Выбрать главу

- Och, przestańże wreszcie tłumaczyć mi wszystko - przerwała znowu Katarzyna ze śmiechem. - Nie przejmuj się tak bardzo. Znam uczucia Filipa lepiej niż pan... no i znam swoje. Nie sprawiłeś mi wcale przykrości.

Pomówmy lepiej o sprawach poważnych: w tej sytuacji, kiedy skończysz mój portret?

- Wyjeżdżam z końcem miesiąca, mam jeszcze trochę czasu...

Nowina, tak nierozważnie zdradzona przez Saint-Remy'ego, dotknęła ją bardziej, niż przypuszczała, gdyż zapowiadała zmiany w jej dotychczasowym życiu. Od czasu śmierci drugiej żony Filipa Katarzyna zawsze wiedziała, że nadejdzie taki dzień, w którym trzeba będzie wybrać nową księżniczkę. Potęga księcia ciągle rosła, wszystko mu się udawało, powiększały się jego włości. Ostatnio wygrał wojnę w Holandii ze swoją niesforną kuzynką, piękną Jacqueline de Luksemburg, postacią jakby wyjętą z powieści przygodowej. Piękna hrabina, będąc pokonana, musiała uczynić Filipa swoim spadkobiercą. Ponadto książę de Namur, po którego śmierci książę miał przejąć należące do niego ziemie, był ciężko chory. Tak rozległe państwo potrzebowało nie tylko władczyni, ale również spadkobierców.

Bastardzi, których spłodził z kilkoma kochankami, nie mogli liczyć na sukcesję.

Katarzyna wiedziała, że kiedyś inna kobieta zasiądzie na tronie obok Filipa, i postanowiła ustąpić jej miejsca, usunąć się. W ciągu trzech lat miłość księcia uczyniła z niej prawdziwą królową bez korony, prawdziwą panią i gwiazdę tego dworu. Lecz jej duma cierpiała z powodu poniżającej roli kochanki. Przyszedł czas na podjęcie decyzji. Ale jakiej? Najrozsądniej byłoby wrócić do Burgundii. Najpierw do Chateauvillain... Już dwa lata nie widziała swego syna i zaczynało go jej brakować.

- O czym tak rozmyślasz, pani? - spytał Saint-Remy. - Wydaje mi się, że myślami jesteś daleko stąd. Tymczasem van Eyck chciałby się z nami pożegnać, a pani go nawet nie słuchasz.

Katarzyna przeprosiła uśmiechem.

- Wybaczcie mi! Do jutra, drogi przyjacielu. Skończmy obraz, gdyż czas nagli.

Malarz nie odpowiedział, lecz smutno pokiwał głową. Nie umknęło jego uwagi zdenerwowanie Katarzyny. Pochylił się nisko nad dłonią, którą podała mu hrabina.

- Że też mnie powierzono tę misję, która cię tak zasmuca... mnie, który gotów jest oddać życie, abyś tylko nie płakała! Co za ironia losu!

- Ależ nie! Ruszaj spokojnie do Portugalii. Namaluj infantce piękny portret i spełnij dobrze swoją misję. Przysięgam, że nie jest mi przykro.

Opuszczę dwór bez żalu, gdyż jestem już zmęczona. Po powrocie znajdziesz mnie z pewnością. Będziemy zawsze przyjaciółmi...

Van Eyck z żalem wypuścił z rąk jej delikatną dłoń i wyszedł bez słowa. Jan de Saint-Remy, który przez cały czas nie ruszył się z fotela, patrzył za wychodzącym z uśmiechem.

- Jeżeli ten człowiek nie kocha się w tobie, pani, na zabój, to każ mnie pokrajać na kawałki. To fatalne, że taki wrażliwy artysta zadurzył się w tobie... Nie patrz tak na mnie, droga przyjaciółko. Zgaduję twoje myśli: ten cały Saint-Remy, zwiastun złej nowiny, powinien przez przyzwoitość wyjść wraz z van Eyckiem, czyż nie tak? Nie, nie zaprzeczaj, pani, to całkiem normalne. Lecz jeśli popełniłem tę niezręczność, zostając tutaj, to dlatego, że mam ci coś do powiedzenia... coś niecierpiącego zwłoki!

- Czy ty także wyjeżdżasz, panie?

- Oczywiście, że nie! Ja tylko mam się na baczności, znając twoje nagłe decyzje, pani, a domniemywam, że wkrótce takową podejmiesz. Nie mam zaś ochoty szukać pani na drugim końcu świata. Ciągle gdzieś umykasz, a twoje posunięcia są nieprzewidywalne... przy tym jesteś najrozkoszniejszym stworzeniem na świecie.

- Na Boga, Janie - przerwała zniecierpliwiona Katarzyna. - Nie mam ochoty słuchać dzisiaj madrygałów. Zostaw w spokoju moją urodę... Nie możesz sobie wyobrazić, jaka jestem zmęczona słuchaniem ciągle tych samych słów. Jak nie van Eyck, to ty, panie, jak nie ty, to kapitan de Roussay albo de Lannoy lub Toulongeon, a nawet Mikołaj Rolin, który przesiaduje godzinami i zanudza mnie na śmierć.

- Z pewnością po to, aby powetować sobie surowy tryb życia, które wiedzie u boku swej nabożnej małżonki, Gigony de Salins. Nie ma lekkiego życia wasz kanclerz, oj nie, ale do rzeczy! To nie o nim chciałem z tobą mówić, pani, lecz o mnie...

- Ależ to uroczy temat! - zadrwiła Katarzyna z olśniewającym uśmiechem.

- Uroczy jak uroczy, ale na pewno interesujący. Tak więc... - Mówiąc to, wstał, wyprostował swoją chudą i długą sylwetkę i stanął przed Katarzyną w pozycji na baczność. - Tak więc... nazywam się Jan Lefebvre de Saint-Remy. Mam trzydzieści dwa lata, jestem bogaty, cieszę się dobrym zdrowiem, posiadam rozległe dobra, moje nazwisko jest wystarczająco szlachetne... i kocham panią tak, jak tylko ktoś z rodu Saint-Remy kochać potrafi. Czy zechciałabyś pani zostać moją żoną? Sama będąc wdową, jesteś wolna.

- ...i bez zajęcia za jakiś czas? - skończyła Katarzyna zjadliwie. - Mój drogi Janie, jesteś pan wspaniały i jestem ci wielce zobowiązana za twoją propozycję. Pomyślałeś sobie: zostanie sama, dam jej moje nazwisko, poważną pozycję... Czyż nie tak? Zawsze czułam, że jesteś moim przyjacielem.

- Cóż, mówisz mi o przyjaźni, kiedy właśnie wyznałem, że cię kocham?

- To właśnie dlatego nie wyjdę za ciebie za mąż, panie! Byłbyś zbyt nieszczęśliwy, wiedząc, że cię nie kocham. Byłoby nieuczciwe z mojej strony, gdybym ci oddała tylko moją rękę. Mogę tylko cię lubić. A to o wiele za mało!

Na jasnej twarzy mężczyzny pojawił się wyraz szczerego żalu.

- Kocham cię na tyle, że zadowoliłbym się tymi okruchami uczucia powiedział głuchym głosem. - Oczywiście wiem, że nie potrafię zastąpić księcia Filipa. Pani go kochasz i...

Katarzyna przerwała mu gwałtownie: - Wiesz dobrze, że nie! Nigdy nie udało mi się znaleźć właściwej nazwy dla uczucia, którym darzę księcia. Obawiam się, że jest to coś bardzo przyziemnego... Nie potrafię już kochać, Janie, nawet gdybym bardzo chciała... wiesz o tym dobrze!

Zapadła cisza. Na zewnątrz ściemniało się i komnatę powoli ogarniał mrok. Jedynie płomień kominka rozświetlał ciemność. Na jego tle Katarzyna odcinała się ciemną plamą. Saint-Remy odszedł w mroczny kąt. Zdawało mu się, że jakiś duch stanął pomiędzy nim a tą cudowną kobietą, do której nigdy nie udało mu się zbliżyć. Przypomniał sobie walkę pod murami Arras oraz tego rycerza z insygniami królewskimi, na którego widok Katarzyna oszalała. Bezwiednie wyszeptał: - Rozumiem... jest inny... Po tylu latach nie potrafiłaś zapomnieć o Mont...

- Zamilcz! - ucięła oschle Katarzyna. - Nie chcę słyszeć jego imienia!

Drżała jak liść i Saint-Remy zauważył w jej oczach taką rozpacz, że serce ścisnęło mu się z litości. Ale Katarzyna szybko zapanowała nad sobą.

- Przebacz mi... - wyszeptała. - To nerwy A teraz proszę, abyś zostawił mnie samą, przyjacielu. Przychodzisz do mnie ze słowami miłości, a ja plotę androny... Odwiedź mnie wkrótce!

Podała mu zimną dłoń, na której młody człowiek złożył delikatnie swe usta. Wydawał się taki zaniepokojony i zdezorientowany, że uśmiechnęła się do niego, aby go pocieszyć, wzruszona, że ten płochy młodzieniec potrafi naprawdę cierpieć z jej powodu.

- Przyjdź kiedy indziej, jak będę mniej zdenerwowana. Pozwolę ci powtarzać, że mnie kochasz...

- A czy pozwolisz również ponownie prosić cię o rękę?

- Dlaczego nie, jeśli nie obawiasz się odmowy. Dobranoc, przyjacielu.

Po wyjściu Saint-Remy'ego Katarzyna odetchnęła z ulgą. Nareszcie była sama! Ogarniający komnatę mrok wydał się jej przyjemny. Podeszła do wysokiego okna w kształcie migdała i otworzyła jedno ze skrzydeł, na którym widniał wybrany przez nią herb: niebieska chimera na srebrnym polu z koroną hrabiowską. Zimne, lecz wilgotne powietrze dmuchnęło jej w twarz i rozwiało włosy. Na dole toczyły się ciemne wody kanału, w których odbijały się światła sąsiednich domów, i znikały pod kamiennym łukiem małego mostu. Zerwał się wiatr, unosząc ostatnie jesienne liście. Na pobliskim murze odezwał się głos strażnika. Z drugiej strony kanału dobiegały dźwięki lutni. Było tak spokojnie, że Katarzyna pozostałaby chętnie w oknie przez całą noc, słuchając odgłosów miasta. Ale tego wieczoru miał przybyć na kolację Filip. Z żalem zamknęła okno w chwili, kiedy drzwi otworzyły się przed Sarą niosącą ciężki kandelabr z brązu, na którym płonęło dwanaście świec, oświetlając nieruchomą twarz Cyganki. W jej wyglądzie było coś uroczystego. Pod jej wysokim, koronkowym, wykrochmalonym czepkiem, przylegającym do głowy, widać było zmarszczone brwi. Postawiła kandelabr na rzeźbionym, hebanowym kufrze, po czym Zdjąwszy jedną ze świec, przeszła po całej komnacie, zapalając pozostałe świece.