Выбрать главу

- Czy to znaczy, że byłeś zakochany? - spytała Katarzyna.

- Oczywiście! Dlaczego nie! Nazywała się Maria de la Chesnel, miała piętnaście lat, była blondynką, jak pani, lecz z pewnością nie dorównywała ci urodą. A więc wyruszyliśmy, lecz pozwolisz, że daruję ci opisy tej godnej pożałowania wyprawy, w której młodość i brak doświadczenia stały się przyczyną katastrofy. Nie było żadnej dyscypliny. Każdy z nas pragnął okryć się chwałą, nie myśląc o wspólnym dobru, i to pomimo napomnień króla Węgier Zygmunta, zaniepokojonego naszymi szaleństwami. Miał nad nami tę przewagę, że znał swego wroga i doceniał jego waleczność i upór.

Turkami dowodził ich sułtan, Bayezid zwany Ilderimem, co znaczy Błyskawica. I wierz mi, ta nazwa pasowała do niego. Jego spahisi i janczarzy wpadali jak piorun na wyznaczony przez dowódcę cel, dzięki czemu osiągali zamierzone zaskoczenie. Pod Nicopolis napadł na nas szwadron Ilderima i pogrom był całkowity. Nie przez brak brawury, gdyż rycerze szalonej armii dokonywali cudów odwagi. Gdy zapadł wieczór 28 września, osiem tysięcy chrześcijan było jeńcami sułtana, w tej liczbie trzystu rycerzy pochodzących z najznamienitszych rodów Francji i Burgundii: Jan de Nevers, Henryk de Bar, hrabia Eu i Marche, Enguerrand de Coucy, marszałek Boucicaut prawie wszyscy ci, którzy nie polegli. Po stronie tureckiej straty były znaczne, wybiliśmy wielu żołnierzy i sułtan się rozgniewał. Większość jeńców zmasakrowano na miejscu... Nigdy nie zapomnę okropności tego morza krwi. Dzięki protekcji hrabiego Jana oszczędzono mnie i odesłano wraz z nim do stolicy Bayezida, Bursy, nad brzegiem morza Marmara. Zostaliśmy uwięzieni w fortecy i czekaliśmy na olbrzymi okup, którego zażądał sułtan.

Podczas długich miesięcy zamknięcia miałem czas zająć się moim okiem, które straciłem od strzały. Niestety ta krwawa lekcja niczego nas nie nauczyła, mnie również. Uwięzienie i bezczynność ciążyły mi okropnie.

Szukałem rozrywki. Wewnątrz fortecy mogliśmy się poruszać.

Zastanawiałem się, jak zbliżyć się do córki beja. Pomysł był iście szalony.

Kiedy próbowałem wejść na mur ogrodowy, zostałem złapany, zakuty w łańcuchy i doprowadzony przed oblicze beja. Chciał od razu odciąć mi głowę, lecz uprzedzony o tym hrabia Jan wybłagał u niego, choć nie bez trudu, łaskę. Zostałem wydany katu, aby ponieść zasłużoną karę. Gdy wydostałem się z jego rąk, byłem co prawda żywy, lecz przestałem być mężczyzną... Moją ranę pielęgnowano zgodnie ze zwyczajem stosowanym wobec eunuchów: zakopano mnie w piasku aż po szyję na kilka dni.

Myślałem, że umrę... lecz moja godzina wtedy nie wybiła. Wróciłem do Francji, do swoich... i pozwoliłem Marii de la Chesnel wyjść za mąż za innego...

Katarzyna słuchała opowieści z szeroko otwartymi ze zgrozy oczami, tak jakby widziała swego męża pierwszy raz. Gniew ustąpił głębokiej litości, którą wypełniło się jej serce, gdyż zrozumiała teraz jego potworną drogę przez mękę.

Garin zamilkł i głęboka cisza zapanowała w głębi lochu. Słychać było tylko krople spadające z wilgotnego sklepienia. Katarzyna, odkrywszy w Garinie zranione uczucia, ze ściśniętym sercem na próżno szukała odpowiednich słów.

- A czy książę wiedział o twoim kalectwie, kiedy kazał ci się ze mną ożenić?

- Oczywiście! - odpowiedział Garin z gorzkim uśmiechem. - Tylko książę Jan znał mój sekret i obiecał milczeć. Filip odkrył to przypadkiem pewnego dnia, gdy zostałem ranny w potyczce. Byliśmy wtedy sami, Filip zajął się mną, ocucił mnie... i tak się dowiedział. On również obiecał mi dochować tajemnicy... lecz ja przestałem być mu za to wdzięczny w dniu, w którym sobie o tym przypomniał, żeby mnie z tobą złączyć. W dniu naszego ślubu zacząłem go nienawidzić, odsłoniłaś bowiem przede mną całą swoją urodę. Byłaś taka piękna... i na zawsze niedostępna! Kochałem panią, kochałem panią jak wariat, którym się prawie stałem.

Jego głos stał się chrapliwy, odwrócił głowę, lecz w blasku łuczywa Katarzyna zobaczyła łzę, tylko jedną łzę płynącą po zarośniętym policzku.

Katarzyna rzuciła się na kolana obok niego i wyjąwszy chusteczkę, otarła z jego twarzy wilgotną strużkę.

- Garinie! Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej? Dlaczego milczałeś? Wiedziałeś przecież, że mogę ci pomóc. Przysięgam, że gdybym wiedziała o tej potwornej historii, nigdy nie dałabym się tknąć księciu, nigdy nie okryłabym cię hańbą, nie pozwoliłabym ci tak cierpieć!

- I to byłby twój wielki błąd! Jesteś stworzona do miłości, szczęścia, dawania życia. Ze mną znalazłabyś się w ślepym zaułku...

Gniew Katarzyny obrócił się przeciw księciu. Z powodu jego zimnej kalkulacji, której ofiarą padł Garin. Jak śmiał posłużyć się godną ubolewania tajemnicą, którą odkrył przez przypadek! Cała uraza do męża zniknęła.

- Nie mogę pozwolić, abyś umarł - wyszeptała Katarzyna szybko. Trzeba coś zrobić. Ten człowiek, strażnik, lubi złoto. Chętnie je przyjmie i pozwoli ci uciec... Posłuchaj, mam klejnoty, te, które dostałam od ciebie, a nawet twój czarny diament. Każdy z nich jest wart majątek...

- Nie! - przerwał gwałtownie Garin. - Nie chcę o niczym słyszeć!

Dziękuję ci za ten pomysł, który podyktowały ci twoje serce i twoje poczucie sprawiedliwości, lecz ja nie chcę żyć! W rzeczywistości Filip Machefoing i jego ławnicy, skazując mnie na śmierć, oddali mi przysługę. Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki jestem zmęczony życiem...

Wzrok Katarzyny przykuła drewniana kanga kajdanów, w której uwięzione były ręce Garina.

- Wolność - wyszeptała - to taka wspaniała rzecz! Jesteś jeszcze młody, pełen życia, możesz być bogaty. Z tym, co udało mi się ocalić, możesz zacząć nowe życie, daleko stąd...

- A co mi po tym? Męczyć się dalej, przeżywać męki Tantala przez ciebie? Zostać na zawsze, jak Prometeusz, przykuty do skały moją niemocą, wystawiony na pastwę sępa mego pożądania, bez końca, aż do późnej starości? Nie, Katarzyno, dziękuję! Pogodziłem się z tobą, jak sądzę, i teraz mogę umrzeć i umrę szczęśliwy, wierz mi!

Mimo że wiedziała, iż jego koniec jest bliski, próbowała jeszcze za wszelką cenę go przekonać. Wszystko to wydawało jej się ogromnie niesprawiedliwe. Zapomniała całkiem, że z jego winy cierpiała jeszcze bardziej niż on. Na korytarzu dał się słyszeć odgłos kroków i rozmowa dwóch osób.

- Nadchodzą! Strażnik i ksiądz, który ma mnie przygotować na śmierć.

Musisz odejść, Katarzyno. Żegnaj... i przebacz mi, że nie potrafiłem uczynić cię szczęśliwą. Pomódl się czasem za mnie. Umrę z twoim imieniem na ustach...

Jego straszna twarz przyoblekła się w kamienny spokój. Z oczu Katarzyny trysnęły łzy. Zaciskała nerwowo ręce.

- Czy naprawdę nic nie mogę dla ciebie uczynić? Tak bardzo bym chciała!

Jedyne oko Garina ożywił dziwny blask.

- Być może... Posłuchaj! Nie boję się stryczka ani tortur... lecz przerażony jestem tym, że będą mnie wlekli w plecionce, jak zwierzę, w kurzu... na wysokości stóp gawiedzi... opluwanego i obrzucanego... tak, tego najbardziej się boję... Gdybyś mogła mi obiecać, że to zostanie mi oszczędzone, będę się modlił do Pana Boga, aby cię błogosławił...

- W jaki sposób to zrobić?

W tej chwili drzwi lochu otworzyły się i do środka wszedł Rudzielec razem z mnichem benedyktynem, który miał ręce schowane w rękawach brązowego habitu i twarz ukrytą pod spuszczonym kapturem.