Выбрать главу

- Jest duże rozbicie wśród szlachty burgundzkiej - mówił jej małżonek.

- Dużo możnych rodzin odrzuca traktat z Troyes i krytykuje Jego Wysokość, że go podpisał. Między innymi książę d'Orange, pan de Saint-Georges, a także potężna rodzina de Chateauvillain odrzucają angielskiego dziedzica i hańbiące dla Francji klauzule traktatu. Ja sam, wyznaję, odczuwam pewną odrazę.

- Któż jej nie odczuwa? - odpowiedział Garin. - Ból wywołany śmiercią ojca spowodował, że książę zapomniał, iż jest, mimo wszystko, spod znaku lilii. Zna moje zdanie w tej sprawie, gdyż wcale nie ukrywam, co myślę o tym traktacie: ten skrawek papieru, który wydziedzicza delfina Karola na korzyść angielskiego zięcia, zwycięzcy, od czasu Azincourt niszczącego kraj, okrywa nas hańbą. Jedynie kobieta tak pełna wad, jak ta nędznica Izabela, którą zepsuły do szpiku kości rozpusta i skąpstwo, mogła upodlić się do tego stopnia, poniżyć, zaprzeć się samej siebie, ogłaszając swego syna bękartem.

- Są chwile - powiedział Champdivers, potrząsając głową - że nie rozumiem Jego Wysokości. Jak pogodzić ten wielki żal, z którym się obnosi przed całą szlachtą Francji z powodu przegranej pod Azincourt, z jego obecnymi poczynaniami, które otwierają kraj Anglikom. Ślub króla Henryka z panią Katarzyną de Valois, siostrą nieboszczki księżnej Michaliny, wystarczył więc, aby zmienił zdanie? Nie wierzę w to...

Garin odwrócił się na chwilę, aby zanurzyć zatłuszczone palce w naczyniu z perfumowaną wodą, którą podał mu służący.

- Ja też nie. Książę nienawidzi Anglika i obawia się wojskowego talentu Henryka V. Jest zbyt walecznym rycerzem, aby nie żałować szczerze swej nieobecności pod Azincourt i swego udziału w tej bitwie, straszliwej i krwawej, ale bohaterskiej. Na nieszczęście lub szczęście dla nas myśli najpierw o Burgundii, a dopiero potem o Francji. Jeśli pamięta o znaku lilii, to dlatego, że sądzi, iż korona Francji bardziej by pasowała jemu aniżeli głowie nieszczęśnika Karola VI. W grze wojny i polityki ma nadzieję na dłuższą metę uporać się z Anglikiem, który jest bardzo bogaty. Posługuje się Henrykiem V, podczas gdy ten sądzi, że jest odwrotnie. Co do delfina Karola, Jego Wysokość Filip nigdy w głębi duszy nie wątpił w jego prawo do dziedziczenia tronu, ale nienawiść i nadzieja księcia znajdują upust w tym zaprzeczaniu.

Wilhelm de Champdivers wychylił duży puchar wina, westchnął z zadowoleniem i rozsiadł się na poduszkach.

- Mówi się, iż delfin czyni starania, aby Burgundia stanęła po jego stronie i że niedawno posłał potajemnie wysłannika w tej sprawie. Ale podobno coś złego zdarzyło się posłańcowi.

- Rzeczywiście, w okolicach Tournai kapitan de Montsalvy został zaatakowany i zraniony przez bandę rabusiów będących najprawdopodobniej na żołdzie Jana Luksemburczyka, naszego przywódcy, wojskowego, który sprzyja Anglikom. Udało mu się jednak stamtąd zbiec dzięki opatrzno- ściowej pomocy lekarza arabskiego, który się tam znalazł, Bóg jeden wie dlaczego, i, jak mówią, bardzo dobrze się nim zajął.

Katarzyna, trochę roztargniona w czasie rozmowy mężczyzn, natychmiast skupiła uwagę. Pochłaniała teraz słowa Garina. Ale on zamilkł, aby zjeść parę śliwek z Damaszku leżących na półmisku.

Nie mogąc się powstrzymać, zapytała: - Czy wiadomo, co stało się z wysłannikiem? Czy udało mu się zobaczyć z księciem?

Garin de Brazey odwrócił się w jej stronę na wpół zdziwiony, a na wpół rozbawiony.

- Twoje, pani, przysłuchiwanie się naszej rozmowie, trochę zbyt poważnej jak dla damy, jest dla mnie miłą niespodzianką. Nie, Arnold de Montsalvy nie widział się z Jego Wysokością Filipem. Z powodu ran stracił dużo czasu, a książę opuścił Flandrię, zanim on wyruszył w dalszą drogę. Co więcej, Jego Wysokość dał mu znać, że nie ma mu nic do powiedzenia.

Ostatnie wieści mówią, że kapitan przybył do zamku w Mehun-Sur-Yevre, gdzie delfin ma swój dwór, aby ostatecznie przyjść do siebie.

Wydawało się, że wielki skarbnik jest tak dobrze poinformowany o ludziach z otoczenia delfina, iż Katarzyna paliła się do zadania nowych pytań. Wyczuła jednak, że byłoby błędem okazanie zbyt dużego zainteresowania młodym armaniakiem, więc skomentowała tylko: - Oby następny wysłannik miał więcej szczęścia.

Koniec wieczerzy wydał jej się długi i nudny. Mężczyźni rozmawiali o finansach i tym razem Katarzyna nie słuchała. Maria de Champdivers drzemała wyprostowana w swoim fotelu. Katarzyna zatopiła się w myślach, z których wyrwał ją dopiero Garin: wstał i chciał się pożegnać. Dziewczyna spojrzała szybko w stronę okien. Było jeszcze dosyć widno; zbyt wcześnie, aby Garin mógł odejść. Barnaba powiedział dokładnie: gdy się ściemni.

Wykrzyknęła pośpiesznie: - Cóż to, panie, już nas opuszczasz?

Garin zaczął się śmiać i, pochylając się w jej stronę, popatrzył na nią z zaciekawieniem.

- To naprawdę wieczór pełen niespodzianek, droga pani. Nie sądziłem, że moje towarzystwo jest ci tak miłe.

Czyżby rzeczywiście był zadowolony, czy też w jego głosie zabrzmiała ironia? Katarzyna zdecydowała, że nie jest to moment na zastanawianie się, więc zrobiła unik.

- Lubię cię słuchać, panie, ot i wszystko! - powiedziała, spuszczając wstydliwie oczy. - Tak mało się znamy. Więc jeśli nie masz, panie, nic innego do roboty, a wieczór ten nie wydaje ci się zbyt długi, to, proszę, zostań jeszcze trochę. Tak wielu rzeczy chciałabym się dowiedzieć. Przecież ja nic nie wiem o dworze, osobach, które go zamieszkują, i jak należy się tam zachowywać.

Zaczęła tracić grunt pod nogami i przeklinała się w duchu za swą niezręczność. Była świadoma spoczywających na niej zaskoczonych spojrzeń i bała się popatrzeć na swą gospodynię, aby nie wyczytać w jej twarzy nagany. Takie domaganie się obecności mężczyzny z pewnością wydało się wielkiej pani szczytem bezwstydu. Nieoczekiwana pomoc przyszła od pana domu, zadowolonego, że małżeństwo, które go tak interesowało, jest na najlepszej drodze.

- Nie odmawiaj, drogi przyjacielu, tak wdzięcznej prośbie! Twój dom jest blisko, a sądzę, że nie boisz się rozbójników.

Uśmiechnąwszy się do narzeczonej, Garin usiadł. Katarzyna westchnęła z ulgą, ale nie ośmieliła się już spojrzeć w stronę człowieka, którego zdradziła swym postępowaniem. Pogardzała sobą z powodu odgrywania dwuznacznej roli, ale miłość była silniejsza od wyrzutów sumienia. Nie może należeć do innego mężczyzny niż Arnold!

Godzinę później, a w trzy kwadranse po zwyczajowych dzwonkach na zaciemnienie, było już całkiem mroczno; Garin pożegnał się z Katarzyną i gospodarzami, a ona patrzyła zimnym okiem, jak zniknął w cieniu, idąc w kierunku czyhającej śmierci. Ponieważ trudno uspokoić wzburzone sumienie, całą noc nie zmrużyła oka.

* * * - Garin de Brazey lekko ranny, a Barnaba pojmany...

Głos Sary wyrwał Katarzynę z półsnu, w który zapadła o świcie.

Zobaczyła, że Cyganka stoi obok niej z poszarzałą twarzą, zgaszonym wzrokiem i drżącymi rękoma. Nie od razu zrozumiała znaczenie słów Sary, tak były one niedorzeczne. Ale Sara powtarzała te same straszne słowa, sto-jąc przed osłupiałą Katarzyną. Garin de Brazey żyje? W rzeczywistości nie miało to większego znaczenia i Katarzyna poczuła lekką ulgę. Ale Barnaba ujęty?