– Niekoniecznie – odparł Curt. – Mnie zawsze na lekcjach biologii pasjonowało krojenie żab – powiedział i rozpromienił się. – No i wolę mieć do czynienia z pacjentami martwymi niż z żywymi, bo nie muszę się martwić o trafność diagnoz, nie użeram się z namolną rodziną, mam znacznie mniej skarg od niezadowolonych pacjentów… – Zatrzymali się przed jakimiś drzwiami i Curt zajrzał do środka przez oszkloną górną połowę. – Tak, tutaj.
Sala wykładowa była niewielka i dość staroświecka. Ściany pokryte były drewnianą boazerią, półokrągłe ławki amfiteatralnie wznosiły się stromo do góry. Curt rzucił okiem na zegarek.
– Jeszcze parę minut – stwierdził.
Rebus zajrzał do środka. Ktoś nieznany mu osobiście prowadził wykład dla studentów. Wykładowca stał na katedrze i otrzepywał sobie dłonie z pyłu kredowego, a na tablicy za jego plecami widniały jakieś wykresy.
– Nie widzę tu żadnych zwłok – zauważył Rebus.
– Zajęcia ze zwłokami odbywają się podczas ćwiczeń w prosektorium – wyjaśnił Curt.
– I wciąż musicie korzystać z kostnicy w Western General?
– Musimy i cholernie nam to komplikuje życie ze względu na korki.
Sala przeznaczona do ćwiczeń z patologii w uniwersyteckim prosektorium była wciąż nieczynna. Z obawy przed zakażeniem z powodu przestarzałego systemu wentylacyjnego salę zamknięto i jak dotąd, brak było widoków na zdobycie funduszy potrzebnych na modernizację systemu. W związku z tym jeden z miejskich szpitali zmuszony był udostępniać swoje pomieszczenia na cele dydaktyczne.
– Ciało ludzkie to zdumiewająca maszyneria – mówił dalej Curt – ale tak naprawdę widać to dopiero w pełni podczas sekcji. Szpitalny chirurg koncentruje się jedynie na wybranym niewielkim fragmencie ludzkiej maszyny, natomiast my mamy dostęp nieograniczony i możliwość oglądania całości.
Z miny Siobhan można było wyczytać, że wolałaby, żeby już przestał z takim entuzjazmem o tym opowiadać.
– To stary budynek – zauważyła.
– W porównaniu z całym uniwersytetem, to nie taki znów stary. Kiedyś, w dawnych czasach, wydział medyczny mieścił się w Starym Kolegium.
– I to tam właśnie trafiły zwłoki Burke’a? – upewnił się Rebus.
– Tak, po jego egzekucji. Wtedy do Starego Kolegium prowadził tunel. Nim transportowano wszystkie zwłoki, często pod osłoną nocnych ciemności. – Spojrzał na Siobhan. – Wie pani, chodzi o Rezurekcjonistów.
– To fajna nazwa na zespół muzyczny.
Skrzywił się z niesmakiem na taką beztroskę.
– Złodzieje zwłok – powiedział.
– I to wtedy obdarto Burke’a ze skóry – uzupełnił Rebus.
– Widzę, że wiesz coś na ten temat.
– Dopiero od niedawna. A ten tunel wciąż jeszcze istnieje?
– Częściowo.
– Chętnie bym go kiedyś zobaczył.
– Pogadaj z Devlinem.
– Naprawdę?
– Jest nieoficjalnym kustoszem wczesnej historii wydziału medycznego. Jest nawet autorem paru broszurek na ten temat. Wydanych własnych sumptem, ale całkiem pouczających.
– Nie wiedziałem. Wiem natomiast, że dość dobrze orientuje się w sprawach dotyczących Burke’a i Hare’a. Ma nawet własną teorię, że to doktor Kennet Lovell był tym, który zostawił trumienki na Arthur’s Seat.
– Ach, te, o których ostatnio pisały gazety? – Curt zmarszczył czoło i zamyślił się. – Lovell? No cóż, kto mu udowodni, że jest inaczej? – Przerwał i znów zmarszczył czoło. – Ale to zabawne, że akurat wspomniałeś o Lovellu.
– Dlaczego?
– Bo niedawno właśnie Claire mi mówiła, że jest z nim spokrewniona. – Za drzwiami dał się słyszeć narastający gwar. – Oho, doktor Easton skończył. Wszyscy będą teraz wychodzić, więc jak nie chcesz, żeby cię stratowali, to lepiej się odsuń.
– Tak im się spieszy? – spytała Siobhan.
– Spieszy im się, żeby się jak najszybciej wyrwać na powietrze.
Tylko kilkoro studentów zaszczyciło ich przelotnymi spojrzeniami. Ci, którzy to zrobili, wydawali się znać doktora Curta, bo do spojrzeń dodawali ukłony i uśmiechy lub rzucali pod jego adresem krótkie powitania. Gdy sala już prawie opustoszała, Curt nagle wspiął się lekko na palce.
– Claire? Masz minutkę?
Była wysoka i szczupła, z krótkimi blond włosami i długim, prostym nosem. Jej oczy miały kształt niemal orientalny i przypominały skośnie ułożone migdały. Pod pachą trzymała dwie aktówki, a w dłoni telefon komórkowy. Wychodząc z sali, wpatrywała się w wyświetlacz – sprawdzała pewnie otrzymane wiadomości. Podeszła z uśmiechem na twarzy.
– Dzień dobry, panie doktorze – powiedziała niemal radośnie.
– Claire, ci państwo są z policji i chcieliby z tobą porozmawiać.
– Chodzi o Flipę, prawda? – Twarz jej się wyciągnęła, uśmiech zniknął, a głos przybrał poważne brzmienie.
Siobhan kiwnęła głową.
– Tak, tylko kilka uzupełniających pytań.
– Ciągle mi się zdaje, że to może nie ona, że to jakaś pomyłka… – Spojrzała na patologa. – Czy to może pan…?
Curt pokręcił przecząco głową, co jednak bardziej oznaczało odmowę odpowiedzi niż odpowiedź przeczącą. Rebus i Siobhan wiedzieli, że Curt był jednym z patologów obecnych przy sekcji zwłok Philippy Balfour. Drugim był profesor Gates.
Claire Benzie też musiała o tym wiedzieć, bo nie spuszczała wzroku z Curta.
– Czy musiał pan kiedyś… no wie pan… na kimś znajomym?
Curt spojrzał na Rebusa, a ten domyślił się, że przypomniał sobie Conora Leary.
– Nie ma takiej konieczności – powiedział wymijająco. – Jeżeli coś takiego się zdarzy, to można być zwolnionym ze względów emocjonalnych.
– A więc przyznaje nam się prawo do ludzkich odczuć?
– Tak, ale tylko wybrańcom. – Uwaga ta przywołała przelotny uśmiech na jej twarz.
– Więc, w czym mogę pomóc? – zwróciła się do Siobhan.
– Wie pani, że traktujemy śmierć Flipy jako zabójstwo?
– Usłyszałam to dziś rano w wiadomościach.
– Potrzebna nam jest pani pomoc w wyjaśnieniu kilku spraw.
– Możecie przejść do mojego gabinetu – powiedział Curt.
Ruszyli parami korytarzem i, idąc, Rebus przyglądał się plecom Claire. Trzymała aktówki przed sobą i rozmawiała z Gurtem o dzisiejszym wykładzie. Siobhan spytała go wzrokiem, o co mu chodzi, a Rebus tylko lekko potrząsnął głową, że nic takiego. Naprawdę pomyślał jednak, że Claire Benzie to interesująca osóbka. W dniu, w którym ogłaszają morderstwo jej przyjaciółki, ona jakby nigdy nic idzie na wykład, a potem spokojnie o nim rozmawia, wiedząc jednocześnie, że tuż za plecami ma dwójkę policjantów…
Może dlatego, że potrafi się wyłączyć. Postanowiła odsunąć od siebie wszelkie myśli o Flipie i zastąpić je codzienną rutyną. Znajdować sobie jak najwięcej zajęć, by nie wybuchnąć płaczem.
A może co innego: jest totalnie zapatrzona w siebie, a śmierć Flipy to jedynie drobny incydent w jej prywatnym wszechświecie.
Rebus wiedział, którą z tych wersji wolałby wybrać, nie wiedział tylko, czy okazałaby się prawdziwa…
Doktor Curt dzielił sekretarkę z profesorem Gatesem. Przeszli przez sekretariat, z którego prowadziło dwoje drzwi do ich gabinetów. Curt otworzył jedne z nich i puścił ich przodem.
– Mam parę spraw do załatwienia – powiedział. – Jak skończycie, to po prostu wyjdźcie i zamknijcie za sobą drzwi.
– Dzięki – odparł Rebus.
Zdawało się jednak, że nagle przestało mu się spieszyć i że nie ma ochoty zostawić swej studentki samej w towarzystwie dwójki detektywów.
– Wszystko w porządku, panie doktorze, dam sobie radę – zapewniła go Claire, jakby czytając w jego myślach. Curt kiwnął głową i wyszedł.
Pokój był ciasny i zagracony. Jedną ścianę zajmowała wypełniona po brzegi, oszklona szafa biblioteczna. Wszystko było tak zawalone książkami i papierami, że choć Rebus nie miał wątpliwości, że gdzieś tu musi być komputer, na pierwszy rzut oka nie potrafił go zlokalizować. Niemal wszystko pokrywały papiery, teczki z aktami, segregatory, fachowe pisma, puste koperty…
– Zdaje się, że pan doktor nie lubi niczego wyrzucać, prawda? – odezwała się Claire. – Ironia losu, jak się pomyśli, co robi z ludzkimi ciałami.
Obojętny ton, jakim to powiedziała, zaskoczył Siobhan.
– O Boże, przepraszam – wykrzyknęła Claire, zasłaniając sobie usta dłonią. – Powinni na tym wydziale dawać też dyplom z niedelikatności.