Gotowa do poddania? To będzie pewniejsze coś. Grant ze świstem wypuścił powietrze.
– To ma być wskazówka, czy tylko się z nami drażni? – zapytał.
– Może jedno i drugie.
Potem przyszła kolejna wiadomość: Pieklisko dziś do szóstej wieczorem.
Siobhan pokiwała głową.
– Jedno i drugie – powiedziała.
– Do szóstej? Daje nam tylko osiem godzin?
– Więc nie traćmy czasu. Co może być pewniejsze?
– Nie wskazówka.
Spojrzała na niego.
– Myślisz, że to nie jest wskazówka?
– Nie o to mi chodzi – powiedział, lekko się uśmiechając. – Popatrzmy na to jeszcze raz. – Siobhan ściągnęła wiadomość na ekran. – Wiesz, na co mi to wygląda?
– Na co?
– Na hasło do krzyżówki. Zwróć uwagę, że nie jest to napisane zbyt gramatycznie, prawda? Tak jakby miało sens, ale niezupełnie.
– Myślisz, że trochę naciągane?
– Bo gdyby to było hasło krzyżówkowe… – Grant wydął usta, a między brwiami pojawiła mu się niewielka pionowa bruzda. – Gdyby to było hasło, to na przykład „poddanie” mogłoby znaczyć „danie”, tak jak w „dać pod rozwagę” zamiast „poddać pod rozwagę”. Rozumiesz, o co mi chodzi?
Sięgnął do kieszeni i wyciągnął notes i długopis.
– Muszę to mieć przed oczami – wyjaśnił, przepisując wiadomość. – To klasyczna konstrukcja krzyżówkowa: część hasła mówi ci, co masz zrobić, druga część podaje znaczenie, jakie uzyskasz, kiedy to coś zrobisz.
– Ciągnij dalej. Może w którymś momencie zacznę coś z tego rozumieć.
Uśmiechnął się, nie odrywając wzroku od przepisanej wiadomości.
– Załóżmy, że to jest anagram. Gotowa do poddania?To będzie pewniejsze coś. I teraz jeśli poddasz – w znaczeniu zrezygnujesz – słowa w zdaniu to będzie pewniejsze, to zostanie ci coś.
– Jakie coś? – Siobhan czuła, że zaczyna ją łupać w głowie.
– Tego właśnie musimy się dowiedzieć.
– O ile jest to anagram.
– O ile jest to anagram – potwierdził Grant.
– A jaki to wszystko ma związek z Piekliskiem, wszystko jedno, co to Pieklisko znaczy?
– Tego nie wiem.
– Czy anagram nie byłby czymś zbyt łatwym?
– Tylko dla tych, którzy umieją odczytywać hasła krzyżówkowe. W przeciwnym razie próbowałabyś to czytać dosłownie i nic by z tego nie wynikało.
– No cóż, wszystko mi to pięknie wyjaśniłeś, ale dla mnie wciąż nic z tego nie wynika.
– Widzisz, jakie to szczęście, że masz mnie. Spróbuj. – Wydarł czystą kartkę z notatnika i podał jej. – Pomęcz się nad anagramem ze słów to będzie pewniejsze.
– Żeby powstało słowo, które oznacza jakieś coś?
– Słowo lub słowa – poprawił ją Grant. – Masz do dyspozycji wiele liter.
– A nie ma jakiegoś programu komputerowego, który moglibyśmy tu zastosować?
– Może i jest. Ale byłoby to z naszej strony oszustwo.
– Jeśli o mnie chodzi, nie mam nic przeciwko temu.
Ale Grant już jej nie słuchał, bo zabrał się do pracy.
– Byłem tu nie dalej jak wczoraj – powiedział Rebus. Bill Pryde zostawił swój nieodłączny plik notatek na Gayfield Square i teraz, dysząc ciężko, wspinał się z Rebusem pod górę. Wszędzie wokół kręcili się policjanci w mundurach i z rolkami pasiastej policyjnej taśmy w rękach czekali na decyzję, czy i w którym miejscu mają ją rozciągnąć. Na drodze u stóp wzgórza stało wiele zaparkowanych samochodów: reporterzy, fotoreporterzy, co najmniej jedna ekipa telewizyjna. Wiadomość rozeszła się lotem błyskawicy i natychmiast zjechał na miejsce cały medialny cyrk.
– Ma pan dla nas jakieś wiadomości, inspektorze Rebus? – zaczepił go Steve Holly, gdy tylko zdążył wysiąść z samochodu.
– Tylko taką, że działasz mi na nerwy.
Po drodze Pryde poinformował go, że ciało znalazła jakaś spacerowiczka.
– Leżało w kolczastych zaroślach i właściwie nie było schowane.
Rebus milczał. Dwóch ciał nie odnaleziono nigdy… dwa inne znaleziono w wodzie. A teraz to: ciało w zaroślach na zboczu wzgórza, więc to też oznacza odejście od schematu.
– Czy to ona? – spytał.
– Sądząc po koszulce Versace, należy przyjąć, że tak.
Rebus zatrzymał się i rozejrzał wokół. Dzikie ostępy w samym sercu Edynburga. Wzgórze zwane Arthur’s Seat było wygasłym wulkanem otoczonym rezerwatem ptaków i trzema jeziorami.
– Trzeba by się nieźle namęczyć, żeby tu na górę wciągnąć zwłoki – zauważył.
Pryde pokiwał głową.
– Więc pewnie zamordowano ją tu na miejscu.
– Czyli, że ją tu zwabiono?
– Albo może po prostu wybrała się tu na spacer.
Rebus pokręcił głową.
– Tylko że z niej nie był typ spacerowiczki – powiedział. Ruszyli w kierunku pochylonych nad zboczem ludzi odzianych w białe kombinezony z kapturami. Ochronne stroje miały zapobiegać zatarciu śladów na miejscu przestępstwa, o co nietrudno. Rebus rozpoznał profesora Gatesa z twarzą purpurową z wysiłku, jakiego wymagało od niego wspięcie się tak wysoko. Obok stała Gill Templer i, milcząc, przyglądała się i przysłuchiwała rozmowom. Ekipa techników badających miejsce przestępstwa prowadziła wstępne przeszukanie. Potem, już po zabraniu stąd ciała, dołączą do nich policjanci mundurowi i wszyscy razem podejmą szczegółowe oględziny. Nie będzie to zresztą proste zadanie, bo trawa w tym miejscu była wysoka i gęsta. Policyjny fotograf walczył z obiektywem.
– Lepiej dalej już nie idźmy – odezwał się Bill Pryde i zarządził, by im dostarczono dwa kombinezony ochronne. W trakcie przeciągania przez buty cienki materiał nogawek rozdarł się i potem z łopotem powiewał Rebusowi na wietrze.
– Czy wiadomo, co się dzieje z Siobhan Clarke? – zapytał.
– Próbowałem się skontaktować i z nią, i z Hoodem – odparł Pryde – ale jak dotąd bez rezultatu.
– Doprawdy? – zdziwił się Rebus, starając się jednocześnie ukryć uśmiech.
– Jest coś, o czym powinienem wiedzieć? – zapytał Pryde, ale Rebus potrząsnął tylko głową.
– Ponure miejsce na umieranie, co?
– A są inne? – Pryde zasunął suwak na kombinezonie i ruszył w kierunku zwłok.
– Uduszona – poinformowała ich Gill Templer.
– Na tym etapie to jedynie domysły – poprawił ją Gates. – Dzień dobry, John.
Rebus kiwnął głową na powitanie.
– A doktora Curta nie ma?
– Zadzwonił, że jest chory. Ostatnio dość dużo choruje. – Gates mówił to bez przerywania oględzin. Ciało ułożone było w nienaturalnej pozycji, z nogami i rękami rozrzuconymi pod dziwacznymi kątami. Rosnące wokół krzewy kolcolistu musiały stanowić niezłą kryjówkę, pomyślał Rebus. W połączeniu z wysoką bujną trawą powodowały, że dopiero z odległości jakichś dwóch metrów można było dojrzeć, co kryją. Ubiór ofiary dodatkowo ją maskował: jasnozielone bojówki, koszulka w kolorze khaki i szara marynarka. Czyli dokładnie to, w co Flipa ubrana była w dniu zaginięcia.
– Rodzice już wiedzą?
Gill kiwnęła głową.
– Wiedzą, że znaleziono jakieś ciało.
Rebus zaszedł od drugiej strony, by lepiej się przyjrzeć. Twarz ofiary była odwrócona. We włosach były liście i połyskliwy ślad po ślimaku, a skóra miała barwę fioletowo-siną. Gates zapewne poruszył nieco ciało i to, na co teraz patrzył, to wybroczyny, które powstają, kiedy po śmierci krew spływa i zbiera się w częściach ciała znajdujących się najniżej. W ciągu swej pracy w policji Rebus widział już kilkadziesiąt zwłok, jednak kolejne nie stawały się przez to mniej żałosne lub mniej przygnębiające. Przejawem życia każdej żywej istoty jest ruch i dlatego tak trudno było się pogodzić z bezruchem. Był świadkiem jak krewni ofiar leżących na stole w kostnicy wyciągali ręce i potrząsali zwłokami, jakby poruszanie nimi mogło im przywrócić życie. Philippie Balfour przywrócić życia już się nie dało.
– Palce ofiary zostały obgryzione – powiedział Gates, bardziej do mikrofonu podłączonego do magnetofonu niż do stojących wokół słuchaczy. – Zapewne dzieło tutejszych zwierząt.