– Wcale nie jestem taka jak on – powiedziała na głos, potem podniosła słuchawkę i wybrała numer do niego. Odezwał się automat zgłoszeniowy. Wiedziała, że może spróbować złapać go na komórce. Może poszedł gdzieś chlać. Tak, na pewno gdzieś pije. Właściwie to mogłaby do niego dołączyć i połazić z nim po nocnych spelunach, które mimo panującego w nich mroku chronią człowieka przed samotnością.
Tyle że na pewno będzie chciał z nią rozmawiać o Grancie i o tym miłosnym uścisku, w którym, jego zdaniem, ich zastał. O czymkolwiek by rozmawiali, ta sprawa bez przerwy będzie między nimi wisiała.
Przez chwilę się wahała, w końcu jednak zadzwoniła na jego komórkę. Telefon miał wyłączony i znów zgłosił się automat, a ona tak jak poprzednio nie zostawiła mu żadnej wiadomości. Ostatnią szansą był pager, jednak już jej ta nagła ochota zaczynała powoli przechodzić. Zrobi sobie kubek herbaty i weźmie go do łóżka. Włączyła czajnik i sięgnęła po herbatę, jednak pudełko z torebkami było puste. Jedyne, co jej zostało, to małe saszetki czegoś ziołowego, chyba rumianku. Zastanowiła się, czy o tej porze stacja benzynowa na Canonmills może być jeszcze otwarta… ewentualnie frytkarnia na Borough Street. Tak, to jest pomysł. Znalazła rozwiązanie dla swych problemów! Wsunęła stopy w pantofle i zarzuciła płaszcz. Upewniła się, czy ma pieniądze i klucze. Wyszła z mieszkania i sprawdziła, czy drzwi są dobrze zamknięte. Zbiegła po schodach i wyszła w nocny chłód w poszukiwaniu tego jednego, jedynego sprzymierzeńca, na którego zawsze mogła liczyć.
Czekolady.
9
Telefon zbudził ją tuż po siódmej trzydzieści. Zwlokła się z łóżka i poczłapała do pokoju. Trzymając się jedną dłonią za czoło, drugą sięgnęła po słuchawkę.
– Halo?
– Dzień dobry, Siobhan. Chyba cię nie obudziłem, co?
– Nie. Właśnie szykowałam śniadanie. – Zamrugała, potem przeciągnęła dłonią po twarzy, starając się utrzymać otwarte uczy. Głos Farmera brzmiał tak rześko, jakby już od wielu godzin był na nogach.
– To nie chcę ci przeszkadzać, tylko że akurat miałem bardzo interesujący telefon.
– Ktoś z pańskich znajomych?
– Też ranny ptaszek. Właśnie jest w trakcie pracy nad książką o zakonie Templariuszy i ich powiązaniach z masonami. Pewnie dlatego od razu na to wpadł.
Siobhan tymczasem dotarła już do kuchni, sprawdziła czy w czajniku jest woda i włączyła go. W słoiku było dość rozpuszczalnej kawy na dwie lub trzy filiżanki. Trzeba będzie niedługo wybrać się do supermarketu, pomyślała. Na blacie leżały rozsypane okruszki czekolady. Docisnęła je palcem i podniosła do ust.
– Na co wpadł? – spytała.
Farmer zaczął się śmiać.
– Coś mi się zdaje, że jednak jeszcze się nie obudziłaś, co?
– Czuję się trochę otumaniona, nic więcej, panie komisarzu.
– Poszłaś późno spać?
– Pewnie o jeden batonik za dużo. Wpadł na co?
– Chodzi o tę wskazówkę. Dotyczy kaplicy Rosslyn. Wiesz gdzie to jest?
– Nawet niedawno tam byłam. – Było to przy okazji innej sprawy, nad którą pracowali razem z Rebusem.
– To może zwróciłaś na to uwagę: podobno jedno z okien jest ozdobione malunkami kolb kukurydzy.
– Nie pamiętam tego. – Czuła jednak, że senność szybko jej mija.
– I to mimo iż kaplicę zbudowano, zanim kukurydza trafiła na Wyspy Brytyjskie.
– Stąd te kukurydziane początki – przypomniała sobie.
– Właśnie.
– A ten sen kamieniarza?
– Coś, co musiałaś zauważyć: dwie pięknie zdobione kolumny. Jedna nazywana jest Słupem Kamieniarza, druga Słupem Czeladnika. Według legendy, przed zabraniem się do dzieła mistrz kamieniarski postanowił udać się za granicę, by zapoznać się z różnymi stylami i sposobami zdobienia kolumn. Podczas jego nieobecności jeden z czeladników miał sen, w którym ukazała mu się gotowa kolumna. Natychmiast zabrał się do pracy i w ten sposób powstał Słup Czeladnika. Po powrocie z podróży mistrz był tak zazdrosny o dzieło swojego ucznia, że kamieniarskim młotem zatłukł go na śmierć.
– A więc sen kamieniarza skończył się na słupie.
– Właśnie.
Siobhan szybko przebiegła w myśli cały tekst.
– Wszystko pasuje – wykrzyknęła. – Serdeczne dzięki, panie komisarzu.
– Zatem misja pomyślnie zakończona?
– No, jeszcze niezupełnie. Ale muszę pędzić.
– Zadzwoń kiedyś i opowiedz, jak się to wszystko skończyło.
– Zadzwonię. I raz jeszcze dziękuję.
Przeczesała sobie włosy dłońmi. Kukurydziane początki tam, gdzie skończył się senkamieniarza. Kaplica Rosslyn mieściła się w wiosce Roslin, jakieś dziesięć kilometrów na południe od miasta. Siobhan chwyciła słuchawkę, by zadzwonić do Granta… potem ją jednak odłożyła. Z laptopa wysłała maila do Quizmastera:
Słup Czeladnika w kaplicy Rosslyn.
A potem zaczęło się czekanie. Wypiła filiżankę słabej kawy, która pomogła jej przełknąć dwa paracetamole. Potem poszła do łazienki i wzięła prysznic. Wycierając włosy ręcznikiem, powędrowała do pokoju, jednak odpowiedzi od Quizmastera wciąż nie było. Usiadła i w zamyśleniu zagryzła dolną wargę. Nie musieli się wcale wspinać na Hart Fell – wystarczyło tylko podać nazwę. Termin na rozwiązanie zagadki upływa za niecałe trzy godziny. Czy jego milczenie oznacza, że tym razem powinna pojechać do Roslin? Wysłała jeszcze jedną wiadomość.
Mam czekać, czy mam jechać?
I dalej czekała. Druga filiżanka kawy była słabsza niż pierwsza. Słoik z kawą był już pusty. Jeżeli będzie chciała jeszcze coś wypić, to została już tylko herbatka rumiankowa. Przyszło jej na myśl, że może Quizmaster gdzieś wyjechał. Ale jeśli nawet, podejrzewała, że należy do tych, którzy nigdzie się nie ruszają bez laptopa i telefonu komórkowego. Może nawet trzyma je włączone na okrągło, tak jak ona. Na pewno chce mieć szybki dostęp do nadchodzących wiadomości.
Więc skoro tak, to o co mu chodzi?
– Nie mogę ryzykować – powiedziała na głos. Wysłała jeszcze końcową wiadomość: Jadę do kaplicy i poszła się ubrać.
Wsiadła do samochodu i położyła laptopa na siedzeniu pasażera. Znów się zawahała, czy powinna zadzwonić do Granta, i znów zdecydowała, że nie. Da sobie sama radę, a on niech myśli, co chce…
„…nie chcesz się z nikim dzielić i jeśli to nie jest styl Rebusa, to już nie wiem czyj”. Tak jej wtedy powiedział. A teraz jedzie samotnie do Roslin, nikt jej nie ubezpiecza i w dodatku o swoim zamiarze powiadomiła Quizmastera. Nim dotarła do końca Leith Walk, podjęła decyzję. Skręciła i pojechała w kierunku mieszkania Granta.
Dzwonek telefonu obudził Rebusa dokładnie o ósmej piętnaście. Dzwoniła jego komórka. W ostatniej chwili przypomniał sobie, by ją podłączyć do gniazdka i przez noc naładować baterię. Zsunął się z łóżka i zaplątał w rzeczy porozrzucane po dywanie. Na czworakach dotarł do telefonu i przystawił słuchawkę do ucha.
– Rebus – powiedział. – I mam nadzieję, że to coś naprawdę ważnego.
– Już przespałeś – odezwał się głos. Głos Gill Templer.
– Przespałem co?
– Ważne wydarzenie.
Wciąż jeszcze klęcząc na czworaka, rzucił okiem w stronę łóżka. Ani śladu Jean. Czyżby już poszła do pracy?
– Co za ważne wydarzenie?
– Pożądana jest twoja obecność w Holyrood Park. Na Arthur’s Seat znaleziono ciało.
– Jej ciało? – Rebus poczuł, jak skóra nagle zaczyna mu się lepić.
– Na tym etapie trudno to ocenić.
– O Chryste Panie. – Wygiął szyję do tyłu i spojrzał na sufit. – Jak zginęła?
– Ciało leżało tam już od pewnego czasu.
– Gates i Curt już są?
– Spodziewamy się ich lada chwila.
– Pojadę wprost na miejsce.
– Przykro mi, że ci przeszkadzam. Jesteś może u Jean?
– To taki strzał w ciemno?
– Nazwijmy to kobiecą intuicją.
– Cześć, Gill.
– Cześć, John.
W chwili, gdy kończył rozmowę, drzwi się otwarły i do pokoju wkroczyła Jean. Miała na sobie szlafrok frotte, a w rękach trzymała tacę: sok pomarańczowy, tosty i pełen dzbanek kawy.