- A ja nazywam się Katarzyna - dodała.
- Jesteś naszym najmilszym gościem! - powiedział grzecznie Piotr. Zostań jeszcze tę noc. Wyruszysz o świcie. Doprowadzę cię do starej, rzymskiej drogi.
Katarzyna długo wspominała chwile spędzone pod skromnym dachem rodzeństwa. Ich serdeczność i prostota podniosły ją na duchu. Po tych wszystkich przejściach, a przed niewiadomym, które ją czekało, było jej to bardzo potrzebne. Po kolacji nie siedziano długo przy stole, gdyż należało oszczędzać świecę. Katarzyna dzieliła z Magdaleną jej słomiane łoże. Piotra posłanie znajdowało się w komórce przylegającej do jedynej izby.
Katarzyna, pomimo że spała prawie cały dzień, zasnęła jak kamień. Jej poranione ręce nie bolały już tak bardzo, gdyż Magdalena posmarowała je smalcem i owinęła kawałkami płótna.
O świcie obudził ją Piotr, potrząsając za ramię. Musiał iść w pole i nie miał czasu do stracenia. Magdalena też już krzątała się przy kuchni.
- Wymyśliłem coś w nocy - powiedział Piotr. - Aby przejść niepostrzeżenie, najlepiej będzie, jak przebierzesz się za pątniczkę zdążającą do świętego opactwa wielkiego świętego, Benedykta. Pielgrzymi kostur ochroni cię od rzezimieszków, których nie brak w tych okolicach.
Co mówiąc, wyciągnął ze schowanej w murze szafy kostur, zakończony żelazną gałką.
- Mój wuj, który ongiś udał się z pielgrzymką do Composteli, wziął go ze sobą. Teraz ty go zabierz!
Magdalena tymczasem zarzuciła na ramiona Katarzyny grubą pelerynę z kapturem. Wręczyła jej zawiniątko, w którym znajdowały się bochenek chleba i kozi ser, po czym ucałowała ją.
- Niech Bóg cię ma w swej opiece i niech ci pomoże odnaleźć twego ukochanego - dodała serdecznie. - Jeśli spotkasz Colina, powiedz mu, że czekam na niego i że zawsze będę czekać!
Katarzyna wzruszona do łez zrozumiała, że nie może im odmówić, gdyż byłaby to dla nich obraza. Nie odważyła się też wyciągnąć srebrnych monet, aby ich nie zranić. Ucałowała Magdalenę, nie mogąc wypowiedzieć słowa przez ściśnięte gardło, i ruszyła za Piotrem, odwracając się kilka razy ze ścieżki, aby pomachać ręką dziewczynie. Piotr szedł powoli, stawiając duże kroki. W końcu doszli do drogi wybrukowanej dużymi, kamiennymi płytami, pokrytymi mchem i trawą. Na poboczu stała rozpadająca się rzeźba, która przedstawiała popiersie chłopca z kręconymi włosami. Tu Piotr zatrzymał się, wskazując ręką na zachód.
- Oto droga! Idź prosto aż do wielkiej rzeki... Katarzyna spojrzała na niego z wdzięcznością.
- Jak mam wam dziękować? - spytała.
- Nie zapominając o nas całkiem - odpowiedział. - Będziemy modlić się za ciebie... a gdybyś nie odnalazła swego ukochanego, możesz zawsze do nas wrócić. Będziemy bardzo szczęśliwi... zwłaszcza ja...
Zanim Katarzyna zrozumiała sens jego słów, Piotr oddalił się tak szybko, jakby przed czymś uciekał. Katarzyna patrzyła, jak jego potężna sylwetka znika w szarudze poranka. Z tyłu za nią dymiły kominy domów w Toucy. Na wieży zamku widać było niebieską flagę. Dzwony budziły się na Anioł Pański, roznosząc się szerokim echem nad zieleniejącymi polami.
Gdzieś zakwilił skowronek i Katarzyna poczuła głęboką radość tak pierwotną, jak budząca się do życia natura. Katarzyna uzbrojona w swój pielgrzymi kostur ruszyła w drogę.
* * *
Następnego dnia wieczorem ujrzała przed sobą wielką rzekę.
Nieopodal natrafiła na opuszczoną chatkę drwala, w której schroniła się na noc, zjadając część podarowanych jej skarbów. Każdy mięsień sprawiał jej niewymowny ból. Stopy piekły jak dotykane rozżarzonym żelazem. Po drodze musiała je chłodzić w napotkanych stawach, w końcu owinęła je kawałkami podartej koszuli. Chłopi, których napotykała po drodze, pozdrawiali ją, czasem dotykali jej kostura, czynili znak krzyża i często prosili, by pomodliła się za nich. Lecz żaden z nich nie zapraszał jej pod swój dach. Młodość i uroda działały na jej szkodę. Ci poczciwi ludzie myśleli, że mają do czynienia z wielką grzesznicą, która przy grobie świętego Benedykta chce odpokutować za grzechy. Czasem zatrzymywała się na krótki odpoczynek przy przydrożnej kapliczce, błagając w modlitwach o siły do dalszej drogi, lecz nogi z ledwością ją niosły. Dopiero widok rzeki dodał jej skrzydeł. Pobiegła w jej stronę, jak do odnalezionego przyjaciela, pochyliła się nad taflą, aby się napić. Potem usiadła w cieniu szuwarów i patrzyła, jak rzeka toczy swoje rwące wody, które dopływały do murów Orleanu, i ją też miały tam zanieść. Przed nią, na wzgórzach, rozciągały się drewniane domy Gien. Stary, zrujnowany zamek próbował robić dobre wrażenie, górując nad antycznym miastem książąt Orleanu. Lecz Katarzyna nie patrzyła na zamek. Na rzece, pod murami, pod łukami jeszcze nieskończonego mostu, kołysały się barki i łodzie przycumowane na piaszczystym wybrzeżu.
Czerwona kula słońca rzucała krwawe blaski na powierzchnię wody, gotowa do zanurzenia się. Dał się słyszeć odgłos rogu strażnika wzywającego do powrotu za mury miasta, którego bramy zamykano na noc.
Katarzyna, kuśtykając, dołączyła do ludzi kierujących się w stronę zwodzonego mostu. Słońce zaszło i szybko zapadała noc.
Jej obolałe, poranione nogi nie chciały jej słuchać. Katarzyna przeszła pod kamiennym sklepieniem wśród ostatnich przechodniów, lecz zatrzymała się, aby spytać strażnika o drogę do hal. Wiedziała bowiem, że w większości miast, szczególnie tych, które znajdowały się na trasie pielgrzymów, w halach urządzano schronienie na noc, osłonięte drewnianą osłoną chroniącą przed wiatrem.
- Idź prosto, potem w prawo. Czy udajesz się do opactwa Fleury? * - Tak, do Fleury.
- Niech Bóg cię wspomaga, dobra kobieto, i święty Benedykt także!
* Opactwo świętego Benedykta nad Loarą przez długi czas nosiło na-zwę opactwa Fleury. Podziękowawszy skinieniem głowy, skierowała się w uliczkę tak wąską, że wykusze domów prawie się dotykały. Idąc, zjadła resztki chleba i wkrótce znalazła hale. Był to jedynie sam dach opierający się na olbrzymich drewnianych słupach. Zobaczyła schronienie dla pielgrzymów i szybko pchnęła jego drewnianą przegrodę. W środku zalegały sterty świeżego siana, na których spał tylko jeden stary pielgrzym zmożony drogą. Kiedy Katarzyna weszła, otworzył jedno oko, wymamrotał coś niezrozumiałego i zasnął, pochrapując. Katarzyna szczęśliwa, że nie musi rozmawiać, przycupnęła w kącie, naciągnęła na siebie trochę siana i podłożywszy pod głowę ramię, zasnęła.
Kiedy poczuła, że ktoś nią potrząsa, miała wrażenie, że dopiero co usnęła. Zobaczyła nad sobą pochylonego wielkiego pielgrzyma z brodą.
- Ha! Ha! Jeśli masz zamiar iść do wielkiego opactwa, czas wstawać!
Przez drewnianą osłonę sączyło się światło poranka. Szybko wstała mówiąc: - Noc była taka krótka...
- Zawsze jest krótka, kiedy jest się zmęczonym. Pospiesz się, musimy wyruszyć!
Lecz Katarzyna potrząsnęła głową. Jej strój pielgrzymi zobowiązywał ją do odbycia całej drogi na piechotę. Ale obolałe stopy odmawiały posłuszeństwa. Postanowiła użyć jednej ze srebrnych monet, aby wynająć przewoźnika.
- Ja nie wyruszam dzisiaj, mam sprawy do załatwienia w tym mieście.
- Pielgrzym nie zatrzymuje się po drodze w żadnym mieście, z wyjątkiem celu pielgrzymki. Jeśli chcesz, aby Bóg wysłuchał twoich próśb, musisz myśleć tylko o celu swej pielgrzymki! - pouczył ją oburzony starzec.
- Lecz każdy robi, jak uważa. Pokój z tobą! - powiedział i wyszedł.
Katarzyna stała chwilę w progu przytułku, po czym ruszyła w dalszą drogę, porzuciwszy swój kostur, gdyż, jak powiedział starzec, pielgrzymowi nie wolno było poruszać się inaczej niż na piechotę. Owinęła się szczelnie szerokim płaszczem, ponieważ nad miastem padała drobna mżawka, i udała się w kierunku wybrzeża.