Выбрать главу

- Za pozwoleniem, panie gubernatorze - ucięła krótko Katarzyna - nie jest mi potrzebny obrońca. Moje słowo i moja szczerość powinny wystarczyć. Oskarża się mnie tutaj o czyny, których wcale nie popełniłam i nie miałam najmniejszego zamiaru tego uczynić!

- To właśnie będziemy chcieli ustalić. Więc zaczynajmy, odpowiadaj, pani, na moje pytania. Czy jesteś Katarzyną de Brazey, kochanką i faworytą księcia Filipa?

Ton Gaucourta był poważny, lecz pozbawiony surowości. Katarzyna zrozumiała, że ten człowiek nie jest jej wrogiem i poczuła się trochę pewniej.

- Jestem Katarzyną de Brazey, wdową po wielkim skarbniku Burgundii, skazanym za zdradę. Jestem teraz nikim dla Jego Wysokości Filipa.

W tym momencie Arnold wybuchnął śmiechem i Katarzyna z trudem opanowała gniew. Udało się jej nawet nie spojrzeć w jego stronę.

- Od kiedy to? - zapytał szyderczo.

Patrząc na gubernatora, odpowiedziała spokojnie.

- Od kiedy dowiedziałam się o jego rychłym ożenku. Wszystkie więzy, jakie istniały między mną i nim, zostały zerwane. Nie usłuchałam polecenia powrotu na jego dwór. Zrozum mnie, panie: wkrótce minie pięć miesięcy, od kiedy umarło nasze dziecko. Zabrało ze sobą ostatnią więź. Odeszłam...

- Żeby przybyć tutaj? - powiedział Gaucourt. - Cóż za dziwny wybór! I cóż za dziwny strój dla kobiety bogatej i potężnej, jaką byłaś!

- Po drodze zostałam okradziona ze wszystkiego przez bandytę o imieniu Ziółko. Uciekłam z jego twierdzy, kiedy dowiedziałam się, że wysłał kogoś do Brugii po okup za mnie. Dalszą wędrówkę odbyłam tak, jak mogłam... to znaczy na piechotę.

- Ale po co przyszłaś tutaj? Czego tutaj szukasz?

Katarzyna nie odpowiedziała od razu. Fala ciepła zalała powoli jej twarz i poczuła, że gwałtowne wzruszenie ściska jej gardło.

Opuściła głowę i wyszeptała głucho: - Szłam... za marzeniem, które narodziło się dawno temu! Ale sądzę, że byłam szalona... - Uniosła głowę, a ponieważ gorące łzy pojawiły się w jej oczach, zaczęła krzyczeć ogarnięta gwałtownym szałem: - Szalona do granic możliwości, szalona jak dziecko, które w księżycową noc pochyla się nad studnią, aby uchwycić w małe rączki promień księżyca, a potem umiera z rozczarowania.

Jej głos stał się ochrypły. Gubernator patrzył na nią z ciekawością, którą dostrzegł Arnold. Kapitan roześmiał się okrutnie.

- Czyż nie mówiłem? Śnimy teraz! Ta kobieta chce, żebyśmy uwierzyli, że szła za swoim marzeniem. W rzeczywistości, panowie, ona uważa nas za głupców. Byłbym szczerze zdziwiony, gdyby nie mówiła o swych marzeniach nawet przykuta do pala.

- Nigdy nie uważałam cię za głupca, Arnoldzie de Montsalvy, i bardzo tego żałuję! - wykrzyknęła Katarzyna.

Jej ostatnie słowa stłumiła dyskusja, jaka wywiązała się między sędziami, którzy zastanawiali się, czy Katarzyna ma zostać oddana w ręce kata. Na myśl o torturach Katarzyna poczuła strach. Przecież była tak słaba, tak wyczerpana! Jeden Bóg wie, jakie wyznania mogliby z niej wydrzeć, zadając jej ból. Z trwogą śledziła szybką dyskusję, jaką półgłosem toczyło pięciu mężczyzn, i zdała sobie sprawę, że trzech ławników stanęło po stronie Arnolda. Tylko jeden był przeciw: gubernator. Usłyszała, jak mówi: - Według mnie to nie ma sensu. Zapominacie, że wy sami, mieszkańcy Orleanu, wysłaliście pana Xaintrailles'a do Filipa Burgundzkiego z prośbą, aby przejął miasto, na co się zgodził.

- Rzeczywiście zgodził się, ale nie wycofał swoich oddziałów. Trzeba było dopiero nieporozumień między nimi jego szwagrem, regentem Bedfordem, aby to zrobił. Uczynił to więc pod wpływem złego humoru, a nie z powodu solidarności francuskiej. Co więcej, wie, że niebo idzie nam z pomocą i że niczego nie może się już po nas spodziewać. Sądzę, że ta kobieta przyszła tutaj z konkretnym zadaniem do spełnienia i trzeba wyrwać z niej tę tajemnicę. Od tego może zależeć los naszego miasta - stwierdził jeden z ławników.

Dwaj pozostali notable żwawo poparli swojego kolegę. Arnold uśmiechnął się nieszczerze do Gaucourta.

- Widzisz, panie, jest nas czterech przeciw tobie. Zabieramy ją! Następnie podnosząc głos, krzyknął: - Kacie! Czyń swą powinność!

Przestraszona Katarzyna dostrzegła, jak zza jednego z filarów wychodzi niski i krępy człowiek ubrany w czerwono-brązowy strój. Za nim szedł inny mężczyzna, podobnie ubrany, lecz wyższy. Żołnierze rozstąpili się przed nim, a on położył na ramionach Katarzyny szorstkie ręce. Odwracając głowę, dziewczyna dojrzała tę część sali, której wcześniej nie widziała. Stały tam jakieś straszne urządzenia: coś, co przypominało łoże z surowego drewna, wyposażone w dwa kołowrotki, długie, metalowe pręty wystające z naczynia wypełnionego żarem, a trochę dalej rysował się kształt straszliwego koła o stalowych szpikulcach.

Przerażona nie mogła oderwać oczu od tych ponurych urządzeń. Nagle wydała okrzyk. Kat zerwał z niej brutalnie suknię i koszulę. Stojąc naga przed mężczyznami, którzy pożerali ją wzrokiem, poczuła, że się czerwieni, i zaczęła zasłaniać się rękami. Ale oprawcy chwycili jej dłonie, aby je związać. Zatrzymał ich rozkaz, a raczej krzyk. To był Arnold: - Kto wam rozkazał rozebrać tę kobietę?

- Ależ, mój panie... taki jest zwyczaj - zaprotestował kat.

- Kpię sobie z tego zwyczaju i nie jestem twoim panem. Załóż jej chociaż koszulę.

Gdyby Katarzyna nie czuła strachu, dostrzegłaby, że Arnold zbladł, a nozdrza zaczęły mu drgać. Z trudem powstrzymała okrzyk przerażenia, kiedy prowadzono ją w stronę łoża tortur. Kat narzucił na nią strzępy koszuli.

Położono ją na drewnianym łożu. Jej ręce zostały brutalnie podniesione ponad głowę i przywiązane do kołowrotka, pomocnik kata uczynił to samo z jej nogami. Ławnik Lhuillier pochylił się nad nią: - Kobieto, zanim poczujesz ból, możesz nam powiedzieć z własnej woli, po co przybyłaś do tego miasta. W ten sposób zaoszczędzisz sobie i nam dalszego ciągu. Po co tutaj przybyłaś?

Oczy Katarzyny na próżno szukały Arnolda. Nie znajdował się w jej polu widzenia. Nie wiedziała nawet, czy nadal jest tutaj. Popatrzyła na Lhuilliera.

- Aby odnaleźć mężczyznę, którego kocham - szepnęła. - Ale nie mogę wyjawić jego nazwiska.

- Dlaczego?

- Bo i tak mi nie uwierzycie!

Z jej ust wyrwał się okrzyk bólu. Na dyskretny znak ławnika kat uruchomił kołowrotek. Ciało Katarzyny zalała fala cierpienia. Miała wrażenie, że nogi i ręce zostały wyrwane z jej ciała.

- Zachowuj się godnie - powiedział łagodnie Lhuillier. - Jeśli chcesz, abyśmy mieli do ciebie zaufanie, musisz przynajmniej wyjawić nazwisko tego mężczyzny. Kto to jest? Jakiś Burgundczyk. który się tutaj ukrywa? No, no, okaż, pani, rozsądek, a przestaniesz cierpieć.

Po twarzy Katarzyny spłynęły duże, gorące łzy. Czuła taki ból, że z trudem mogła mówić.

- Zapytajcie... pana de Montsalvy'ego. On... będzie... mógł wam to powiedzieć!

Ławnik zawahał się. Ale właśnie w tej chwili dwóch rycerzy weszło do sali i zbliżyło się żwawo do łoża tortur. Pomimo łez, które wypełniały jej oczy, Katarzyna rozpoznała Xaintrailles'a, ale nigdy wcześniej nie widziała drugiego mężczyzny. Był to Jan de Dunois, bastard Orleanu, pan oblężonego miasta. Wszyscy darzyli go wielkim szacunkiem, bo ze szlachetnością urodzenia* łączył wielką waleczność, niezłomną lojalność i nieskończoną uprzejmość. Rzucił na Katarzynę szybkie spojrzenie i uczynił ruch ręką.

* Urodził się w roku 1402 ze związku księcia Ludwika Orleańskiego z Mariettą d'Enghien. - Kacie, uwolnij tę kobietę...