Выбрать главу

Grom z nieba byłby dla Arnolda z pewnością mniej zaskakujący niż gwałtowny atak ze strony Dziewicy. Władczy ton i mocna pięść młodej dziewczyny wywołały osłupienie u najbardziej popędliwego z kapitanów, gdyż najwyraźniej Anioł Pański miał mocną rękę!

Ale Arnold nie był mężczyzną, którego dałoby się łatwo onieśmielić.

- Jestem kapitanem de Montsalvym i chcę wejść do tego domu, aby sprawiedliwości stało się zadość! - wykrzyknął.

- Czy jesteś naszym panem i władcą, że wolno ci wchodzić wbrew woli pana Bouchera? Jest to zresztą sprawa między wami dwoma. Dla mnie zaś jest ważne, żebyś poprosił Boga o wybaczenie za to, żeś Go obraził swoimi przekleństwami. Nie zwolnię cię z tego. Na kolana!

Na kolana? Dziewica ośmieliła się nakazać panu de Montsalvy'emu, aby ukląkł? Na wpół zaniepokojona i na wpół zgorszona Katarzyna nie wierzyła własnym uszom. Nie uwierzyła też własnym oczom, kiedy zobaczyła, że Arnold z pąsowoczerwonego stał się zielonkawobiały, ale ukląkł i zmówił krótką modlitwę. Ze smutkiem pomyślała, że Arnold bez wątpienia dorzuci to poniżenie, jakie wymusiła na nim Joanna, na już i tak ciężkie jej własne konto. Zrozumiała, że jego nienawiść nie ustąpiła. Gdyby nie łaska Dziewicy, Arnold pozwoliłby jej umrzeć. Czyż nie chciał powiesić jej osobiście? Trudno, nawet gdyby miała umrzeć z rozpaczy, musiała spróbować ze wszystkich sił wydrzeć z serca tę niedorzeczną miłość.

Kiedy kapitan kończył się modlić, Joanna weszła do domu Jakuba Bouchera. Tymczasem u wlotu ulicy pojawił się pan Xaintrailles w towarzystwie innego kapitana, równie gwałtownego i groźnego. Na widok Arnolda modlącego się pośrodku ulicy obydwaj zatrzymali się i zaczęli skręcać się ze śmiechu. Złość Arnolda obróciła się przeciwko nim.

- Chciałbym wiedzieć, czemu śmiejecie się jak opętani - wykrzyknął kłótliwym głosem.

Agresywny ton Arnolda nie zmieszał obu mężczyzn. Starszy przestał się śmiać i powiedział szyderczo: - Mam wrażenie, że Dziewica zaczęła cię tresować, synu. Można by rzec, że wreszcie znalazłeś pana!

- Załóżmy się, że ciebie czeka to samo, panie La Hire*. W całej armii nikt nie klnie gorzej od ciebie i zobaczymy, co powie Joanna, kiedy cię usłyszy. Gotów jestem iść z tobą o zakład.

* (franc.) Gniew. - W jakiej sprawie? - zapytał ostrożnie Gaskończyk.

- W twojej sprawie. Stawiam sto złotych talarów, że każe ci iść do spowiedzi!

Śmiech La Hire'a wstrząsnął murami. Płakał z radości i hałaśliwie klepał się po pośladkach. Słynący w całej armii ze swego złego charakteru Stefan de Vignolles, nazwany jednogłośnie La Hire, radował się równie gwałtownie, jak złościł.

- Zgoda! - wykrzyknął. - Możesz już odliczać sto talarów. Ja miałbym iść do spowiedzi? Nawet papież nie ośmieliłby się poprosić mnie o to...

- Joanna się ośmieli. I będziesz musiał posłuchać, mój chłopcze... bo nie można jej nie posłuchać, zobaczysz!

To mówiąc, Arnold podniósł oczy i zobaczył Katarzynę stojącą w oknie, w długiej białej koszuli i z opadającymi na nią złocistymi warkoczami. Zbladł i odwrócił wzrok. A następnie biorąc pod ramię de Xaintrailles'a rzekł głośno, aby usłyszała go Katarzyna: - Chodźmy stąd. Niech Joanna uczyni z tą kobietą, co jej się żywnie podoba. A najlepiej niech pośle ją do diabła...

- Joanna miałaby posłać kogoś do diabła? Bardzo bym się zdziwił powiedział La Hire ze szczerym zdumieniem.

Ponieważ nie znał sprawy, niczego nie zrozumiał, ale za to Xaintrailles uśmiechnął się porozumiewawczo. A gdy obaj mężczyźni odwrócili się do niego plecami, posłał Katarzynie uśmiech i pozdrowienie.

Zmniejszyły one trochę nieprzyjemne wrażenie, jakie pozostawiły po sobie słowa Arnolda. Wydawało się, że Xaintrailles zachował do niej pewną słabość i młoda kobieta pomyślała, że jako najlepszy przyjaciel Arnolda ma na niego, być może, jakiś wpływ na niego. Obiecała sobie, że spotka się z Xaintrailles'em i poważnie z nim porozmawia.

Przez cały dzień, wraz w innymi kobietami zamieszkującymi dom, Katarzyna obserwowała Joannę d'Arc. Dziewica fascynowała ją i przyciągała z taką siłą, że chwilami zapominała nawet o Arnoldzie. Kiedy zaczynała o nim myśleć, odpychała myśli z zażenowaniem z powodu zbyt dokładnych i płomiennych obrazów, jakie wywoływały. W obecności wielkiej Lotarynki, prostej i czystej, takie wspomnienia wydawały się Katarzynie świętokradztwem. Jednakże Joanna, mimo że całe miasto ogłosiło ją już świętą i błogosławioną, w niczym nie przypominała postaci z witraża.

Tryskała radością, ale kiedy zachodziła konieczność, potrafiła wpaść w gniew równie silny, jak gniew któregoś z jej kapitanów. Arnold de Montsalvy odczuł to na własnej skórze.

Tego ranka, podczas mszy odprawionej dla niej przez brata Jana Pasquerela w kaplicy Matyldy Boucher, Joanna nie mogła usiedzieć na miejscu. Paliła się do walki i najwyraźniej była wściekła, że z powodu rad Jana z Orleanu następuje opóźnienie.

- Lepiej - mówił bastard - poczekać na resztę armii, która jest jeszcze w Blois.

Aby ją utworzyć, sprowadzono część okolicznych garnizonów i potrzeba było trochę czasu dla zgrupowania w sposób zwarty tych różnych pododdziałów.

Ale, jak każda Lotarynka, Joanna była bardzo uparta. Katarzyna ukryła się z Matyldą za drzwiami dużej komnaty, w której odbywała się burzliwa narada wojenna. Z jednej strony Joanna wspierana przez La Hire'a, Xaintrailles'a i de Montsalvy'ego obstawała przy natychmiastowym ataku. Z drugiej strony bastard, Gaucourt i pan de Gamaches chcieli czekać na armię.

Od słowa do słowa między Gamaches'em i Joanną wybuchła gwałtowna kłótnia. Joanna, uważająca się za dowódcę armii, nie lubiła, kiedy ktoś sprzeciwiał się jej rozkazom. Rozwścieczony Gamaches nazwał ją głupią niewiastą, aż w końcu krzyknął, że rezygnuje z pełnionych funkcji i niewiele brakowało, by Arnold wypruł mu mieczem wnętrzności, rycząc, że wciśnie mu do gardła obelgi skierowane pod adresem Joanny. Nie bez trudu udało się bastardowi przeszkodzić Owerniakowi w podcięciu gardła popędliwemu Pikardyjczykowi. Zganił najpierw Gamaches'a, następnie nieco łagodniej Joannę i w końcu doprowadził do tego, że wprawdzie z kwaśnymi minami, ale dwaj panowie pogodzili się.

Gdy zdecydowano, że bastard i koniuszy Joanny pojadą do Blois, aby przyspieszyć nadejście armii, Joanna zaczęła dyktować Janowi Pasquerelowi list do Anglików. Pan de Xaintrailles opuścił salę narad, aby poprosić o podanie wina. Kiedy stanął w drzwiach, znalazł się oko w oko z Katarzyną.

- Panie - powiedziała cicho - chciałam z tobą porozmawiać. Czy możesz poświęcić mi jedną chwilę?

Za całą odpowiedź wziął ją za ramię i odciągnął na bok, we wnękę okienną, upewniwszy się najpierw, że w sali obrad wszyscy są zajęci.

- Cóż mogę uczynić dla ciebie, piękna pani? - spytał uprzejmie, uśmiechając się tym razem szeroko.

- Chciałam ci, panie, przede wszystkim podziękować. Dowiedziałam się od mojego strażnika w więzieniu, że dzięki tobie dyscyplina została znacznie złagodzona. Dawano mi jeść, nie byłam wcale przykuta łańcuchami i...

- Ależ, droga pani, nie jesteś mi winna żadnych podziękowań.

Postąpiłem, jak nakazywało mi sumienie. Nie pamiętasz, że kiedyś wyciągnęłaś nas, pani, z więzienia w Arras?

Katarzynie nie udało się powstrzymać pełnego rozczarowania westchnienia.

- Ach! Więc to dlatego? Miałam nadzieję, że wierzy pan w mą niewinność. Sądziłam, że chcesz, panie, naprawić niesprawiedliwość, jaka spotkała mnie od pana Arnolda...

- Pewnie i dlatego również. Nigdy nie uwierzyłem, że miałaś tu, pani, jakieś zadanie do spełnienia. Byłaś w tak opłakanym stanie! Tylko ślepe zacietrzewienie Arnolda mogło spowodować taką pomyłkę. A ponieważ nie chciałaś mnie słuchać, robiłem, co mogłem...