* * *
Chatelet, dokąd żołnierze zaprowadzili dziewczynę, było fortecą Orleanu. Strzegła ona wjazdu na wielki most, który prowadząc obok piaszczystej wysepki, gdzie stała mała baszta świętego Antoniego, łączył się na lewym brzegu z fortecą Tourelles, jednym z głównych punktów oporu Anglików. Dowodził nią William Gladsdale.
Gdy wstał dzień, Katarzyna spoglądając przez okienko skąpo oświetlające celę, zobaczyła w dole Loarę, co wywołało w niej radość. Od kiedy dobrnęła do rzeki po wyczerpującej wędrówce, traktowała ją jak kogoś bliskiego, jak przyjaciela. W przeddzień, gdy żołnierze wrzucili ją do celi, widok rzeki nie wzbudził w niej żadnej reakcji. Zmęczona i przytłoczona olbrzymim rozczarowaniem, jakie ją spotkało, rzuciła się na stertę słomy, która miała służyć jej za posłanie, i zasnęła jak zmordowane zwierzę. Nie słyszała nawet, jak strażnik przyniósł jej dzban wody i kawałek chleba...
Po przebudzeniu zastanawiała się przez dłuższą chwilę, czy nie jest jeszcze pogrążona w jakimś złym śnie. Jednak w miarę jak powracała jej pamięć, wypadki poprzedniego dnia stawały się coraz bardziej wyraziste. Z głową ukrytą w dłoniach, siedząc na nędznym legowisku, usiłowała zastanowić się nad sytuacją, ale czuła tylko gorycz. Przez wszystkie te ostatnie dni, w czasie strasznej wędrówki, a nawet jeszcze wcześniej, dokładnie od czasu, kiedy w Chateauvillain brat Stefan powiedział jej, że Arnold się nie ożenił, żyła jakby w hipnozie. Powrót do rzeczywistości był brutalny, a przebudzenie miało gorzki smak.
Kiedy pomyślała o Arnoldzie de Montsalvy, twarz poczerwieniała jej ze wstydu i złości. Ale oskarżała bardziej siebie niż jego. Była szalona, sądząc, że przyjmie ją z otwartymi ramionami, ponieważ przybyła do niego pozbawiona wszystkiego, nie przynosząc nic oprócz miłości! Zdała sobie sprawę, że być może podświadomie uważała, iż czekana nią tylko dlatego, że dwa razy stracił głowę w jej ramionach. Zapomniała o tym, w jakiej sytuacji widział ją po raz ostatni: siedziała w łożu Filipa, a on obrzucił ją pełnym pogardy spojrzeniem. Człowiek tak uparty i nieprzejednany jak Arnold nienawidził jej za dwie sprawy. W jego oczach Katarzyna była po dwakroć winna, po dwakroć przeklęta: była jedną z tych Legoix, którzy kiedyś zamordowali jego brata Michała, i była kochanką Filipa Burgundzkiego, którego on nienawidził i uważał za zdrajcę. Nie, jeśli w tej sprawie był ktoś, kogo należało winić, to właśnie ją, za to, że wszystko poświęciła dla niemożliwego marzenia. Straciła wszystko, wszystko... Znajdowała się w więzieniu, oskarżona o coś, co mogło zakończyć się jej śmiercią, narażała się wielokrotnie na niebezpieczeństwa, i wszystko to na nic...
Wstała i zaczęła przechadzać się po celi. Było to wąskie i niskie pomieszczenie, do którego światło dochodziło przez mały, zakratowany otwór. Jedynymi sprzętami były słomiane legowisko i taboret, na którym strażnik położył chleb i postawił dzbanek z wodą. Ze ścian spływała woda i zwisały straszne łańcuchy i żelazne obręcze. Już po raz trzeci zamknięto ją w więzieniu, ale dziewczyna miała nadzieję, podobnie jak i poprzednio, że się z niego wydostanie. Życie nie mogło się tak zakończyć...
Chcąc odzyskać siły, zaczęła się posilać. Urwała, nie bez trudu, kawałek twardego chleba, który musiał pochodzić z jakichś starannie ukrytych zapasów, bo w mieście, do którego nie dochodziły żadne konwoje z żywnością, panował głód. Aby móc go zjeść, maczała po kawałku w wodzie.
Na zakończenie wypiła kilka łyków wody i poczuła się lepiej. Zaśmiała się nawet, wspominając wspaniałe uczty i wykwintne dania, w których gustował Filip Burgundzki, a które niegdyś tak ją nużyły. Jakże smakowałby teraz kawałek jednego z tamtych wspaniałych pasztetów!
Następnie usiłowała zasnąć, aby więcej nie rozmyślać. Była wściekła na siebie samą, na cały świat i na tak upragnione miasto, które teraz przeklinała z całego serca...
Kiedy się ściemniło, niskie drzwi otworzyły się i stanął w nich strażnik. Nieco dalej, w korytarzu, stało nieruchomo czterech żołnierzy z pikami w dłoniach.
- Trzeba iść! - powiedział strażnik, grubasek o wesołej twarzy, który nie przypominał w niczym strażnika więziennego. Katarzyna, która zobaczyła go po raz pierwszy, zdziwiła się na widok jego szczerych, niebieskich oczu.
- Gdzie mnie prowadzą? - zapytała.
Wzruszył ramionami na znak, że nie wie i wskazał na żołnierzy: - Oni wiedzą. To musi ci wystarczyć.
Bez dodatkowych komentarzy dziewczyna w otoczeniu żołnierzy weszła po krętych kamiennych schodach i znalazła się w małym, sklepionym pomieszczeniu, skąd wychodziło wiele korytarzy zamkniętych grubymi, stalowymi kratami. Weszli w korytarz kończący się małymi, dziesięciostopniowymi schodami, u góry których znajdowały się dębowe drzwi z grubymi, stalowymi zawiasami i małym okienkiem. Kiedy drzwi się otworzyły, Katarzyna stanęła na progu długiej i niskiej sali, której sklepienie podpierały cztery masywne filary. Na jednej ze ścian znajdowało się wąskie okno w kształcie grotu lancy. Przy tej ścianie, na całej jej szerokości, stał długi stół. Za stołem siedziało pięciu mężczyzn. Inny mężczyzna siedzący przy małym stoliku z boku, pisał coś w świetle świecy. Na gołych, kamiennych ścianach, gdzie wisiał jedynie krzyż, paliły się pochodnie.
Strażnicy zaprowadzili Katarzynę na środek sali, ustawili twarzą do stołu i stanęli obok niej. Dziewczyna zrozumiała, że stoi przed trybunałem, lecz nie mogła powstrzymać drżenia, zobaczywszy, że w gronie sędziów znajduje się Arnold. Siedział tuż obok przewodniczącego, mężczyzny około sześćdziesiątki, o surowej twarzy pod koroną siwych włosów. Arnold nie miał na sobie zbroi; ubrany był w zielony kaftan bez żadnych ozdób.
Pozostali sędziowie, ludzie w wieku dojrzałym, mieli na sobie długie, czerwone togi obszyte futrem, jakie noszą ławnicy miejscy. Twarze wszystkich były wychudłe i pozbawione wyrazu. Arnold wstał. Jego czarne oczy spoczęły na Katarzynie.
- Stoisz tutaj przed panem Raoulem de Gaucourtem, gubernatorem tego miasta, i przed ławnikami, aby odpowiedzieć na oskarżenie spiskowania z nieprzyjacielem.
- Z jakim nieprzyjacielem? - zapytała łagodnie Katarzyna. - Nigdy w życiu nie zamieniłam słowa z żadnym Anglikiem.
Arnold uderzył pięścią w stół.
- Nie żartuj sobie! Burgundczycy są naszymi nieprzyjaciółmi, podobnie jak ludzie Suffolka... a nawet jeszcze bardziej ! Bo wziąwszy wszystko pod uwagę, najeźdźca angielski czyni to, co zwykł czynić najeźdźca, podczas gdy twój pan niszczy swój własny kraj dla dobra cudzoziemców. Dlatego właśnie ty, przysłana przez niego w nieznanym nam jeszcze celu, stoisz teraz przed tym trybunałem...
- Panie - ucięła Katarzyna znużonym głosem - ty i ja znamy się nie od dziś i wiesz dobrze, że nie urodziłam się Burgundką, że stałam się nią nie z własnej woli. Przybyłam tutaj pozbawiona wszystkiego, po strasznej wędrówce, która zostawiła ślady na mych stopach i...
Pięść Arnolda uderzyła ponownie w stół. Ale daleka od przestrachu Katarzyna miała dziwne wrażenie, że on udaje złość i że tak hałasuje, aby ukryć jakąś wewnętrzną słabość.
- Zamilcz! - krzyknął. - Lepiej niż kto inny wiem, ile są warte twoje słowa i co należy o nich sądzić. Znam twoje słodkie słówka i twoją sztukę przekonywania...
Gubernator Orleanu zakaszlał.
- Panie de Montsalvy - powiedział grzecznie - obawiam się, że dajesz się ponieść uczuciom osobistym. Sądzę, że będzie lepiej, jeśli pozwolisz, żebym przesłuchał ją z pozostałymi ławnikami. Kiedy dowiemy się od niej wszystkiego, co chcemy wiedzieć, będziesz mógł ją oskarżać, ile dusza zapragnie. Wydaje się jednak, że zapomnieliśmy przydzielić uwięzionej obrońcę...