Выбрать главу

Dom garbarza, w którym mieszkał Arnold, przycupnął w cieniu dużej czworokątnej wieży, w której znajdowała się brama. Słabe światło latarni oświetlało półkolisty łuk. Nieco dalej szmer płynącej wody wskazywał na obecność rzeki.

Dzielnica była bardzo spokojna, ale po drugiej stronie bramy ciemności rozświetlała przylegająca do murów gospoda. Wydawało się, że goście bawią się tam równie wesoło, jak w zamku. Katarzyna nie chciała znaleźć się w kręgu światła, który na nierówny bruk rzucały niskie okna.

Schroniła się w cieniu przypory wieży, starając się odgadnąć, co dzieje się za zamkniętymi oknami domu Arnolda. Na piętrze paliło się słabe światło, które przyciągało nieodparcie uwagę młodej kobiety. Powoli zbliżyła się do bramy, na której lśnił olbrzymi pierścień z brązu służący jako kołatka. Ale gdy wyciągnęła rękę, aby ją uchwycić, zrobiła nagły skok do tyłu i przylgnęła do muru... Tuż za bramą dała się słyszeć rozmowa, następnie brama się otworzyła. Zaszeleścił jedwab i odezwał się głos kobiecy.

- Przyjdę jutro znowu, nie trap się...

Katarzynie wydawało się, że go rozpoznaje.

Inny głos, tym razem męski, szepnął coś, czego młoda kobieta nie zrozumiała. Ale blask świecy oświetlił sylwetkę kobiety, postawnej i eleganckiej, ubranej w jedwabny płaszcz koloru śliwkowego. Ciekawość Katarzyny wzięła górę nad ostrożnością. Wysuwając głowę, zobaczyła twarz kobiety. Oblicze nieznajomej przysłaniała do połowy maska tego samego koloru co płaszcz, ale kaptur, który zsunął się trochę do tyłu, odsłonił rude włosy. A czerwone usta o zmysłowym rysunku, których nie zasłaniała maska, należały do Katarzyny de La Tremoille.

Powstrzymując okrzyk złości i rozczarowania, Katarzyna się cofnęła.

Ostry i nie do zniesienia ból przeszywał ją tak bardzo, że nigdy jeszcze nie czuła czegoś podobnego. Po raz pierwszy odkryła w sobie gorzką zazdrość, która kazała jej jednocześnie krzyczeć i kąsać!

Zwiewna sylwetka pani de La Tremoille już dawno rozpłynęła się w ciemności, a Katarzyna nie była w stanie uczynić najmniejszego ruchu. Teraz wszystko stawało się jasne. Oto dlaczego Arnold wymówił się od uczestniczenia w królewskim przyjęciu! Aby spotkać się z tą kobietą, kochanką bez wątpienia. Jakież mogło być lepsze alibi niż uroczystości?

Zatrzymywały jej małżonka u boku Karola VII. Teraz gniew Arnolda, kiedy zobaczył Katarzynę w jej sukni, wydał się bardziej zrozumiały. Cóż go w rzeczywistości obchodziło, że kobieta tak długo pogardzana nosiła kolory tego lub innego obozu. Liczyło się to, że nie chciał oglądać stroju pięknej pani de La Tremoille na ciele innej...

Dom naprzeciw znowu stał się cichy a i światło w oknie zgasło. Na ulicy widać było jedynie bladawą smugę księżycowej poświaty, spływającą z dachu na bruk, i światła z oberży, gdzie wzmagał się harmider. Wrzaski i pijackie śpiewy wskazywały wyraźnie, że grupa żołnierzy świętuje wraz z dziewkami niedawne zwycięstwo pod Orleanem. Ale dla Katarzyny wszystko stało się obojętne. Nie starając się już ukryć swojej obecności, z odkrytą głową i szumem w skroniach, ledwo panując nad płaczem, opuściła swoją kryjówkę, chcąc jak najszybciej dotrzeć do domu i wypłakać się do woli w ramionach Sary. Już postanowiła, co zrobi: jutro opuści dwór, poprosi królową Jolantę, aby jej na to pozwoliła, i pojedzie do Ermengardy. Życie tutaj zupełnie jej nie odpowiadało...

Zrobiła kilka niepewnych kroków. W tym momencie drzwi oberży rozwarły się z hukiem i w progu stanęło dwóch pijaków;, którzy zataczając się, wsparci jeden o drugiego, próbowali złapać równowagę. Chociaż obydwaj byli pijani jak bele, dostrzegli postać kobiecą, która przyciągnęła ich uwagę.

- Dziew... dziewczyna! - wykrzyknął jeden z nich, obejmując Katarzynę wpół, podczas gdy drugi zsunął jej z głowy kaptur, odsłaniając złociste włosy. - I do tego ładna! Zobacz, Flambard!

Za całą odpowiedź drugi coś wybełkotał, co mogło uchodzić za okrzyk zachwytu. Był to bez wątpienia młodzieniec, który nie lubi tracić czasu, gdyż chwytając ręce Katarzyny, która usiłowała go odepchnąć, chciał ją pocałować. Skisły od wypitego wina oddech wywołał w dziewczynie odruch obrzydzenia. Tracąc głowę i nie wiedząc, jak się obronić, dała się porwać instynktowi i krzyknęła ze wszystkich sił: - Arnoldzie!... Ratuj!

Zaskoczeni napastnicy zatrzymali się na chwilę. Katarzyna chciała krzyknąć jeszcze raz, ale w domu świętego Krepina otworzyło się okno i czarna sylwetka z mieczem w dłoni wyskoczyła z pierwszego piętra na ulicę.

Walka nietrwała długo. Dwa uderzenia miecza, dwa smagnięcia biczem Arnolda de Montsalvy'ego wystarczyły, by napastnicy wzięli nogi za pas.

Obaj pijani żołnierze odzyskali nagle równowagę i uciekli wzdłuż murów, o nic nie pytając. Wzruszając ramionami, Arnold włożył miecz do pochwy i zbliżył się do przestraszonej Katarzyny, która stała tuż przy ścianie domu.

Ześlizgujący się z dachu promień księżyca oświetlał dokładnie jej bladą twarz.

- Wydawało mi się, że rozpoznaję twój głos - powiedział kapitan spokojnie. - Może mi powiesz, co robisz tutaj o tak późnej porze?

Po tym, co zobaczyła, za nic w świecie nie przyznałaby się, że chciała spotkać się z nim.

- Spaceruję! - odparła pewnie, ale drżącym głosem. - Chyba to nie jest zakazane? Chciałam... spotkać się z Joanną...

- Patrzcie! Tutaj? Nie powiedziano ci, że mieszka z drugiej strony miasta? Czy nie powinnaś być na organizowanej przez króla uroczystości?

- Dlaczego ja miałabym tam być, a ty nie? To prawda, miałeś ważne powody, aby tam nie pójść.

Zamilkła, nazywając się w głębi duszy idiotką, która nie potrafi utrzymać języka za zębami. Ale było zbyt późno, aby się wycofać. W półmroku zobaczyła błysk zębów młodzieńca i usłyszała jego śmiech.

- Ważne powody? Chciałbym wiedzieć jakie?

Lekko kpiący i pogardliwy ton, którym mówił, zwracając się do niej, wzbudził w Katarzynie złość. Od razu zapomniała o postanowieniu, że będzie rozsądna i obojętna.

- Powody koloru rudego! - wykrzyknęła wściekła. I nie próbuj kłamać, Arnoldzie de Montsalvy. Widziałam, jak te powody wychodziły przed chwilą z tego domu. I wtedy też zrozumiałam, dlaczego nie podobało ci się, że miałam na sobie suknię pani de La...

Dłoń, którą Arnold gwałtownie zatkał jej usta, zatrzymała ją w pół słowa.

- Proszę cię, nie wymieniaj tutaj żadnych nazwisk! To bardzo niebezpieczne! Chodź, odprowadzę cię do domu.

Chwycił ją stanowczo pod rękę, ale Katarzyna oswobodziła się zdecydowanym ruchem.

- Umiem chodzić sama i nie potrzebuję, żebyś mnie odprowadzał.

Zajmij się swoimi miłostkami i nie przejmuj się moją osobą.

- Moje miłostki! Rozśmieszasz mnie tym głupim gadaniem. Nie mogę zakazać tej kobiecie przychodzenia do mnie przy każdej sposobności i opłacania moich służących, aby ją wpuszczali.

- Chcesz mi może wmówić, że nie jest twoją kochanką?

- Ależ oczywiście, że nie! Za kogo mnie uważasz? Sądzisz, że jestem mężczyzną, który zadowala się resztkami po innych? Znasz mnie chyba na tyle, by wiedzieć, że ten rodzaj kobiet nie ma u mnie żadnych szans. Czy teraz pozwolisz się odprowadzić?

Katarzyna omiotła niepewnym spojrzeniem wysoką, ciemną sylwetkę mężczyzny, teraz słabo widoczną, gdyż księżyc skrył się za chmurami.