Выбрать главу

Katarzyna zobaczyła, że z jej oczu spływają łzy.

- Nie mam do ciebie żalu - powiedziała matowym głosem - ponieważ cierpisz z tego powodu. Tej nocy spróbuję pomóc ci w ucieczce. Czekaj spokojnie...

Kiedy wyszła, Katarzyna poczuła wstyd, lecz nie trwało to długo. To, co myślała Sara, również przestało się dla niej liczyć. Całe jej jestestwo ciążyło ku jednemu biegunowi magnetycznemu: był nim mężczyzna o twardym spojrzeniu, lecz czułym głosie, którego nie umiała zapomnieć.

Katarzyna od tej pory żyła tylko dla tej chwili, najdroższej ze wszystkich, kiedy znowu zobaczy tego mężczyznę.

Cały poranek spędziła, marząc przy oknie, za którym połyskiwała w słońcu srebrzysta wstążka Yonne. Całkiem zapomniała o swoim więzieniu i o nędznej celi. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero Tranchemer, który przyniósł jej obiad: kilka plastrów koziej pieczeni, ostro zalatującej kozłem, która wydała jej się królewskim daniem. Kozy pana Coursona musiały mieć ciężką noc!

Popołudnie było nie do zniesienia. Każda minuta oczekiwania przypominała okropne chwile spędzone w wieży w Malain i każda mogła przynieść nowe niebezpieczeństwo. Tym razem nadzieja zwyciężyła strach, lecz czas upływał z okrutną powolnością. Sara obiecała, że jeszcze tego wieczoru pomoże jej uciec. Jak jej się to uda?... W końcu zapadł zmierzch, który Katarzyna przyjęła z radością. Jeszcze trochę cierpliwości...

Po kolacji przyniesionej jak zwykle przez Tranchemera, czyniącego chwalebne, lecz próżne wysiłki, aby nawiązać rozmowę, godziny ciągnęły się w nieskończoność. W zamczysku powoli zapadała cisza, lecz Sara się nie zjawiała. Słychać było tylko ciężki, metaliczny odgłos kroków strażników robiących obchód na murach.

Nastała już głęboka noc i Katarzyna zniechęcona i zmęczona czekaniem ułożyła się do snu, kiedy drzwi odemknęły się cicho i stanęła w nich Sara. Była ubrana dokładnie tak jak rano, lecz w ręku dzierżyła potężny zwój sznura. Katarzyna na jej widok wyskoczyła z łóżka.

- Myślałam już, że nie przyjdziesz!

- Widzę, że nie masz do mnie za grosz zaufania! Musiałam poczekać, aż Ziółko zaśnie spity winem... i czymś jeszcze. A teraz pośpieszmy się! Nie ma chwili do stracenia. Jeśli naprawdę chcesz uciec, to jedyny sposób.

Co mówiąc, rozwijała już zwoje sznura, przywiązując koniec do kolumienki w oknie. Sznur spadł w próżnię jak uciekający wąż, znikając w ciemności. Po dokonaniu swego dzieła Sara podeszła do Katarzyny i położyła ręce na jej ramionach.

- To wszystko, co mogę dla ciebie zrobić. Lecz czy będziesz miała dosyć siły i odwagi, aby spuścić się w dół wieży? Ja zostanę tu, by pilnować sznura. Jak już będziesz na dole, wciągnę sznur z powrotem i odniosę go na miejsce. Kierując się na zachód, trafisz do pola, którym dojdziesz prosto do swego ukochanego, jeśli wybrałaś przeznaczenie.

- To przeznaczenie ty mi przepowiedziałaś dawno temu. Myślałam, że kochasz mnie na tyle, że pójdziesz ze mną. A ty pozwalasz mi odejść samej?

Co takiego widzisz w tym zbóju?

- Nic... i gdybym mogła, wierz mi, że odeszłabym wraz z tobą. Lecz on ma na mnie taką chętkę, że poprzysiągł poderżnąć gardło bratu Stefanowi, gdybym próbowała uciec. Nie chcę, żeby ten poczciwy mnich umierał przeze mnie. A więc muszę zostać. Ale jak tylko nadarzy się okazja, czmychniemy we dwójkę i cię odnajdziemy. Już czas na ciebie. Oddałabym wszystko, aby móc uciec razem z tobą, chociaż ty w to nie wierzysz, Katarzyno!

W głębi serca Katarzyna była o tym przekonana, więc rzuciła się w ramiona swej wiernej przyjaciółki.

- Ależ wierzę! Przebacz mi, Saro! Jestem szalona, od kiedy dowiedziałam się, gdzie go mogę odnaleźć!

- Musisz spróbować! Oto trzy srebrne monety, które udało mi się znaleźć w sakwie Ziółki. Kiedy dotrzesz do wielkiej rzeki Loary, może znajdziesz przewoźnika, który zawiezie cię do Orleanu.

Lecz Katarzyna odepchnęła rękę z monetami.

- Nie, Saro! Gdy Ziółko się spostrzeże, że ukradłaś monety, gotów cię zabić.

Sara zachichotała. Nagle odnalazła swoją dawną wesołość.

- Nie sądzę! Powiem mu... o! coś, co wyjaśni twoją tajemniczą i nieprawdopodobną ucieczkę: że jesteś czarownicą i że potrafisz rozpłynąć się w powietrzu. Powiem mu też, że nie uprzedziłam go wcześniej ze strachu przed twoimi czarami.

- Dlaczego nie powiedziałaś mu o tym, gdy tylko nas tu przywiódł?

- Dlatego, że jego reakcja nie byłaby z pewnością taka sama. Jest straszliwie przesądny i łatwowierny. Spaliłby cię niechybnie, używając całego drewna, jakie mu jeszcze zostało, nawet gdyby musiał przez to jeść surowe mięso... Ale dosyć już gadania! Pośpieszmy się! Muszę wrócić do niego, zanim się obudzi.

Nagle przyciągnęła Katarzynę do siebie i złożyła pocałunek na jej czole.

- Niech Bóg ma cię w opiece, moja mała! - rzekła głosem drżącym ze wzruszenia - i niech cię poprowadzi bezpiecznie do tego, którego kochasz!

Po czym podeszła do okna, aby sprawdzić, czy nie dzieje się coś podejrzanego na zewnątrz. Kiedy się wychylała, Katarzyna oderwała szerokie pasmo z dołu sukienki, aby nie przeszkadzała jej w ucieczce.

- Gdybyś mogła znaleźć mi jakiś męski przyodziewek... - westchnęła.

- Ziółko wiedział, co robi, zabierając nam nasze męskie stroje. Nigdy nie udałoby mi się uciec w tej górze żółtej satyny z tymi idiotycznymi rękawami. Ty w twojej burej sukience i tej kamizelce z wełny nie zmarzniesz i przejdziesz niezauważona. Chociaż masz tu coś, co udało mi się odzyskać z twoich rzeczy.

Sara wyjęła zza stanika stalowy sztylet Katarzyny i podała go jej na otwartej dłoni. Dziewczyna pochwyciła go z nieukrywaną radością i jeszcze ciepły schowała za pazuchą. Kobiety uściskały się serdecznie.

- Będę na ciebie czekała - rzekła Katarzyna, starając się uśmiechnąć. Wiesz, że bez ciebie jestem taka zagubiona!

- Niebawem się spotkamy! - obiecywała Sara. - Jestem tego pewna! A teraz, w drogę!

Odległość od ziemi napełniła serce Katarzyny strachem. Kiedy była dzieckiem, setki razy spuszczała się z Landrym po sznurze, a nawet próbowała wspinaczki. To była wtedy tylko zabawa, ale od tego czasu upłynęło wiele lat. Czy potrafi teraz dokonać takiego wyczynu? Na zewnątrz panowały egipskie ciemności. Katarzyna kazała milczeć wyobraźni. Nie chciała myśleć o przepaści rozciągającej się pod nią, a którą tyle razy oglądała w ciągu dnia. Szybko uczyniła znak krzyża i przełożyła nogę przez parapet, chwytając za sznur. Widziała jeszcze przerażone spojrzenie Sary i zamknęła oczy. Na szczęście wiatr był słaby i sznur ledwo się chybotał.

Uczepiła się ze wszystkich sił chropowatych konopi i zaczęła opuszczać się w dół. Wydawało się jej, że waży tonę. Owinęła sznur wokół prawej nogi.

Rzecz nie wyglądała aż tak strasznie, jak sobie wyobrażała. Instynktownie przypomniały się jej dawno zapomniane ruchy. Jedynie dłonie, zaciśnięte na szorstkim sznurze, zaczynały ją boleć, lecz nie było już odwrotu. Odważyła się otworzyć oczy. Słabe światło dobiegające z okna jej celi było już wysoko nad głową. Widziała wychylającą się z niego czarną sylwetkę Sary.

Katarzynie wydało się, że to koszmar. Z otwartymi oczami odczuwała całe niebezpieczeństwo, była zawieszona między niebem a ziemią. Jeśli puści linę, skręci sobie kark na skałach u podnóża zamku.

Dobiegł do niej cichy, lecz niespokojny głos Sary: - Odwagi! Jak idzie?

- Dobrze... - rzuciła Katarzyna jednym tchem.

Skóra rąk ją paliła, więc przyspieszyła z obawy, że nie wytrzyma aż do końca. Zdawało się, że mięśnie ramion się zerwą. Na chwilę zabrakło jej tchu. Myślała, że wypuści sznur z rąk. Ogarnął ją okropny strach. Z całych sił wezwała obraz Arnolda na pomoc, szukając w nim otuchy, ale wysiłek fizyczny przekraczał jej wytrzymałość. Każdy ruch wzmagał cierpienie. Jej serce waliło jak oszalałe, członki sztywniały, dotyk sznura był nieznośną torturą. W końcu nie wytrzymała i wypuściła go z ręki.