- Nawet nie wiesz, panie, jak bardzo jestem ci wdzięczna. Gdyby nie ty, on rzuciłby mnie bez litości na pożarcie katu. Nienawidzi mnie, prawda?
Na szerokiej twarzy de Xaintrailles'a pojawiła się zaduma zupełnie u niego niespotykana. Wydawało się, że zastanawia się nad odpowiedzią, czując, że stąpa po niepewnym gruncie.
- Szczerze mówiąc, nie wiem. Wydaje się, że cię nienawidzi, a przecież...
- A przecież? - szepnęła Katarzyna z nadzieją w głosie.
- A przecież postępuje dziwnie. Wiesz, pani, dlaczego dopiero dzisiaj rano dowiedział się, że zostałaś ocalona? Tylko dlatego, że wczoraj wieczór spił się na umór. Nigdy jeszcze nie widziałem, aby w trunkach topił zmartwienia. Wychylał kubek za kubkiem i za każdym razem wznosił toast w kierunku jakiejś niewidzialnej osoby. Nad ranem wyniesiono go płaczącego jak dziecko. Mamrotał jakieś niezrozumiałe słowa, ale wydawało mi się, że wymienia też twoje, pani, imię. Być może nienawidzi cię, pani.
Ale twierdziłbym raczej, że kocha cię jeszcze mocniej!
Z dużej sali dał się słyszeć głos Illiers'a, który krzyknął: - No co tam z tym winem, panie de Xaintrailles?
- Już idę! - odpowiedział rycerz. A następnie widząc, że Katarzyna stara się go jeszcze zatrzymać, nachylił się ku niej i zapytał, ściszając głos: Kochasz go, pani, nieprawdaż?
- Nade wszystko w świecie! - żarliwie przytaknęła, tak szczerze, że wywołało to uśmiech na twarzy Xaintrailles'a.
- Ma więcej szczęścia niż rozumu. Posłuchaj mnie, piękna Katarzyno.
Arnold jest bardziej uparty niż wszystkie muły w całym królestwie, ale za tym strasznym charakterem kryje się bardzo wrażliwe serce. Jeśli potrafisz zdobyć się na cierpliwość, istnieje pewna szansa, chociaż jest uparty, że nadejdzie taki dzień, kiedy przestanie opierać się tej miłości.
- Ale dzisiaj rano sam chciał mnie powiesić!
- Być może, kiedy tutaj przybył. Ale wcześniej, szkoda, że nie widziałaś, pani, jego spojrzenia, kiedy dowiedział się, że Joanna ocaliła ci życie. We wzroku Arnolda można wyczytać wszystko. To, co zobaczyłem, to był błysk radości...
Xaintrailles oddalił się, nie mówiąc nic więcej i zostawiając Katarzynę sam na sam z myślami. Tych kilka wypowiedzianych słów obudziło w Katarzynie nikły promyk nadziei, nadziei, która z trudem umiera w sercu naprawdę oddanym...
Podczas gdy mężczyźni raczyli się winem w dużej sali, Joanna wróciła do kobiet, aby pomogły jej włożyć zbroję. Matylda, Małgorzata i Katarzyna dołączyły do nich, podając jedna przez drugą części białej zbroi. Katarzyna, klęcząc u stóp Joanny, pomagała jej w zakładaniu stalowych trzewików.
Nagle podniosła głowę i zapytała: - Dlaczego zakładasz zbroję, pani Joanno, skoro nie będziecie dzisiaj atakować? Chyba nie będziesz szturmować sama?
Joanna zaczęła się śmiać.
- Chętnie bym to uczyniła, droga przyjaciółko. Ale chcę tylko towarzyszyć moim wysłannikom do dużego mostu... i zobaczyć, co tam się dzieje.
Dwaj heroldowie Joanny, Guyenne i Ambleville, mieli dostarczyć list do obozu Talbota zgodnie z przyjętym ceremoniałem rycerskim.
- Pani Joanno - szepnęła Katarzyna, trzymając w dłoni jedną z rękawic dziewczyny. - Chciałabym z tobą pójść. Nałożę męski strój. Będę twoim giermkiem.
- ...a moi kapitanowie będą mieli uciechę z powodu tak ładnego giermka - uśmiechnęła się Joanna. - Muszą zachować zimną krew, gdyż miasto bardzo ich potrzebuje. Idź, Katarzyno, na mury, to zobaczysz wszystko.
Katarzyna westchnęła, lecz nie nalegała. Zobaczyła, jak Joanna wsiada na konia i oddala się w towarzystwie kilku swoich dowódców, wśród których połyskiwała złowrogo czarna zbroja Arnolda. Wydawało się, że stara się jak najgorliwiej służyć Dziewicy, ale, rzecz dziwna, Katarzyna nie odczuwała zazdrości. Joanna posiadała tajemną moc: tłumienia złych podszeptów, które mogły rodzić się w głębi duszy. Co więcej, Katarzynie wydawało się, że nic złego nie może przytrafić się młodemu dowódcy, kiedy znajduje się przy Lotarynce. Joanna budziła zaufanie...
Podczas gdy Joanna i jej świta przebywali poza murami, Katarzyna pozostawała na murach przy bramie Regnard, śledząc ruchy grupy wojowników, i zeszła stamtąd, dopiero gdy zobaczyła, że wracają. Po powrocie do domu stwierdziła, że oczy Joanny są pełne łez. Anglicy odpowiedzieli na jej list obelgami, nazwali ją rozpustnicą i dziewuchą od krów. A co było najgorsze, na oczach Dziewicy zatrzymali jako zakładnika jednego z jej heroldów. Wrócił tylko Ambleville. Guyenne został zatrzymany w obozie angielskim i Gladsdale groził, że spali go żywcem.
Natychmiast zerwał się Arnold.
- Idę tam! - krzyknął. - Przyprowadzę go.
- Nie! - krzyknęła Katarzyna tak spontanicznie, że wszyscy odwrócili głowy w jej stronę.
Zaczerwieniła się ze wstydu pod tymi spojrzeniami, a ponieważ Arnold, nie racząc nic odpowiedzieć, zmierzył ją złym spojrzeniem, ukryła się za szerokimi plecami pani Matyldy i pragnęła zapaść się pod ziemię.
Tylko Joanna uśmiechnęła się do niej.
- Ambleville musi powrócić - rzekła, zwracając się do drugiego herolda, nieżywego ze strachu. A ponieważ nieszczęśnik szczękał zębami, potrząsnęła głową. - Mój Boże - powiedziała, klepiąc go po ramieniu - nie zrobią krzywdy ani tobie, ani jemu. Powiesz Talbotowi, żeby stanął w zbroi u wrót miasta, ja również stanę w zbroi. Jeśli zwycięży, niech mnie spali razem z Guyenne'em. Jeśli wygram ja, niechaj przerwie oblężenie i niech Anglicy wracają do siebie...
Wówczas wtrącił się Jan z Orleanu: - Twoja intencja jest wspaniałomyślna i szlachetna, Joanno. Ale Talbot nie zgodzi się. Jest wielkim dowódcą i dobrym rycerzem, więc za żadne skarby świata nie zmierzy się z niewiastą. Według mnie, wystarczy, aby Ambleville powiedział, że uczynimy to samo, co oni chcą zrobić z Guyenne'em, z więźniami angielskimi, a także z tymi, którzy przyjdą rozmawiać o okupie.
Rada okazała się dobra. W godzinę później Ambleville przyprowadził Guyenne'a i uspokojona Joanna udała się ze wszystkimi domownikami do katedry, aby odśpiewać antyfonę do Przenajświętszej Dziewicy. Katarzyna wraz z Matyldą i Małgorzatą uczyniła to samo.
O zmroku, kiedy po zakończeniu uroczystości wszyscy wracali do domu, młoda kobieta poczuła na sobie natrętne spojrzenie jednego z dowódców Dziewicy. Spojrzenie to było tak natarczywe, że odczuła pewne zażenowanie, a jednocześnie lekkie uczucie triumfu. Po raz pierwszy od dłuższego czasu ktoś spoglądał na nią z takim pożądaniem, nie starając się nawet tego ukryć. To przywróciło jej pewność siebie. Rycerz ten był człowiekiem wysokim i mógł mieć około dwudziestu pięciu lat. Jego włosy i krótka broda okalająca surową i zarozumiałą twarz były tak czarne, że odbijały się w nich granatowe refleksy. Posępne oczy płonęły jak dwa węgle, a usta, wąskie i czerwone, przecinały twarz niczym świeża rana. Jego widok wprawił Katarzynę w drżenie. Pochyliwszy się w stronę Matyldy, zapytała, wskazując go dyskretnie: - Kim jest ten pan o posępnym wyglądzie?
Stara dama rzuciła w jego stronę szybkie spojrzenie, zmarszczyła brwi i prędko odciągnęła swoją protegowaną.
- Bretończyk, ze szlacheckiego rodu Lavalów. Nazywa się Gelles de Rais. Mówi się, że jest okrutnie bogaty. Jest odważny, ale bardzo dziki, jak bez wątpienia zauważyłaś, pani. Wychowywał go dziad, stary groźny rozbójnik Jan de Craon, który nie uznawał żadnego innego prawa oprócz swojego. Całe miasto mówi już o bogactwie tego młodzieńca... i o jego grubiaństwie. Zamieszkał w oberży „Pod Czarną Głową" u Agnieszki Grosvillain, która nie wie, czy cieszyć się z jego szczodrości, czy też skarżyć na jego wybryki. Mówi się, że zmusza do tego dziewczyny... a nawet młodych chłopców! Jeśli chodzi o mnie, nie podoba mi się wcale i nie życzę ci, pani, abyś zwróciła na siebie jego uwagę...