Ten pomysł wydał się Katarzynie tak szalony, że wybuchnęła śmiechem.
- Ty mnichem? Z twoją dumą, z twoim uporem?
- Mógłbym nim zostać. Ale zbyt kocham wojaczkę, żeby być dobrym sługą Pana. Dumę można poskromić. Ale nie miłość do walki! To jest rzecz, którą ma się we krwi, kiedy przychodzi się na świat, którą wypija się z mlekiem matki. Więc walczyłem, mając nadzieję, że któregoś dnia śmierć wybawi mnie od ciebie. Ale i ona pozostała głucha.
Katarzyna wstała powoli. Oparła się o ścianę, jakby szukała wsparcia.
Jej spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Arnolda, jak krzyżują się dwa miecze. Uśmiechnęła się z pogardą.
- Dlatego pomyślałeś, że śmierć może zabrać mnie! Bo przecież to ty, korzystając z nieobecności bastarda i de Gaucourta, wymogłeś na ławnikach moje skazanie. Czy tak?
- Tak, to ja! Nie miałem z tym żadnego kłopotu. Ciążyłaś im jak zła wróżba. Powieszą cię z radością...
Nagle odeszła od muru, zbliżyła się do niego, prawie go dotykając, z płomieniem wyzwania w oczach: - A ty? Ty również powiesisz mnie z radością, nieprawdaż? Sądzisz, że w ten sposób wyzwolisz się ode mnie na zawsze? Tak myślisz, prawda?
Odpowiedział z trudem: - Tak... tak myślę!
Zaśmiała mu się w twarz. Był to triumfalny, kpiący, nieznośny śmiech.
Zuchwale podniosła głowę. Ogarnęła ją dzika radość, była wprost szalona.
Arnold wydal się jej bardzo słaby i bezbronny. Sto razy, tysiąc razy bardziej godny pożałowania niż ona, już przecież tak bliska śmierci.
- Ach, i ty w to wierzysz? Sądzisz, że mój duch i wspomnienie o mnie nie będą cię nękać? Sądzisz, że kiedy moje ciało zamieni się w proch, zapomnisz o mnie? Biedny głupcze! Po śmierci stanę się sto razy niebezpieczniejsza. Będziesz mnie widział wszędzie, w kobiecych twarzach i ciałach, bo ani bieda, ani starość mnie nie dotkną. I dlatego, że do pragnienia dodasz jeszcze wyrzuty sumienia...
Po raz pierwszy w ciemnych oczach młodzieńca zapalił się płomień złości...
- Wyrzuty sumienia? Z pewnością zasługujesz na taki los, bo przyszłaś tutaj czynić zło.
- Przestań okłamywać siebie i mnie! To już nie ma teraz znaczenia, bo sam zdecydowałeś o moim losie. Wiesz dobrze, po co tutaj przybyłam.
Wiedziałeś o tym od chwili, kiedy podeszłam do ciebie z wyciągniętymi rękami przy bramie Burgundzkiej. Wiedziałeś również o tym w sali tortur.
Wiesz, że z miłości do ciebie zrobiłabym wszystko, że zostawiłam wszystko i chciałam tylko jednego: odnaleźć cię i umrzeć z tobą na zgliszczach tego miasta.
- Milcz! - krzyknął.
- Nie, nie będę milczała. Jeszcze jestem żywa. Mam jeszcze głos.
Sznur nie zacisnął się jeszcze na moim gardle. I będę mówiła, jak długo będę miała na to ochotę. Powiem ci wszystko to, co od tylu lat miałam ochotę ci powiedzieć. I w czasie bezsennych nocy będziesz słyszał mój krzyk: „Kochałam cię... kochałam cię, a ty mnie zabiłeś"...
- Zamilcz wreszcie!
Chwycił ją gwałtownie za ramiona i zaczął nią potrząsać. Straciwszy równowagę, dziewczyna zachwiała się i krzyknęła. Wtedy puścił ją równie gwałtownie, jak schwycił, tak że upadła na ziemię. Jedna noga podwinęła się jej, wywołując ostry ból. Czując wilgotną posadzkę, chciała się podnieść, ale on rzucił się na nią, przygniatając całym ciężarem ciała.
W słabym świetle latarni zobaczyła tuż przy swojej twarzy wykrzywioną z wściekłości i pożądania twarz.
- Nie, nie będziesz mnie już nękać! Jutro umrzesz, a dzisiaj w nocy odprawię nad tobą egzorcyzmy, czarownico. Pozbawię cię całej twojej mocy.
Kiedy cię posiądę, zrozumiem może, że jesteś kobietą taką jak wszystkie...
Między przeciwnikami wywiązała się dzika i bezlitosna, lecz milcząca walka. Zaciskając zęby, Katarzyna walczyła, jakby od tego zależało jej życie, wstrzymywała oddech i oszczędzała, jak tylko mogła, siły. Była zwinna jak węgorz, ale Arnold miał nad nią przewagę silnego, zdrowego mężczyzny, podczas gdy ona była osłabiona, i zrozumiała, że wkrótce będzie musiała się poddać. Co więcej, rozwiązane włosy przeszkadzały jej, zaplątywała się w nie jak w sieci. Arnold uchwycił jeden z jej nadgarstków i starał się uczynić to samo z drugim. Siły Katarzyny słabły coraz bardziej i nagle całkiem ją opuściły. Usta Arnolda wpiły się w jej usta, więżąc ją w pocałunku, który przerwał oddech. Czuła, że słabnie i zaraz zemdleje. Walczyła z nową słabością, która podstępnie ją ogarniała. Ale nie miała już siły.
Na pół świadoma czuła, że młodzieniec odsunął się od niej, nadal trzymając jej nadgarstki, i że zdejmuje z niej ubranie. Zamknęła oczy, żeby go nie widzieć, ale słyszała, że oddycha głośno, jak człowiek po długim biegu. Nadgarstki ściśnięte mocnymi palcami Arnolda bolały ją bardzo, próbowała je jakoś oswobodzić, lecz jej ciało przebiegł gwałtowny dreszcz.
Arnold nie poprzestawał na jednym pocałunku i Katarzyna poczuła, jak budzą się dawne demony jeszcze bardziej żarłoczne po długim śnie, na jaki je skazała. Zapominając o wszystkim, o szubienicy, o swojej nienawiści, o uprzedzeniach i poniżeniu, oddała się mu całkowicie, nie zdając sobie nawet sprawy, że już uwolnił jej ręce i że instynktownie zarzuciła ramiona na jego szyję. Mówił teraz coś ochrypłym, ledwo słyszalnym głosem, głosem z sennych marzeń. Z ustami przy jej twarzy szeptał gorące słowa miłości przerywane obelgami, nie przestając jej całować. Z zamkniętymi oczami, z na wpół otwartymi ustami, dała się porwać uniesieniu. I stał się cud, cud, który rodzi się jak iskra między istotami przeznaczonymi dla siebie, stworzonymi dla siebie. Katarzyna oddawała się, jak nigdy jeszcze nie oddała się żadnemu mężczyźnie, a w zamian otrzymała rozkosz tak wielką, jakiej istnienia nigdy nie podejrzewała. Rozkosz, która zmazała wszystkie cierpienia i była warta całego życia...
Kiedy fala namiętności opadła, pozostawiając ją nieruchomą i bezwolną na gołej posadzce więzienia, Katarzyna poczuła, że Arnold ją opuszcza. Otworzyła oczy i zobaczyła, że kieruje się niepewnym krokiem w stronę drzwi. Uśmiechnęła się.
- Arnoldzie... - zawołała.
Na brzmienie jej głosu odwrócił się powoli, bardzo powoli, jakby z żalem. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć. Ale żaden dźwięk nie wydobył się z jego ust. Wtedy szepnęła łagodnie: - Możesz sobie odejść... a ja mogę umrzeć. Wiem teraz, że nigdy o mnie nie zapomnisz.
Młodzieniec jak oszalały rzucił się w stronę drzwi z ochrypłym krzykiem, zapominając o latarni. Katarzyna usłyszała, jak biegnie więziennym korytarzem. Obawiając się wejścia strażników, pospiesznie ubrała się, położyła na słomie i zasnęła.
Kiedy jeden ze strażników przyszedł po lampę, znalazł Katarzynę śpiącą głębokim snem i przez chwilę stał jak osłupiały.
- Jak może spać, kiedy za parę godzin zostanie powieszona - dziwił się, opowiadając o tym w chwilę później swemu towarzyszowi. - To wymaga wielkiej odwagi. A przecież to tylko kobieta.
Rozdział czternasty Joanna d'Arc
Uciekając z więzienia, w którym zamknięto Katarzynę, Arnold nie domyślał się nawet, jak ogromną radość pozostawił po sobie. Radość ta w pewien sposób wyrwała młodą kobietę z więzienia, wyzwoliła od strachu przed okrutnym losem, jaki ją czekał, i wprawiła w błogi nastrój. W ciągu jednej godziny zaznała tyle szczęścia, że już nie obawiała się śmierci.
Franciszkanin mający ją eskortować zastał kobietę całkowicie spokojną, która prawie nie zwracała na niego uwagi. Obojętnie wysłuchała tego, co mówił o Bogu, a na jej twarzy błąkał się zagadkowy półuśmiech, który zgorszył mnicha. Pitoul, pochlipując, przyniósł jej posiłek, najlepszy, jaki udało się jej zjeść od dłuższego czasu: biały chleb, świeże mięso i wino.