Bardzo chciała mu wierzyć, ale obraz postawnej kobiety w płaszczu koloru śliwkowego prześladował ją nadal.
- Możesz mi przysiąc, że jej nie kochasz? - zapytała dziecinnym głosem, który rozśmieszył kapitana, wbrew jego woli.
- Chociaż moje prywatne sprawy nie powinny cię obchodzić, odpowiem ci dla świętego spokoju: przysięgam, że jej nie kocham.
- A więc kogo kochasz? Po krótkim wahaniu rzekł: - Nikogo! A teraz dość tych pytań!
Powoli, ramię przy ramieniu, weszli na teren ogrodu królewskiego, z głowami opuszczonymi, każde zatopione we własnych myślach. Katarzyna walczyła z chęcią przerwania milczenia. Była nieszczęśliwa, że ukochany będąc wreszcie tak blisko niej, jednocześnie jest tak odległy. Nie patrząc na niego, zebrawszy całą odwagę, wyszeptała: - Kiedy wreszcie zrozumiesz, że cię kocham, Arnoldzie? Że zawsze kochałam tylko ciebie? Nie czułeś w czasie tych dwóch nocy, kiedy przyszedłeś do mnie, że należę do ciebie ciałem i duszą, że możesz zażądać ode mnie wszystkiego?
Nie ośmieliła się odwrócić w jego stronę głowy, zerknęła tylko nań szybko i zobaczyła zastygły profil i twarde, skierowane przed siebie spojrzenie.
- Sprawisz mi przyjemność, nie przypominając tych dwóch nocy, kiedy zachowałem się w sposób, którego wolę nie nazywać i za który się wstydzę.
- A ja nie. Przynajmniej byliśmy wobec siebie szczerzy. Nie wstydzę się, że ci się oddałam. Co więcej, jestem z tego powodu szczęśliwa, a jeśli chcesz wiedzieć więcej, przyszłam do tego miasta w tym właśnie celu. Dla ciebie porzuciłam wszystko: zaszczyty, bogactwa, miłość, a wybrałam nędzę, cierpienie, a nawet śmierć. Marząc tylko o jednym, że cię odnajdę. Tylko ty się dla mnie liczysz... A nie chcesz tego zrozumieć.
Zarzuciła ramiona na szyję Arnolda, tuląc się do niego, oszalała z miłości i ogarnięta gwałtownym pragnieniem przekazania mu gorączki, która ją spalała. Kapitan bronił się słabo, drżącymi rękoma, które pragnęły ją objąć. Wspięła się na palce, usiłując dotknąć wargami warg młodzieńca.
Lecz on odwrócił głowę i ogarnięty gwałtowną złością oderwał ją od siebie tak brutalnie, że uderzyła plecami o mur ogrodzenia.
- Mówiłem ci już sto razy, żebyś zostawiła mnie w spokoju powiedział przez zaciśnięte zęby. - To prawda, dwa razy straciłem głowę, dwa razy pożądanie wzięło górę. Ale wyrzucałem to sobie jak zbrodnię, słyszysz, jak zbrodnię wobec pamięci mego brata. Zbyt łatwo o tym zapomniałaś. Miałem brata, przypomnij sobie... brata, którego uwielbiałem, a którego twoi bliscy zabili, zamordowali w sposób, w jaki nie zabiliby zwierzęcia rzeźnego... - Rozdzierający i nieoczekiwany szloch wyrwał się z gardła młodzieńca, łamiąc mu głos, który stał się ochrypły. - Nie wiesz, czym był dla mnie mój brat Michał - kontynuował z bólem w głosie, który Katarzyną wstrząsnął. - Michał Archanioł nie był od niego piękniejszy ani waleczniejszy, ani milszy. Dla chłopca, jakim wówczas byłem, małego brudnego wieśniaka, ubłoconego i zakurzonego, był czymś więcej niż bratem; był wszystkim, co kochałem i podziwiałem, uosabiał rycerstwo, uczciwość, młodość i honor naszego domu. Kiedy widziałem, jak cwałuje przez wioskę na wielkim białym koniu, z rozwianymi włosami, w których igrało słońce, czułem, jak moje serce rwie się ku niemu. Sądzę, że kochałem go bardziej niż kogokolwiek na świecie. Nie potrafisz tego zrozumieć.
- Ależ tak... - powiedziała łagodnie Katarzyna. - Widziałam go, ja...
Te proste i tak niewinne słowa wystarczyły, aby wzbudzić w Arnoldzie wściekłość. Z zaciśniętymi pięściami pchnął ją w kierunku ściany i zbliżył do niej skurczoną ze złości twarz.
- Co widziałaś? To, co uczynili z nim twoi bliscy? Ludzki, krwawy strzęp, na który rzucili się wasi rzeźnicy. Chciał ukryć się w piwnicy jednego z tych przeklętych Legoix i został wydany, zamordowany, poćwiartowany...
Mówisz, że go widziałaś? Czy widziałaś również to ciało, które zdjęliśmy z jednym z moich wujów, potajemnie nocą, z szubienicy w Montfaucon? Ciało bez głowy, które powieszono za ramiona na zardzewiałych łańcuchach.
Głowa znajdowała się w skórzanym worku powieszonym obok. Głowa ta straszna czarna miazga! A ty mówisz mi o swojej miłości... I nie rozumiesz, że kiedy wymawiasz to słowo, mam ochotę cię udusić! Gdybyś nie była kobietą, już dawno bym cię zabił...
- Jeśli ci się to nie udało, to nie z twojej winy! - wykrzyknęła Katarzyna, w której te obrazy rozbudziły wspomnienia strasznych godzin w więzieniu. - Uczyniłeś wszystko, aby oddać mnie katu.
- Nie żałuję tego. Powtórzyłbym to nawet jutro, gdyby nadarzyła się okazja.
Gorące łzy stanęły jej w oczach i popłynęły po policzkach.
- Nie krępuj się więc. Zabij mnie. Masz miecz u boku, nie zajmie ci to dużo czasu. To lepsze niż taka niesprawiedliwość. Czemu nie chcesz usłyszeć, co mogę ci powiedzieć na temat twojego brata? Przysięgam ci, że...
Wrzaski, które nagle dały się słyszeć wewnątrz grodu królewskiego, przerwały jej w pół słowa. Za obwarowaną bramą słychać było tupot i krzyki. W tym samym czasie olbrzymia czerwona łuna rozświetliła niebo za wałem.
Arnold puścił Katarzynę.
- Co się dzieje? - spytała.
- Chyba jakiś pożar. Chodźmy zobaczyć!
Zaczęli biec obok siebie, przebiegli przez bramę i skierowali się w stronę, skąd dochodziły krzyki. Na końcu ulicy Katarzyna zobaczyła wysokie płomienie buchające z okien jej domu. Zachwiała się.
- Ależ... to mój dom! - powiedziała słabo. - Pali się mój dom!
- Co ty opowiadasz? - wykrzyknął Arnold, chwytając ją za rękę. - To tutaj mieszkasz?
- Tak... Mój Boże, Sara! Sara! Sara! Spała, kiedy wychodziłam.
Jak szalona zaczęła biec w kierunku płonącego domu. Wybudowany z drewna, jak wiele sąsiednich, palił się niczym wiązka chrustu. Na ulicy było pełno ludzi, którzy już utworzyli rząd, podając sobie skórzane wiadra z wodą. Ale nie skutkowało to wcale, wewnątrz domu zaś słychać było krzyki i wołanie o pomoc.
- Mój Boże! - Jęknęła Katarzyna, łamiąc ręce z rozpaczy. - Tam w środku jest Sara! Ona zginie!
Łzy trysnęły jej z oczu. Myślała tylko o niebezpieczeństwie, w jakim znalazła się przyjaciółka. Czy uda się Sarze ujść z tego żaru? Nagle Katarzyna dostrzegła wśród płomieni postać z potarganymi włosami, wzywającą pomocy.
- Spróbuję ją stamtąd wydostać - rzucił nagle Arnold. - Nie ruszaj się stąd!
Szybkim ruchem odpiął pas, za który wsunięty był miecz, zdjął kaftan, koszulę, zostawił tylko pludry, którym ogień nie zagrażał. Katarzyna zobaczyła, jak biegnie w kierunku płonącego domu, przepycha się przez tłum i wylawszy wiadro wody na głowę, wskakuje w kłęby dymu, które buchały przez drzwi. Zdumiony tłum zamilkł, a Katarzyna padła na kolana i modliła się z całego serca.
Pod nienaruszonym jeszcze dachem ogień zbierał straszliwe żniwo.
Słychać było, jak trzaskają boazerie, zawalają się belki i meble. Czas, jaki upłynął, wydał się Katarzynie wiecznością. Potem nie słychać już było żadnych krzyków.
- Chyba nie udało mu się przejść - powiedział jakiś głos obok niej. Właśnie zawaliły się schody! Z pewnością nie ma już żywych w tym piekle...
W chwili kiedy zawalił się dach, wzbijając snop iskier, Arnold wyskoczył z domu, trzymając w ramionach nieruchome ciało. Powitał go okrzyk radości. Katarzyna zerwała się z klęczek i podbiegła do niego.
- Żyjesz! Bogu niech będą dzięki!
Był cały i zdrowy. Trzymając zemdloną Sarę, śmiał się jak dziecko, szczęśliwy z powodu jej ocalenia. Na jego ciemnej skórze było kilka zadraśnięć, miał lekko spalone włosy, ale poza tym nic mu się nie stało.