, komputer powiadomił ją, że ma dla niej następną wiadomość.

Jesteś w domu? Widzę, że się u ciebie świeci.

Siobhan zamarła. Zdało jej się, że ekran mruga do niej z wyraźną drwiną. Więc jest gdzieś w pobliżu! Gdzieś pod jej domem! Szybko podeszła do okna i wyjrzała. Na dole pod domem stał samochód z włączonymi światłami.

Alfa należąca do Granta Hooda.

Pokiwał do niej ręką. Siobhan, klnąc pod nosem, wybiegła z mieszkania, zbiegła po schodach i wypadła na ulicę.

– Żarty się ciebie trzymają?! – warknęła.

Hood wygramolił się z samochodu, najwyraźniej zdumiony jej reakcją.

– Akurat miałam Quizmastera na linii – rzuciła. – Więc kiedy się odezwałeś, myślałam, że to wciąż on. – Zmrużyła oczy i przyjrzała mu się podejrzliwie. – A właściwie, to jak ty to zrobiłeś?

Hood uniósł w górę telefon komórkowy.

– Mam w nim WAP – wyjaśnił, skromnie się uśmiechając. – Nowiutki, dziś go dostałem. Można z niego wysyłać e-maile i w ogóle.

Wyszarpnęła mu go z ręki i obejrzała.

– O Jezu, Grant.

– Przepraszam. Chciałem tylko…

Oddała mu aparat. Nie miała wątpliwości, co chciał – chciał się po prostu pochwalić swoją najnowszą zabawką.

– A skąd się tu w ogóle wziąłeś?

– Myślę, że udało mi się to rozwiązać.

Spojrzała na niego.

– Znowu? – Pokręciła głową. – Jak to się dzieje, że czekasz z tym zawsze do późna w nocy?

– Może właśnie w nocy najlepiej mi się myśli. – Spojrzał w stronę domu. – To jak, zaprosisz mnie do siebie, czy będziemy tu dawać bezpłatne przedstawienie dla twoich sąsiadów?

Podążyła za jego wzrokiem. Rzeczywiście w kilku oknach widać było ludzkie sylwetki.

– No dobra, chodź – powiedziała z rezygnacją.

Po wejściu na górę sprawdziła najpierw, czy nie ma czegoś nowego w poczcie, ale Quizmaster już się nie odezwał.

– Pewnie go wystraszyłaś – stwierdził Hood po przeczytaniu dialogu na ekranie.

Siobhan opadła na kanapę i wzięła do ręki kieliszek.

– No to, co masz dla nas dzisiaj, Einsteinie?

– To tak wygląda sławna edynburska gościnność? – zaczął, patrząc wymownie na jej kieliszek.

– Przecież prowadzisz.

– Jeden kieliszek nie zaszkodzi.

Siobham wstała z miejsca z jękiem niezadowolenia i poszła do kuchni.

Hood sięgnął do torby i zaczął z niej wyciągać mapy i przewodniki turystyczne.

– Coś tam przyniósł? – spytała Siobhan, podając mu kieliszek i napełniając go winem. Sama usiadła, dopiła Swoje wino i nalała ponownie, potem odstawiła butelkę na podłogę.

– Jesteś pewna, że ci nie przeszkadzam? – Był to żart mający ją nieco rozchmurzyć, jednak ona wyraźnie nie była w nastroju.

– Mów, co masz do powiedzenia – odparła sucho.

– Więc jeśli jesteś absolutnie pewna, że ci… – Przerwał przygwożdżony jej wzrokiem i wskazał na rozłożone mapy. – Myślałem o tym, co powiedziała ta prawniczka.

– Harriet? – Siobhan zmarszczyła czoło. – Powiedziała, że law może znaczyć nie tylko prawo, ale też wzgórze.

Grant kiwnął głową.

– A zatem sformułowanie Scots Law – prawo Szkotów – w połączeniu ze słowem sounds – brzmi – może oznaczać, że szukamy słowa, które po szkocku brzmi tak samo jak prawo, a znaczy co innego.

– To znaczy…?

Grant rozłożył kartkę papieru i zaczął czytać na głos:

– Wzgórze, pagórek, górka, wzniesienie, skarpa, wierzchołek, zbocze, urwisko… – Odwrócił kartkę w jej stronę. – Słownik pełen jest takich wyrazów bliskoznacznych.

Wzięła od niego kartkę i przebiegła wzrokiem całą listę.