Upadek był krótki. Na szczęście ziemia była już blisko. Przez chwilę Katarzyna czuła się oszołomiona, lecz nie straciła przytomności. W tym miejscu skały pokryte były gęstymi zaroślami i osłabiły siłę uderzenia.
Wstała i pociągnęła trzy razy za sznur, który natychmiast zniknął u góry.
Katarzyna, ukryta w gąszczu, widziała jeszcze, jak Sara znika w oknie, po czym światło zgasło.
Katarzyna miała w pamięci ukształtowanie terenu, gdyż przez cały dzień specjalnie przyglądała się okolicy. Sunąc wzdłuż muru, jak przykazała jej Sara, obeszła zamek i znalazła się na stromym polu, z którego zbiegła ile sił w nogach. Jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności i odnajdywała drogę bez trudu, lecz w miejscu, gdzie pole się kończyło, zaczynała się gęsta zasłona lasu, ciemnego i nieprzebytego jak mur. Jak znaleźć teraz ścieżkę prowadzącą do drogi? Z głębi serca dziewczyny wzniosła się do niebios krótka modlitwa. Musiała znaleźć tę ścieżkę! Musiała!
Jakby na zawołanie, gęste chmury zalegające nad lasem rozstąpiły się, odsłaniając wąziutki sierp księżyca. Jego poświata, choć blada, wystarczyła, aby Katarzyna dostrzegła upragniony wyłom w ścianie lasu. Rzuciła się do niego, nie oglądając się za siebie. Rada Sary była słuszna: droga przez pole pozwoliła Katarzynie obejść miasto, gdzie zawsze można było na kogoś się natknąć. Tu, w środku lasu, była ukryta, nawet gdyby strażnicy mieli sokoli wzrok.
Zatrzymała się na chwilę pod osłoną drzew, aby zaczerpnąć tchu i pozwolić sercu trochę odpocząć. Przeciągnęła się i poczuła, że wraca jej odwaga pomimo bólu w krzyżu i porozrywanej skóry rąk. Dzięki boskiej pomocy nie zgubiła w czasie upadku sztyletu i wszystko przebiegło zgodnie z planem. Była wolna...
Odważnie ruszyła w drogę. Postanowiła iść całą noc, a potem znaleźć jakąś kryjówkę, żeby się przespać. Jedynym problemem był brak strawy. Co można znaleźć do jedzenia w zniszczonym kraju? Nawet pieniądze Sary nie mogły pomóc. Lecz na razie najważniejsze było to, aby odejść jak najdalej od szponów Ziółki. Szła całą noc, kierując się bardziej instynktem niż konkretnymi danymi, przemierzając bory i pola pełne stawów i starając się nie zboczyć z drogiNad ranem, na obrzeżu lasu ujrzała duże miasto, którego spiczaste dachy powoli wyłaniały się z porannej mgły. Nad miastem górował potężny zamek. Katarzyna zawahała się. Dla niej każda forteca oznaczała niebezpieczeństwo, bała się znowu wpaść w obce ręce. A jednak głód zaczynał jej się ostro dawać we znaki i należało zdobyć trochę chleba.
Miasto nosiło oznaki bogactwa.
Nagle na wiejskiej drodze pojawił się wieśniak z siekierą na ramieniu.
Jego dobroduszny wygląd ośmielił Katarzynę.
- Co to za miasto? - spytała, zbliżając się do niego.
Wieśniak spojrzał na nią ze zdziwieniem. Pomyślała, że musi wyglądać dziwnie w podartej sukience i dziurawej kamizelce. Chłop też był biednie odziany, lecz jego płócienne ubranie było czyste i schludne.
- Skąd przychodzisz? - spytał w końcu. - To miasto to Tourcy, a ten zamek należy do biskupa z Auxerre. Czy tam zmierzasz?
Katarzyna pokręciła przecząco głową i dodała: - Muszę tylko zdobyć trochę chleba, bo przede mną długa droga.
Wieśniak zawahał się. Dziewczyna czuła, jak ją mierzy wzrokiem, zastanawiając się, kim jest ta kobieta. Lecz jego spojrzenie było szczere.
Postanowiła mu zawierzyć.
- Byłam więziona w zamku w Coulanges, lecz udało mi się stamtąd uciec - rzekła szybko - a teraz zmierzam do Orleanu.
Zaledwie skończyła mówić, wieśniak ujął ją za rękę i pociągnął za sobą.
- Chodź ze mną, bez obawy!Poprowadził ją w kierunku, z którego przyszedł, przemierzając drogę długimi krokami. Za lasem ujrzała dym wychodzący z małej chaty, tak niskiej, że prawie wtopionej w brunatne bruzdy ziemi. Wieśniak przyśpieszył, jakby pilno mu było znaleźć się na miejscu. Pchnął drzwi z grubych desek. Młoda dziewczyna o jasnych włosach uniosła się znad kociołka zawieszonego nad ogniem.
- Magdaleno, znalazłem tę kobietę w lesie. Uciekła od Ziółki, a więc ją przyprowadziłem. Jest bardzo głodna.
- Dobrze uczyniłeś!
Nic nie mówiąc, dziewczyna napełniła miskę zupą z rzepy i odkroiła grubą pajdę ciemnego chleba z chrupiącą skórką.
- Jedz - powiedziała, podając strawę Katarzynie - potem się prześpisz.
Nie mów nic, musisz być zmęczona.
Prostota tych ludzi, ich serdeczne przyjęcie wzruszyły Katarzynę do łez.
- Nie wiecie, kim jestem, a otworzyliście przede mną drzwi waszej chaty - rzekła do dziewczyny o świeżej, okrągłej i pełnej dobroci twarzy.
- Uciekłaś od Ziółki - odparł wieśniak głosem drżącym z gniewu. Zmierzasz do Orleanu. To nam wystarcza! Jedz i odpoczywaj!
Katarzyna była zbyt zmęczona i głodna, aby kontynuować rozmowę.
Wymamrotała jakieś podziękowanie i rzuciła się na chleb i zupę, po czym z wdzięcznością wyciągnęła się w rogu na słomiance, która musiała służyć Magdalenie za posłanie, i natychmiast zasnęła.
* * *
Zmierzchało już, kiedy się przebudziła. Chłop siedział przy ogniu, przycinając nożem dębową gałąź. Katarzyna zauważyła, że pod jego palcami powstała statuetka Matki Boskiej. Obok dziewczyna smarowała czymś kromki chleba. Widząc, że nieznajoma nie śpi, Magdalena uśmiechnęła się do niej.
- Czy odpoczęłaś?
- Och! Tak! Jesteście dla mnie tacy dobrzy!... A teraz muszę ruszać w dalszą drogę.
Wieśniak podniósł głowę znad swojej rzeźby i popatrzył na Katarzynę uważnie.
- Dlaczego chcesz podróżować nocą? Ukrywasz się?
- Piotrze! Nie powinieneś zadawać jej tylu pytań! - z wyrzutem wtrąciła Magdalena.
- Nie szkodzi - rzekła Katarzyna. - Nie ukrywam się, tylko nie chciałabym znowu wpaść w ręce Ziółki.
- Tutaj możesz się go nie obawiać. Lepiej ruszyć w drogę za dnia, zwłaszcza jeśli nie znasz drogi do Orleanu. Czy nie tak?
Katarzyna potrząsnęła przecząco głową. Piotr odłożył na bok figurkę i kozik i podszedł do nieznajomej.
- Stąd droga jest prosta. Aż do Gien wiedzie stary trakt rzymski. Dalej płynie Loara. Wystarczy kierować się jej nurtem. Co zamierzasz robić w Orleanie?
- Piotrze! - przerwała znowu dziewczyna. - Nie wypada tak wypytywać!
Ale Katarzyna uśmiechnęła się uprzejmie.
- Nie ma obrazy... ani tajemnicy. Jadę do ukochanego, który zamknął się w mieście.
Magdalena przerwała przygotowywanie kolacji, podeszła do Katarzyny i otoczyła ją serdecznie ramieniem.
- Chodź, usiądź. Jeżeli kochasz jednego z obrońców miasta księcia Karola*, jesteś mi siostrą. Colin, mój narzeczony, jest jednym z łuczników bastarda, jego brata. Powiedz mi, jak ma twój na imię?
* Karol Orleański więziony w Londynie. - Arnold! - odparła Katarzyna, specjalnie nie podając nazwiska.
Lepiej było, żeby mała Magdalena myślała, że i ona jest prostą dziewczyną, tak samo zakochaną w łuczniku. Szlachetne nazwisko mogło ją przerazić, a nawet spowodować utratę zaufania. Pewnie nie uwierzyłaby, że szlachetna, bogata dama przemierza pieszo bory i lasy, aby odnaleźć swego kapitana!