Nie pomyliła się. Kilka kroków od niej stał Arnold de Montsalvy.
Oparty o klasztorny mur, z odkrytą głową i czarnymi krótkimi włosami w nieładzie, patrzył z niechęcią na godny pożałowania tłum, który wszedł do miasta. Na jego zakurzonej twarzy dostrzegła szramę, której wcześniej tam nie było. Jego zbroja była pokiereszowana, wydawał się zmęczony, ale przepełniona szczęściem Katarzyna nie spostrzegła w nim żadnych innych zmian. Rysy twarzy może miał trochę bardziej wyraziste. Wokół ust rysowały się głębokie bruzdy. Spojrzenie, które tak rzadko wyrażało czułość, było jak zawsze tak samo twarde, a postawa zuchwała. Ale właśnie taki, nieogolony, a nawet brudny wydał się Katarzynie piękniejszy od Michała Archanioła. Marzenie dziewczyny ziściło się!
Radość, że odnalazła go tak szybko, zaraz po przekroczeniu bramy, była tak wielka, że dziewczyna zapomniała o całym świecie. Przyciągał ją nieprzeparcie...
Z błyszczącymi oczyma, z wilgotnymi ustami i wyciągniętymi rękami zaczęła iść w jego stronę, powoli, jak w jakimś zauroczeniu... Wydawała się tak nierzeczywista, że zdziwieni towarzysze Arnolda rozstąpili się, robiąc jej przejście. Arnold nie spostrzegł jej od razu. Oglądał z widoczną irytacją wygiętą gardę miecza. Ale nagle podniósł głowę i spostrzegł idącą w swoją stronę kobietę w łachmanach, która zbliżała się po bruku mokrym jeszcze od ostatniego deszczu. Było w niej coś takiego, co zwróciło na nią jego rozproszoną uwagę. Widać było, że ledwie trzyma się na nogach.
Najwyraźniej znajdowała się u kresu sił, ale oczy jaśniały mocnym blaskiem, a na nędzną suknię spływała złocista rzeka wspaniałych włosów.
Dziewczyna zbliżała się do niego z uśmiechem na ustach, wyciągając drżące i pokaleczone ręce. Arnold pomyślał, że to zjawa, którą zrodziło zmęczenie po całym dniu wyczerpującej walki i godzinach wymachiwania ciężkim mieczem.
Gwałtownie przetarł oczy, popatrzył jeszcze raz... I nagle rozpoznał Katarzynę.
Niezdolna do powiedzenia czegokolwiek, zatrzymała się o kilka kroków od niego, pożerając go wzrokiem. Ich spojrzenia spotkały się i nie odrywały od siebie przez chwilę, która zdawała się nigdy nie skończyć. W oczach Arnolda, które stawały się coraz większe, dało się wyczytać zdziwienie i niedowierzanie. Spostrzegła również olbrzymią radość, ale było to tylko przelotne wrażenie... Nagle Arnold przyszedł do siebie.
Wyprostował się, a na jego twarzy pojawiło się gwałtowne wzburzenie.
Wściekły, wskazał na Katarzynę oskarżycielską dłonią i krzyknął: - Zatrzymajcie natychmiast tę kobietę!
Zbita z tropu zatrzymała się, patrząc na Arnolda z wyrazem niedowierzania. Czar prysnął, zachwiała się. Nieruchome ręce opadły wzdłuż ciała, wzrok zgasł. Wyszeptała z bólem w głosie: - Nie!... Arnoldzie!...
Ale jego ogarnęła ślepa wściekłość, chwycił ją za ramię i prawie wepchnął w ręce oniemiałych ze zdziwienia żołnierzy, którzy nie ośmielili się poruszyć. Dał się słyszeć gniewny głos młodzieńca: - Jesteście głusi czy głupi? Mówię wam, żebyście zatrzymali tę kobietę!
- Ależ... panie - wyjąkał sierżant.
Arnold skoczył w jego stronę, górując nad nim wzrostem. Z zaciśniętymi pięściami i gotów do uderzenia był napięty jak cięciwa łuku.
Twarz mu poczerwieniała.
- Żadnych ale, przyjacielu! Rozkazuję! Wiesz, kto to jest? To Burgundka... najgorsza ze wszystkich. To nie jest wcale żadna godna litości uciekinierka, chociaż chciałaby, abyśmy w to uwierzyli. To kochanka Filipa Dobrego we własnej osobie, piękna Katarzyna de Brazey! Nie trzeba wiele sprytu, aby zrozumieć, po co tu przychodzi.
Usłyszawszy imię Filipa Dobrego, żołnierz najwyraźniej się przestraszył. Pospiesznie chwycił Katarzynę za przegub dłoni, a wtedy dał się słyszeć powolny i pełen niedowierzania głos: - Piękna Katarzyna tutaj? Pani o złocistych włosach. Któż opowiada podobne rzeczy?
Rozwiana ruda czupryna i zbroja z błękitnej stali należały do Xaintrailles'a, który wyszedł z bocznej uliczki. Był równie zmęczony, jak jego przyjaciel, ale na wesołej twarzy malował się uśmiech.
- Ja to mówię! - rzucił sucho Arnold. - Popatrz, jeśli mi nie wierzysz!
Olbrzymi, rudy rycerz podszedł do grupki żołnierzy, która otoczyła Katarzynę, popatrzył na nią z nieudawanym zdziwieniem, a następnie wybuchnął śmiechem.
- Na mą duszę, toć to prawda! Cóż tutaj porabiasz, piękna pani, i to w takim stroju?
- Przyszła na przeszpiegi dla swego kochanka, nietrudno to odgadnąć wykrzyknął Arnold. - Powiem ci, co z nią zrobimy: nie minie godzina, a znajdzie się na dnie lochu, gdzie zaczeka na wyrok. Hej, wy tam... wykonać rozkaz!
Xaintrailles przestał się śmiać. Nadal spoglądał na Katarzynę. Potem zatrzymał przyjaciela, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Nie sądzisz, że to trochę dziwne - powiedział, kiwając głową. Dlaczego Filip Burgundzki, który wycofał swoje oddziały z oblężenia na skutek sprzeczki z Bedfordem, miałby ją przysłać tutaj... i to w takim stanie?
Patrz na jej potargane odzienie, na zakrwawione stopy... ledwo trzyma się na nogach...
Błysk litości, który wyczytała w oczach Xaintrailles'a, dodał załamanej dziewczynie trochę otuchy. Ale uparty Arnold nie chciał nic słyszeć.
Gniewnie wzruszył ramionami.
- To dowodzi tylko, że jest lepszą aktorką, niż mógłbyś przypuszczać!
Co się tyczy zamysłów Filipa krętacza, bądź pewien, że zrobię wszystko, aby je poznać. Wiadomość o rychłym przyjeździe Dziewicy z pewnością wiele zmieniła na dworze w Brugii. Do więzienia z tym szpiegiem... i to szybko!
Tam już będą wiedzieli, jak rozwiązać jej język.
Xaintrailles przestał nalegać. Zbyt dobrze znał Arnolda, by wątpić, że za żadną cenę - choćby od tego miało zależeć jego życie - nie zmieni zdania, a zwłaszcza publicznie.
Zresztą wokół nich zgromadził się tłum, który zaczął wykrzykiwać: - Śmierć Burgundce!
Krzyki stawały się coraz głośniejsze. Oblężenie trwało już wiele miesięcy i rozjątrzonych mieszkańców Orleanu wypełniały wściekłość i trwoga. Obawiając się rozruchów, żołnierze otoczyli Katarzynę, podczas gdy inni odsuwali za pomocą lanc najbardziej rozwścieczonych mieszkańców.
Ktoś rzucił bryłę błota, która trafiła Katarzynę w samo serce. Dziewczyna nawet się nie zachwiała. Stała wyprostowana, sztywna... jakby nic do niej nie docierało. Całą swoją duszą wpatrywała się w Arnolda. Cuchnące błoto spływało po jej sukni, pozostawiając czarny ślad. Nagle młoda kobieta wybuchnęła śmiechem... Strasznym, przeraźliwym śmiechem, który spowodował, że wszyscy zamilkli. Wydawało się, że śmiech ten nigdy się nie skończy.
- Zabierzcie ją stąd! - wykrzyknął wyprowadzony z równowagi Arnold. - Zabierzcie ją stąd, bo ją zabiję!...
Nagle śmiech zamienił się w szloch. Sierżant chwycił Katarzynę za ramię, podczas gdy jeden z żołnierzy wiązał jej ręce z tyłu. Odwróciła głowę, ale jej nie spuściła. Przed oczami miała mgłę. Zmęczonym ruchem opuściła ramiona i dała się poprowadzić teraz już obojętna... nie widząc nawet mijanych ulic.
Nie dostrzegła też, że kiedy prowadzono ją przez mały placyk, zza fontanny wynurzyła się wysoka sylwetka de Xaintrailles'a, który zatrzymał dyskretnie dowódcę eskorty.
- Wsadź ją do więzienia - szepnął kapitan - ale nie do lochu, i nie przykuwaj jej. Powiedz też strażnikowi, żeby dał jej coś do jedzenia. Tylko cudem trzyma się na nogach. Rzadko można spotkać winowajczynię, która tak przypominałaby ofiarę.
Człowiek kiwnął głową na znak, że rozumie, wsadził do kieszeni sztukę złota, którą wsunął mu Xaintrailles, i dołączył do oddziału eskortującego Katarzynę.