- Już jadę - powiedziała po prostu.
W godzinę później, tuż przed zamknięciem bram, Katarzyna. Sara i Xaintrailles opuścili Bourges. Łaźnia, świeże odzienie i porządny posiłek zmazały, niczym czary, zmęczenie z twarzy dzielnego Owerniaka. Ale na obmytej z kurzu twarzy widniało dramatyczne napięcie. Jechał z zaciśniętymi zębami, z gniewem w głębi brązowych oczu. Sądził naiwnie, że wiadomości, jakie przywiózł, przytłoczą dwór niepewnością i strachem. Ale gdy trzej jeźdźcy kierowali się ze smutkiem w sercu w kierunku bramy Północnej, długo im towarzyszyły radosne dźwięki lutni i wioli. Król i jego nieodłączny La Tremoille przybyli nieoczekiwanie, jadąc z polowania.
Przygotowano więc wieczerzę, zaczęły się tańce...
- Tańczą - mruknął wściekły przez zęby, patrząc morderczym wzrokiem w stronę rozświetlonych okien pałacu. Bawią się, kiedy inni umierają i kiedy królestwo jest w niebezpieczeństwie. Niech ich diabeł porwie!...
Jedynie Jolanta Aragońska, przebywająca od dwóch dni u córki, przyjechała, aby pożegnać się z nimi. Bez słowa wcisnęła do ręki de Xaintrailles'a ciężką sakiewkę, a widząc zdziwienie w oczach kapitana, powiedziała z prostotą: - Uczyńcie wszystko, co w waszej mocy. Następnie odeszła, nie spoglądając za siebie.
Przez długie godziny, pod osłoną ciemnej nocy, trzej jeźdźcy galopowali, nie zamieniając ani słowa. Xaintrailles'a nadal trawiła wściekłość, a Katarzynę przenikała trwoga. Obie z Sarą znów nałożyły męskie stroje, bardziej praktyczne do konnej jazdy. Przy obłąku siodła Katarzyny znajdował się ciężki kuferek, do którego, wiedziona dziwnym impulsem, włożyła dużą ilość złotych dukatów i kilka z najcenniejszych klejnotów, między innymi słynny czarny diament Garina, z którym nigdy nie odważyła się rozstać. W czasie wojny złoto jest potężną bronią i Katarzyna nauczyła się cenić jego siłę.
W kilku krótkich słowach Xaintrailles opowiedział jej, co stało się pod murami Compiegne 24 maja. Jak Joanna w czasie jednego z wypadów poza miasto dosyć się oddaliła, a następnie, stanąwszy twarzą w twarz z olbrzymią armią Jana z Luksemburga, chciała wycofać się w kierunku Compiegne. Ale kiedy dotarła do miasta, zastała spuszczoną kratę w bramie, a most podniesiony. Została pojmana z Janem d'Aulonem, swoim giermkiem.
- Kto wydał rozkaz podniesienia mostu? - zapytała Katarzyna.
- Wilhelm de Flavy! Ten wieprz... ten zdrajca! Arnold, który chciał go zmusić do opuszczenia mostu, został przez niego zraniony. Arnold nie brał udziału w wypadzie na rozkaz Joanny, która poleciła mu dokonać inspekcji zapasów. Nie miał na sobie zbroi, kiedy rzucił się na Flavy'ego z mieczem w dłoni. Obaj mężczyźni zaczęli się bić, ale Flavy miał przewagę. Arnold upadł przebity na wylot. Zdołał jeszcze dostrzec Lionela de Vendome, tego nędznika, któremu, co było wielkim błędem, oszczędził życie w Arras, ściągającego Joannę z konia. Od tej chwili w jego duszę wstąpiły gorączka, majaczenie i wściekłość...
O tym wszystkim myślała Katarzyna, spinając ostrogami konia. Wiatr smagał jej twarz i przynosił ulgę. Nie czuła ani zmęczenia, ani głodu, ani pragnienia. Stanowiła jedność z unoszącym ją rumakiem, odczuwając jedynie strach, że przybędzie zbyt późno i zastanie już tylko martwe ciało ukochanego. Aby dodać sobie otuchy, myślała o jednym: że ją wzywał! To po nią wysłał Xaintrailles'a, tylko po nią!
Cóż mogło oznaczać to ostatnie wezwanie u progu śmierci, jeśli nie to, że w końcu przemówiła miłość, że w końcu poddał się jej. I Katarzyna w swej rozpaczy błagała Boga, aby pozwolił jej przybyć na czas, i aby mogła spojrzeć po raz ostatni na tego, który był jej całym życiem i z którym rozdzieliło ją tragiczne nieporozumienie.
- Przynajmniej tyle, Panie, przynajmniej tę ostatnią chwilę! - błagała cicho Katarzyna. - Potem będę mogła umrzeć...
Była to straszna i wyczerpująca jazda, na granicy wytrzymałości.
Jechali tak długo, aż konie zaczynały padać ze zmęczenia. Zatrzymywali się na godzinę, aby zjeść trochę chleba, wypić dzban wina i ochłodzić wodą twarz. Xaintrailles załatwiał nowe konie, płacąc za nie po królewsku garściami złota. On sam posilał się w siodle. Wydawał się zbudowany z niezniszczalnej stali. Nic nie miało wpływu na tego człowieka o nieludzkiej sile, który już jadąc po Katarzynę, przebył drogę w takim samym piekielnym tempie.
Zmęczenie i znużenie łamały Katarzynę, ale za nic w świecie nie przyznałaby się do tego. Zaciskała zęby, powstrzymując jęk wywołany bólem pleców i pośladków. Sara też się nie skarżyła. Podobnie jak Katarzyna zaciskała zęby, rozumiejąc dobrze, że życie dziewczyny zależy od słabego oddechu, jaki tlił się jeszcze w rannym ciele Arnolda de Montsalvy'ego. Sara nie śmiała nawet pomyśleć, co by się stało, gdyby kapitan zmarł przed ich przybyciem. Katarzyna tyle się wycierpiała za niego i przez niego, że wierna Cyganka obawiała się rozpaczy, jaką wywołałaby ta śmierć. Czy Katarzyna wytrzymałaby ten kolejny cios? Czy też...
Trzeciego dnia wieczorem strudzeni jeźdźcy dotarli wreszcie do lasów koło Guise, które rozciągały się od Compiegne do Villers-Cotterets.
- Dojeżdżamy - powiedział Xaintrailles. - Jeszcze trzy mile!
Burgundczycy i Anglicy obozują na północ, po drugiej stronie rzeki Oise.
Bez trudności dojedziemy od strony południowej. Ten las otacza miasto prawie w całości.
Katarzyna kiwnęła głową na znak, że rozumie. Nawet słowa sprawiały jej ból. Widziała świat jakby przez mgłę, jechała podtrzymywana instynktem silniejszym od zmęczenia. Jadąca za nią Sara spała i trzeba było przywiązać ją do siodła, aby nie spadła z konia.
Katarzynie wydawało się, że te trzy ostatnie mile nigdy się nie skończą. Pojawiały się coraz to nowe drzewa i wydawało się, że mury miasta nigdy się nie ukażą. W tej podróży u kresu nocy było coś nadnaturalnego...
Kiedy w końcu las się przerzedził, ukazując nieruchomą sylwetkę Compiegne, Xaintrailles podjechał sam nad brzeg rowu wypełnionego wodą, aby wezwać czatownika, nie wiedząc, czy w czasie jego nieobecności nieprzyjaciel nie zdobył miasta.
- Jeśliby tak było - powiedział do swoich towarzyszek -uciekniecie natychmiast i schronicie się w lesie.
- Nie licz na to, panie! - odpowiedziała Katarzyna. - Udam się tam, gdzie i ty!
Z trudem udało mu się przekonać Katarzynę, aby pozwoliła mu udać się na zwiady samemu. Okazało się jednak, że miasto trzyma się nadal i wkrótce spuszczony został mały most, którym trzej podróżnicy przeszli pieszo, trzymając konie za uzdy. Trochę dalej stał kusznik z pochodnią w dłoni.
Xaintrailles zwrócił się do niego ostrożnie: - Nie wiesz, czy kapitan de Montsalvy jeszcze żyje?
- Żył jeszcze o zachodzie słońca, panie. Odzyskał nawet przytomność.
Ale nie wiem, co się teraz z nim dzieje.
Nic nie odpowiadając, Xaintrailles pomógł obu kobietom wsiąść ponownie na konie. Bez jego pomocy Katarzynie nie udałoby się to z pewnością. Jej nogi drżały i odmawiały posłuszeństwa. Xaintrailles wziął ją w ramiona i usadowił w siodle, a następnie oddał tę samą przysługę biednej, na wpół żywej Sarze.
- Arnold jest w opactwie Saint Corneille, gdzie zakonnicy opiekują się nim bardzo dobrze - szepnął. - Lecz na Boga, nie zapomnij, pani, żeś przebrana za chłopca! Benedyktyni są bardzo surowi co do kobiet. I spróbuj, pani, wytłumaczyć to twojej służącej, jeśli jeszcze dociera do niej cokolwiek.
Wkrótce wysoki, kamienny luk wrót opactwa ukazał się na tle szarawego świtu wstającego dnia. Xaintrailles zakołatał do wrót i przez chwilę pertraktował z braciszkiem odźwiernym, którego czujna twarz ukazała się za kratą okienka.