– Boże, przepraszam, Grant. Zdaje się, że zaczynam powoli popadać w paranoję.
– Może powinniśmy wysłać maila do Quizmastera i poinformować go, że utknęliśmy.
– Jeszcze poczekajmy. Może bliżej terminu. – Zajrzała mu przez ramię i stwierdziła, że próbuje ułożyć anagram ze słów mason’s dream.
– Kończymy na dzisiaj? – spytał.
– Może.
Coś go zastanowiło w jej głosie, bo zapytał:
– A co, masz coś?
– Od Gandalfa – powiedziała i wręczyła mu kopię wycinka. Obserwując go, zauważyła, że podczas czytania lekko porusza wargami. Ciekawe, czy zawsze tak robi, pomyślała.
– Interesujące – stwierdził w końcu. – Włączymy to do śledztwa?
– Myślę, że powinniśmy, a ty?
– Przekaż to do wydziału. My już mamy dość na głowie z tą cholerną zagadką.
– Przekazać do wydziału…? – oburzyła się. – Ale to przecież nasze, Grant. A jak się okaże, że to coś ważnego?
– Jezu, Siobhan, zastanów się! To jest wydział śledczy, mnóstwo ludzi w nim pracuje. To nie jest tylko nasza sprawa. W takiej sprawie jak ta nie można być indywidualistą.
– Ja tylko nie chcę, żeby nam ktoś inny wykradł nasze zdobycze.
– Nawet wtedy, gdyby to pozwoliło odnaleźć Philippę Balfour żywą?
Zawahała się i wykrzywiła twarz.
– Nie bądź idiotą.
– To wszystko szkoła Johna Rebusa, co?
Policzki jej się zarumieniły.
– Co wszystko?
– To, że próbujesz wszystko zachować dla siebie, jakby całe śledztwo opierało się na tobie i tylko tobie.
– Gówno prawda.
– Sama wiesz najlepiej. Wystarczy na ciebie spojrzeć.
– Nie chce mi się wierzyć, że coś takiego możesz mówić.
Wstał i stanął z nią twarzą w twarz. Dzieliła ich odległość nie większa niż trzydzieści centymetrów.
– Bo ty wiesz najlepiej – powtórzył cicho.
– Słuchaj, ja chciałam tylko powiedzieć, że…
– …że nie chcesz się z nikim dzielić i jeśli to nie jest styl Rebusa, to już nie wiem czyj.
– Wiesz, co jest z tobą nie tak?
– Nie, ale podejrzewam, że zaraz się dowiem.
– Jesteś zbyt ostrożny i zawsze starasz się grać zgodnie z regułami.
– Jesteś gliną, nie prywatnym detektywem.
– A ty jesteś tchórz i mięczak. Klapki na oczach i równać w szeregu.
– Mięczaki nie mają klapek na oczach – warknął ze złością.
– Widocznie mają, skoro ty je masz! – odwarknęła.
– Tak jest – powiedział nieco spokojniej, kiwając głową. – Tak jest. A więc zawsze wszystko robię tylko zgodnie z zasadami, tak?
– Chciałam tylko powiedzieć…
Chwycił ją za ramiona i przyciągnął ku sobie, szukając ustami jej ust.
Siobhan zesztywniała i odwróciła twarz. Trzymał ją za ramiona tak mocno, że nie mogła się ruszyć. Spróbowała się cofnąć, ale stojące za nią biurko ograniczało jej ruchy.
– To się nazywa ścisła współpraca w zespole – zadudnił głos od drzwi. – I to mi się podoba.
Na widok Rebusa wchodzącego do sali Grant puścił jej ramiona.
– Nie zwracajcie na mnie uwagi – ciągnął Rebus. – To, że sam nie stosuję takich nowoczesnych metod w pracy policyjnej, nie znaczy wcale, że ich nie pochwalam.
– Myśmy tylko… – zaczął Grant i zamilkł. Siobhan obeszła biurko i niepewnie opadła na krzesło. Rebus podszedł bliżej.
– To już niepotrzebne? – zapytał, wskazując fotel Farmera. Grant skinął głową, a Rebus odciągnął fotel z powrotem do swojego biurka. Po drodze zauważył, że leżące na biurku Ellen Wylie protokoły z autopsji zostały zebrane w stosik i obwiązane sznurkiem, co zapewne znaczyło: „przejrzane, przeanalizowane, do oddania”. – Farmer wam jakoś pomógł? – spytał.
– Jeszcze nie oddzwonił – odpowiedziała Siobhan, próbując opanować drżenie głosu. – Właśnie miałam do niego dzwonić.
– I tylko migdałki Granta pomyliły ci się ze słuchawką, co?
– Inspektorze – zaczęła. – Nie chciałabym, żeby powstało fałszywe wyobrażenie o tym, co tu zaszło…
Rebus przerwał jej, unosząc rękę do góry.
– To nie ma nic wspólnego ze mną, Siobhan. Więc masz absolutną rację. Kończymy rozmowę na ten temat.
– Chyba coś jednak należy wyjaśnić – powiedziała nieco podniesionym głosem, spoglądając na Granta, który stał odwrócony bokiem i unikał jej wzroku.
Wiedziała, że pewnie się w duchu modli. Ten „grzeczny chłopczyk”, ten „nieszkodliwy nudziarz” z tymi jego elektronicznymi zabawkami i tym szpanerskim sportowym samochodzikiem!
Więc już lepiej niech to będzie cała butelka ginu, a jeszcze lepiej skrzynka. I po cholerę jej do tego kąpiel.
– Doprawdy? – zapytał Rebus, teraz już wyraźnie zaciekawiony.
„Mogłabym teraz jednym ruchem zakończyć twoją karierę, kolego Grant”.
– Nieważne – rzekła w końcu.
Rebus przez chwilę się w nią wpatrywał, a gdy nie podniosła wzroku znad papierów, spojrzał na Granta.
– A u ciebie coś się dzieje? – zapytał beztrosko, rozsiadając się na fotelu.
– Co? – Policzki Granta spąsowiały.
– Pytam o to ostatnie hasło. Zbliżyłeś się do rozszyfrowania go?
– Niestety nie, panie inspektorze. – Grant stał przy jednym z biurek i kurczowo trzymał się jego krawędzi.
– A co u ciebie? – spytała Siobhan, poprawiając się na krześle.
– U mnie? – Przejechał długopisem po knykciach palców. – Myślę, że dzisiaj udało mi się osiągnąć wynik równy pierwiastkowi kwadratowemu z minus jeden. – Rzucił długopis na biurko. – Więc ja stawiam.
– Wypiłeś już parę drinków, co? – spytała Siobhan.
Rebus zmrużył oczy.
– Parę. Pochowali dziś mojego starego przyjaciela. Zaplanowałem prywatną stypę, więc jeśli któreś z was chce się przyłączyć, to zapraszam.
– Muszę wracać do domu… – powiedziała Siobhan.
– Nie wiem, czy…
– Chodź, Grant. Dobrze ci to zrobi.
Grant spojrzał w kierunku Siobhan, jakby oczekując od niej jakiegoś sygnału, a może i pozwolenia.
– Może mógłbym jednego… – zaczął niepewnie.
– Grzeczny chłopiec – oświadczył Rebus. – Zatem na jednego.
Grant wciąż jeszcze sączył pierwsze piwo – choć Rebus zdążył już w tym czasie wypić dwie podwójne whisky i dwa duże piwa – kiedy ze zgrozą zauważył, że barman dolewa do jego kufla małe piwo, nie czekając, aż dopije pierwsze.
– Przyjechałem samochodem – zaprotestował.
– Cholera jasna, Grant – jęknął Rebus. – Przez cały wieczór o niczym innym nie mówisz.
– Przepraszam.
– A jak już coś mówisz, to tylko przepraszasz. Nie widzę żadnego powodu, żebyś miał przepraszać za obściskiwanie Siobhan.
– Sam nie wiem, jak do tego doszło.
– I nie próbuj dociekać.
– Myślę, że ta nasza sprawa trochę się… – Przerwało mu elektroniczne brzęczenie. – To pańska, czy moja? – zapytał i sięgnął do kieszeni marynarki. Tym razem dzwoniła komórka Rebusa, który kiwnął głową w stronę drzwi, dając Grantowi do zrozumienia, że wychodzi na zewnątrz.
– Halo? – Na zewnątrz było chłodno, mroczno i wokół kręciły się taksówki w poszukiwaniu klientów. Jakaś kobieta potknęła się o wystającą płytę chodnikową i omal nie upadła. Młody człowiek z głową ogoloną na zero i z kolczykiem w nosie pomógł jej pozbierać wysypane z torby pomarańcze. Ot, odruchowy gest grzeczności… Mimo to Rebus nie spuszczał wzroku z chłopaka, dopóki ten nie odszedł. Tak na wszelki wypadek.
– John? Tu Jean. Jesteś jeszcze w pracy?
– Prowadzę obserwację podejrzanego – odrzekł Rebus.
– O mój Boże, czy chcesz żebym…?
– Nie, wszystko w porządku, żartowałem. Wyskoczyłem tylko na drinka.
– Jak było na pogrzebie?
– Nie poszedłem. To znaczy, poszedłem, ale nie mogłem się przemóc.
– A teraz pijesz?
– Nie próbuj tylko wyciągać ku mnie pomocnej dłoni.
Roześmiała się.
– Nie miałam zamiaru. Tylko, że siedzę tu teraz przed telewizorem z butelką wina i…
– I co?
– I przydałoby się jakieś miłe towarzystwo.
Rebus wiedział, że jego obecny stan nie pozwoli mu prowadzić ani robić jeszcze paru innych rzeczy, gdyby zaszła taka potrzeba.
– Sam nie wiem, Jean. Nie widziałaś mnie jeszcze po drinku.