Łatwo znalazła odpowiednią barkę. Na zwojach sieci rybackich siedział ponury człowiek. Nie przejmując się deszczem, spokojnie jadł cebulę zapatrzony na wartki nurt. Kiedy Katarzyna spytała go, czy nie zna przewoźnika, który popłynąłby w dół rzeki, uniósł szare, pomarszczone powieki i spytał: - A pieniądze masz?
Skinęła głową, ale człowiek nawet się nie poruszył.
- To pokaż! Każdy może powiedzieć, że ma pieniądze. W dzisiejszych czasach nie spotyka się ich wiele. Ziemie spustoszone, handel umiera, a sam król biedny jest jak mysz kościelna. Teraz płaci się z góry!
Katarzyna, zamiast odpowiedzi, wyciągnęła srebrną monetę i wsunęła ją do brudnej dłoni przewoźnika, który podrzucił ją do góry, przyjrzał się jej, w końcu spróbował zębami. Jego ponura twarz pokraśniała z zadowolenia.
- Zgoda! Lecz nie dalej niż do Chateauneuf! Dalej można wpaść na przeklętych Anglików, którzy oblegają Orlean, a ja dbam o własną skórę.
Powiedziawszy to, spuścił płaską łódź na wodę i pomógł Katarzynie wsiąść. Usiadła na dziobie z twarzą skierowaną w dół rzeki. Człowiek zręcznie wskoczył do środka, tak że łódka prawie nie drgnęła, i chwycił długi bosak, którym odbił się od dna. Łódka zaczęła szybko sunąć po wodzie, gdyż w tym miejscu prąd był wartki. Minęli miasto, brzegi zarośnięte trzcinami.
Nie zwracała uwagi na deszcz, który zmoczył jej twarz. W jej sercu znowu odżyły obrazy przeszłości... ucieczka z Paryża, Barnaba, matka z siostrą i Sara, powolny głos żebraka recytującego wiersz: To miast wszystkich jest królowa, Studnia, źródło nauk wszelkich, Nad Sekwaną położona... Lecz Barnaba przecież nie żył, Paryż był daleko, a miasto, do którego się zbliżała, było osaczone przez wroga, głodne i zrozpaczone, czekała tam na nią pewna śmierć lub gorzej - okropne rozczarowanie. Pierwszy raz pomyślała, jak przyjmie ją Arnold, jeśli w ogóle ją rozpozna! Tyle czasu upłynęło od ich spotkania pod murami Arras!
Katarzyna starała się odpędzić od siebie ponure myśli spowodowane zmęczeniem i napięciem. Na razie chciała upajać się tą chwilą spokoju na barce wśród brzegów pokrytych jasnym piaskiem...
Pod wieczór ukazały się białe wieże i stożkowe, niebieskie dachy zamku przeglądającego się w szerokich fosach połączonych z rzeką. Nie czekając na pytanie pasażerki, przewoźnik wyjaśnił: - To Sully! Należy do pana de Tremoille'a, faworyta Karola VII.
Po czym splunął do wody, wyrażając w ten jasny sposób swój stosunek do właściciela.
Katarzyna nie odpowiedziała. Miała już kiedyś okazję spotkać Jerzego de Tremoille'a, tego burgundzkiego zdrajcę, który stał się najbliższym doradcą i złym duchem króla. Wzbudzał w niej podobne obrzydzenie, jakie okazał przewoźnik, lecz nie powiedziała nic. Zresztą barka szła ukosem do brzegu z zamiarem przybicia.
- Zatrzymujemy się? - spytała zdziwiona, odwracając się do przewoźnika.
- Mam sprawę w Sully - odpowiedział. - Wysiadaj!
Wstała, żeby wyjść na płaski brzeg, i w tej samej chwili otrzymała potężny cios w głowę. Bez czucia osunęła się na piasek...
* * *
Kiedy Katarzyna przyszła do siebie, zapadał zmierzch. Na wschodzie było już ciemno, a na zachodzie widoczne były jeszcze spiczaste wieże Sully na drugim brzegu Loary. Podniosła się na łokciu, zobaczyła, że leży w trawie i jest zupełnie sama. Łódź wraz z właścicielem zniknęła. Spośród traw wyfrunął spłoszony kulik... Przez chwilę nie mogła przypomnieć sobie, co się stało. Głowa jej pękała. Dotknęła dłonią skroni i pod palcami wyczuła potężnego guza. Z pewnością przewoźnik powalił ją, aby móc ją okraść...
rzeczywiście reszta jej skarbów zniknęła: ostatnie dwie srebrne monety, sztylet, a nawet płaszcz, który chronił ją od zimna. Ogarnęło ją głębokie przygnębienie. Czyżby wszystkie moce sprzysięgły się, by nie mogła dotrzeć do Arnolda? Na drodze wyrastały coraz to nowe przeszkody. Lecz jej załamanie nie trwało długo. Katarzyna miała wigor paryskiej dziewczyny, przyzwyczajonej do pokonywania najgorszych trudności. Wstała z wysiłkiem, czepiając się nisko zwisających gałązek wierzby. Kiedy ziemia przestała wirować jej przed oczami, głęboko zaczerpnęła powietrza, podniosła wysoko kołnierz dziurawej kamizelki i ruszyła przed siebie wzdłuż rzeki. Pamiętała, że powinna zaprowadzić ją prosto do opactwa świętego Benedykta, gdzie poprosi o schronienie i pomoc. Dzień spędzony na łodzi i poprzednia, spokojna noc przywróciły jej siły. Gdyby nie okropny ból głowy, czułaby się całkiem dobrze.
Szła tak szybko, że nie upłynęła godzina, jak ukazały się przed nią rozlegle budynki klasztorne i majestatyczna brama rzymska, kwadratowa prawie jak forteca. Pomiędzy masywnymi kolumnami błyszczało słabe światło, w którym ożywały postaci i kwiaty z pięknych kapiteli. Na placu przed bramą spał tłum pielgrzymów stłoczonych jeden obok drugiego, ogrzewających się w ten sposób w czasie snu. Zobaczyła, że jakaś stara kobieta daje jej znaki i robi dla niej miejsce.
- Dom boży pęka w szwach - wyjaśniła przybyłej. - Wielu pielgrzymów przybyło błagać świętego Benedykta o ratunek dla Orleanu...
Ale tutaj nie zmarzniemy. Chodź do mnie, będzie nam cieplej!
Katarzyna nie oponowała. Opadła obok starej kobiety, która podzieliła się z nią serdecznie połatanym płaszczem.
- Skąd przybywasz? - spytała ciekawie.
- Z daleka - odpowiedziała Katarzyna, która bała się przyznać, że jest Burgundką.
- Jesteś taka młodziutka, za młoda jak na takie długie wędrówki! I przybywasz modlić się u grobu świętego jak inni?
- Zdążam do Orleanu! - odparła sucho Katarzyna, licząc na to, że stara zostawi ją w spokoju. Lecz na te słowa oczy starej zabłysnęły jak węgielki.
Pochyliwszy się nad dziewczyną, wyszeptała: - O! Nie ty jedna! Ty też chcesz wziąć udział w cudzie? - W cudzie?...
- No, dalej! Nie udawajże, że nie wiesz, o co chodzi! - odparła stara, mrugając do niej porozumiewawczo i dając jej kuksańca w bok. - Wszyscy dobrzy ludzie z doliny Loary wiedzą, że Orlean wyswobodzi wysłanniczka Boga, dziewica z Lotaryngii. Ona powiedziała naszemu dobremu królowi, że z pomocą Najwyższego wyprze Anglików z Francji i oswobodzi Orlean.
- To baśń dla dzieci - odparła Katarzyna z pobłażliwym uśmiechem.
Na te słowa stara poczerwieniała aż po czubek głowy.
- To najczystsza prawda albo nie nazywam się Berta Koronczarka! Są wśród nas tutaj tacy, którzy widzieli Dziewicę Joannę, kiedy wjechała do Chinon z sześcioma ludźmi. Miała na sobie męski strój, ale jest młoda i piękna jak aniołek, a w jej oczach odbija się błękit nieba. W Orleanie kapitanowie oczekują jej, a bastard im oznajmił, że muszą mieć nadzieję, bo Pan Bóg ześle im pomoc i jedzenie... Ludzie mówią, że król wysłał Dziewicę Joannę do Poitiers, ażeby duchowieństwo i biskupi ujrzeli ją i oddali jej sprawiedliwość. Ale niebawem powinna wjechać do Orleanu... Gdybym nie była taka stara, sama udałabym się do otoczonego miasta, żeby tylko ją zobaczyć!
Ale moje biedne nogi nie zawiodłyby mnie tak daleko i umarłabym w drodze. Więc wolę zostać tutaj, aby modlić się za tego anioła!
Katarzyna po raz pierwszy słyszała o Joannie d'Arc. Nie wzbudziła ona jej zachwytu, wręcz przeciwnie, gorzką zazdrość, bo „taka młoda i piękna", bo „kapitanowie oczekują jej z niecierpliwością". Czy ta piękna Lotarynka, która ukaże się w aureoli bożej wysłanniczki i sławie oręża, dla którego także żył Arnold, nie wzbudzi w jego sercu uczucia? ... Musiała się śpieszyć, musiała koniecznie przybyć przed tą niebezpieczną kobietą!